Ostatnio ciągle słyszę, że jak tylko dojdę do siebie po ciąży powinnam urodzić drugie dziecko. Wszystko dlatego, że pierwsze jest niepełnosprawne (ma rozszczep kręgosłupa, był leczony jeszcze zanim się urodził). Mimo dobrych rokowań, ze wszystkich stron (no może poza mężem) słyszę naciski na drugie dziecko. Nie wiem do końca co będzie z pierwszym, czy choroba ma genetyczne podłoże itp, a ciągle słyszę że jak nie urodzę zaraz drugiego to będę żałować całe życie! Szczerze to mam dosyć tego przejmowania się wszystkim, bo ciągle zajmuję się sprawami innych (nawet jak byłam w zagrożonej ciąży) i wreszcie chcę się w spokoju zajmować swoim dzieckiem. Tylko że co chwile ktoś nas się pyta czy "już nam się udało" bo niedługo to już rok będzie. Moja matka najbardziej to wszystko nakręca, nie daje mi spokoju. Tylko w koło powtarza, że jak się okaże że syn nie będzie całkiem samodzielny, to będzie miał rodzeństwo które się nim zajmie jak ja nie będę mogła, a tak jak nie urodzę zaraz dziecka to będę żałować. Albo że jak urodzę późno to zanim ono porośnie żeby mogło się zajmować rodzeństwem to za dużo czasu zejdzie. Ja sama też bym nie chciała w razie czego (nie daj bóg) zrzucać opieki na rodzeństwo, bo w końcu nie od tego ono jest. Według mojej rodziny to normalne że w rodzinie trzeba się czasami poświęcić dla kogoś i to nic złego żeby urodzić drugie dziecko aby zajmowało się w razie czego tym pierwszym. W sumie ja sama zajmowałam się chorą babcią kiedyś i nie uważam żeby stała mi się od tego krzywda. Jednak mama mi daje za wzór moją ciotkę, która zakończyła edukację na podstawówce chociaż była bardzo zdolna, żeby zajmować się chorym bratem (opiekowała się nim do jego śmierci) bo matce już siadał kręgosłup. Mówię jej ze to moja sprawa, ale to na nic. Według niej jestem egoistką, bo nie chcę aby syn miał "zabezpieczenie" i że kiedyś może przeze mnie skończyć na tułaczce po ośrodkach. Nawet to że on w przyszłości będzie najprawdopodobniej chodził do normalnej szkoły jej nie przekonuje, bo twierdzi że niepełnosprawny nigdy nie powinien iść między normalnych ludzi, i zawsze ktoś będzie musiał mu pomagać. Już mnie to strasznie denerwuje, bo każdy nas pyta kiedy następne dziecko. Oczywiście ona też mnie straszy, że na starość nie będzie mi miał kto przysłowiowej szklanki wody podać.
Nie wiem już jakich argumentów użyć, ręce mi opadają. Co ja mam im powiedzieć? Może w końcu zdecyduję się na kolejne, ale nie wiem jeszcze. Jeśli już to jak do tego czasu to przetrwać?
Nie wiem już jakich argumentów użyć, ręce mi opadają. Co ja mam im powiedzieć? Może w końcu zdecyduję się na kolejne, ale nie wiem jeszcze. Jeśli już to jak do tego czasu to przetrwać?