Ja na mój oddział też nie mogłam narzekać (jedynie ordynatora bym udusiła). Mamy 3 wyremontowane jednoosobowe sale do porodu rodzinnego i jeszcze jedną awaryjnie. Nie ma sali grupowej z boksami czy parawanami. Mamy fajną salę poporodową też dla rodziny, gdzie dochodzi się do siebie zanim trafi się na salę normalną. Jest tylko jedna operacyjna ale oddział chirurgii obok więc w razie dramatu myślę, że przewożą. Położne z nowocześniejszym nastawieniem, można rodzić w dowolnej pozycji. Jest wanna z jacuzzi do rodzenia w wodzie (korzystałam), drabinki, worki, piłki itd. I wszystko za darmo poza znieczuleniem. Za znieczulenie trzeba zapłacić 500 zł. i dogadać się z anest.
gorzej z neonatologią. Personel taki sobie, lekarze ok poza ordynatorką (ją udusiłabym jeszcze szybciej niż ordynatora gin-poł), dowolność wyboru rooming-in to fikcja! Nie ma się wyboru w rzeczywistości, bo dziecko przywożą na całą dobę i już. Z fochem czasem wezmą w nocy, bo piguły tylko patrzą, żeby na dyżurze się wyspać. A dzieci są różne i niektóre potrafią płakać niemal non stop. A nie każda mama ma siły zaraz po porodzie być ze swoim ukochanym oczywiście szkrabem 24 godziny na dobę. W domu ma partnera, rodzinę kogokolwiek kto da chwilę na pójście chociażby za przeproszeniem kupę (po porodzie to wyczyn wymagający spokoju i skupienia). Dla mnie rooming-in jest fajny ale nie do końca. Był czas, że cieszyłam się jak małą zabierali mi na kilka godzin na świecenie jak miała żółtaczkę. Gdybym jeszcze mieszkała w izolatce byłoby inaczej bo miałabym w nosie inne matki i dzieci a na zbiorowej to człowiek się stresuje jak jego maluch płacze za długo, bo pobudzi inne, bo co sobie pomyślą inne mamy ze sobie nie radzę, bo wszyscy się gapią jak karmię. Nienawidzę szpitali i ciężko mi na myśl, że znów mnie czeka wizyta w tym przybytku i to jeszcze na najkoszmarniejszym oddziale.