A mnie się śmiać chce z siebie, bo mam 35 tydzień, a jestem bardziej zestresowana niż na początku leżenia w 23 tygodniu

raz, że już jestem tak blisko bezpiecznego terminu, a dwa, że sobie skręciłam ucinający szyjkę szew w czasie skurczu


w dzień się nie martwię, ale noc to koszmar. Śni mi się odejście wód, nagły poród, mój lekarz, skurcze i inne cuda. W nocy często budzi mnie ból brzucha - ja myślę, że rodzę, a to że stresu. Rano jestem wymęczona, psychicznie zmaltretowana. I wstyd mi, bo wiem, że mi powiecie, że jestem w dobrej sytuacji w takim tygodniu.I ja to podświadomie naprawdę wiem. A psychika niestety swoje

jeszcze drażni mnie rodzina, która mówi "taki tydzień, 32,33,34 to już bardzo dobrze, nie ma się co przejmować". A dla mnie nadal jest czym się przejmować, nadal chce walczyć o donoszoną ciążę. Nie podoba mi się to ich przyzwolenie na ewentualny poród

bo przestają mnie wspierać. Nie pomagają teksty "a teraz to już...." No i hit, kiedy wszyscy wiedzą, że leżę od listopada, a dzwonią z tekstem "i co robisz? Leżysz?" Albo lepiej "chodzisz na jakiś spacer chociaż?" No litości. Już najbardziej mnie rozwaliła osoba z rodziny będąca na kwarantannie, też wiedząca o tym, że wstaje tylko do wc. Dzwoni do mnie i pyta czy ja wiem jak to ciężko ten tydzień w domu wysiedzieć. Bo jej jest tak ciężko. No nie, nie mam pojęcia, bo skąd

