MSTRUGALA4
Zaangażowana w BB
KOCHANE PRZYSZLE MAMUSIE! pisze do was by was przestrzec przed paskudna bakteria jaka jest paciorkowiec.... ja bedac w ciazy niestety nie bylam swiadoma niebezpieczenstwa jakie niesie ona za soba... teraz wiem.... urodzilam moja corcie 25 sierpnia 2008. Wszystko bylo super. Maja 3620kg i 55cm. Piekna, kochana. 9 punktow appgar. Wrocilismy do domu. Po 4 tygodniach mala zaczela sie dziwnie zachowywac. Byla marudna, markotna.... Jakby nieobecna...strasznie plakala. Budzila sie na chwile i po minucie budzila sie z krzykiem. Dostala wysokiej goraczki. Wezwalam lekarza. ,, nic sie nie dzieje...,, powiedzial... Dal czopki. Pomagaly na chwile a potem goraczka wracala.... Tak bylo dwa dni. Na trzeci nie wyutrzymalam i gdy maja obudzila sie w nocy goraca jak piec zabralismy ja do szpitala. Tam usg glowy... I co??? Szok... Zmiany... Ciemie wybite... Na oddziale dostala drgawek... Myslalam ze dostane zawalu... Placz, krzyk- moj i meza... Okazalo sie ze mala przy porodzie zarazila sie paciorkowcem... Ode mnie...ja jesten nosicielem... nie mialam wykonanych badan na nosicielstwo. szczerze to nawet nie slyszalam o paciorkowcu... do wtedy. Mialam do siebie zal ze zrobilam taka krzywde mojemu dziecku. Bakterie wywolaly u maji neuroinfekcje i ropne zapalenie opon mozgowych... Dwa dni na oiomie. Spiaczka farmakologiczna, chodzilam jak cma, nie chcialo mi sie zyc...potem szpital zakazny.bylam tam z maja. Mialysmy swoj pokoj. Klitka 3na2... Ale razem...poczatek byl straszny... Mowa o mozliwych powiklaniach, o strasznych skutkach.... wodoglowie, gluchota, slepota, padaczka... O tym ze cud ze maja zyje... Patrzylam nania codzien i modlilam sie do boga zeby dal jej zyc, zeby byla zdrowa.... Bylysmy w szpitalu 74 dni... Ciagle antybiotyki... Jeden za drugim... Maja miala 5 tygodni jak trafila do szpitala, bylo to 29 wrzesnia. Do domu wyszlismy 10 grudnia ze slowami ze co mogli to zrobili. Reszte zweryfikuje zycie... Za 2dni maja konczy 5 miesiecy i jest cudna. Najwspanialsza na swiecie. Jest zdrowa... Mam taka nadzieje... Mamy co chwila kontrole- rehabilitant, neurolog, laryngolog, kardiolog.... Sa w szoku.... Jaka ta moja niunia silna, jaka juz madra.... Na dzien dzisiejszy nie ma zadnych ubytkow na zdrowiu. Rosnie i rozwija sie prawidlowo. Modle sie by tak zostalo... Moze to cud ze zyje.... Nie wiem... Ale wiem jedno maja miala szczescie. DUZE SZCZESCIE ze trafila w ostatnim momencie do szpitala... ze ja uratowali....a kazdego dnia gdy na nia patrze uswiadamiam sobie ze cud to mam przed soba przezylam straszne chwile, strach, lek, nienawisc do samej siebie....fakt jest taki ze mozna bylo temu zapobiec....gdybym tylko miala wieksza wiedze... teraz mam i moge zrobic z niej pozytek.... BADAJCIE SIE MAMY. NIE ROBCIE KRZYWDY SWOIM DZIECIOM....