Niepotrzebnie się wyrywałam :-(, bo to dość kontrowersyjna sprawa. Kręciłam się w swoim życiu przy pedagogice specjalnej i tak się złożyło, że miałam kontakt z autystą, u którego zaburzenie pojawiło się po szczepiące. No i potem spotkałam matki 2 dzieci, u których zaburzenia w rozwoju zbiegły się z tym szczepieniem. Dodatkowo znam dziewczynkę, u której rozwój zatrzymał się na cały rok po tym szczepieniu. Nie twierdzę, że ta szczepionka wywołuje choroby, bo żadne badania tego nie potwierdzają. Na podstawie tego autysty wychodzi raczej, że obciąża ona organizm dziecka tak bardzo, iż jeśli są jakieś silne predyspozycje do zaburzeń, to ona jest katalizatorem. A ja się boję i stwierdzenie lekarza, że on nie zna żadnego przypadku nie zmienia mojego podejścia (ja znam 3, jedno dziecko bardzo dobrze), ani to, że to jedno dziecko na milion. U mnie w rodzinie genetycznie są przekazywane predyspozycje do chorób autoimmunologicznych i może jestem głupia, że się tak upieram, ale to moje prawo. A to, że ta szczepionka jest obciążająca dla organizmu, wiadomo od dawna, tyle że zazwyczaj konczy się temperaturą i złym samopoczuciem.
No a najbardziej mnie wkurza jak lekarz na moje wyjaśnienia, stwierdza "ale ona nie wywołuje..." Kurcze, przecież mówię, że nie wywołuje, zaburzenie jest gdzieś w dziecku, ona jest takim kluczem, który je uwalnia, równie dobrze może je uwolnić jakiś wielki szok, ale nie będę fundowała takiego specjalnie dziecku...