reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Marcjańskie porody - TYLKO RELACJE ROZPAKOWANYCH

Bosonóżka

Fanka BB :)
Dołączył(a)
3 Lipiec 2010
Postów
1 346
Miasto
Warszawa
Przyzwolenie Marty dostałam, więc oficjalnie rozpoczynam wątek „Marcjańskie porody”.
A skoro rozpoczynam, to wypadałoby zacząć od opisu, jak to u mnie było.



A było jak w filmie Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie stopniowo rosło ;-) W zasadzie powinnam napisać "najpierw powódź", bo wszystko zaczęło się w poniedziałek 21 lutego o 4.54 rano nagłym i niespodziewanym CHLUP!
Obudziłam się kilka minut przed 5.00 i na autonaprowadzaniu, z ledwo otworzonymi oczami poczłapałam do łazienki na siusiu. Kot ze mną. I jak to mój kot - sępił odkręcenie wody z kranu. Takie picie trwa około 5 minut i najzwyczajniej nie chciało mi się z futrzakiem czekać w łazience, tylko wolałam wrócić do łóżka nie otwierając szerzej oczu. No i mnie pokarało, za bycie niedobrą dla kota, bo ledwo zdążyłam się położyć do łóżka - PYK, odeszły wody prawdziwym wodospadem. Gdybym kotu uległa - zalałabym tylko łazienkę, a tak... Taka karma ;-)


Ale wracając do porodu. Wody mi odeszły, potop trwa, więc szarpię za ramię małża: kochanie, kochanie, wody mi odeszły!!!! On biedny zszokowany poderwał się do siadu prostego: co ci odeszło?!! I już biegał po mieszkaniu jak kurczak z odciętą głową. A ja zażądałam ręczników. Duuużo ręczników. M. najchętniej od razu zawiózłby mnie do szpitala, ale ja - jak to baba, nie mogłam taka nieprzygotowana jechać. M. zdenerwowany, a ja nienormalnie wręcz spokojna. Spokojnie pomaszerowałam pod prysznic, umyłam głowę, nałożyłam odżywkę (M. w tym czasie golił się i mył zęby), spod prysznica ze śmiechem ochrzaniłam M., że ma natychmiast odkręcić sępiącemu kotu wodę do picia, bo mnie już pokarało i że guzik mnie obchodzi, że właśnie myje zęby! Niech płucze zimną i jakoś się z kotem podzieli! Podzielił się. A ze mnie wody nadal leciały...
Potem tylko wysuszenie włosków, spojrzałam nawet przez moment na prostownicę, ale na szczęście się opamiętałam, nałożyłam makijaż, uprasowałam spodnie, doprowadziłam M. do pasji, bo JUŻ TRZEBA JECHAĆ!!!, zażyczyłam sobie założenia mi skarpet i oznajmiłam, że jestem gotowa i możemy jechać, bo zaczną się korki. Była 6.00 rano. Po drodze sms do przyjaciółki i do Marty, że TO JUŻ! Rodziców budzić nie chciałam.


Na IP przywitały nas zamknięte drzwi, po chwili dzwonienia zjawiła się salowa i otworzyła. Gabinet akurat się zwolnił, więc mnie, ciężarówkę z brzuchem wielkości Madagaskaru i ze zdenerwowanym mężem ze sporą torbą w ręku u boku, przywitano pytaniem: w jakim celu Pani przyjechała? :-D:-D:-D Miałam ochotę odpowiedzieć, że do spa, ale się powstrzymałam.
Potem do gabinetu, gdzie jeszcze raz wytłumaczyłam pani doktor, że RODZĘ i że mam mieć cesarskie cięcie, na dowód czego przedstawiłam stosowne skierowanie. A pani doktor wytłumaczyła mi, że miejsc nie mają, więc czy podpisuję zgodę na korytarz i przedstawiła mi stosowny dokument do podpisu. No i trochę się wkurzyłam, bo mogłaby mi chociaż wytłumaczyć, co oznacza zgoda na korytarz, więc obudziły się we mnie pokłady złośliwości. Zapytałam czy wykonywanie cc na korytarzu jest u nich standardową praktyką i czy mają do tego dostosowane korytarze. Na co ona święcie się oburzyła, że ona wcale nie mówiła, że będą mnie na korytarzu ciąć. Fakt - nie mówiła. Nie mówiła też niczego innego. Po co informować pacjenta?
Ale nic to - podpisałam, dostałam milion papierów do wypełnienia, zbadano mnie, podpięto do KTG (skurczy brak) i po chwili zaproszono wraz z M. na blok, ehm, korytarz porodowy. Siedliśmy sobie koło recepcji położnych, dostaliśmy kolejne papierki, z którymi już poszło szybciej, a ja dostałam służbową koszulę z flizelinki. Nudziłam się, więc dyktowałam jeszcze M. maile do wysłania w ramach mojej pracy i wykonywałam ostatnie telefony służbowe. Zapowiadało się dłuższe czekanie na cc, bo mieli umówione planowe zabiegi cesarki. Jakoś o 9.15 usłyszałam rozmowę wkurzonych lekarzy z położnymi, że jak to, że umówiona pacjentka jeszcze nie gotowa, a oni już zwarci i anestezjolodzy czekają na sali i co teraz?! Okazało się, że kobitka utknęła na IP, bo "po-pełniowy" baby-boom trwał i przyjeżdżała kobieta za kobietą. No to zgłosiłam się na ochotnika na cięcie. Lekarz tylko spojrzał na mnie, zapytał czy jestem gotowa i zaprosił do sali na znieczulenie. M. popędził po strój jałowy, w którym będzie mógł wejść na salę operacyjną. Mnie w tym czasie znieczulono. I okazało się, że wbicie igły w kręgosłup nie jest wcale takie straszne, tylko tak strasznie brzmi. Czucie szybko straciłam, ułożono mnie, popodpinano pod co tam trzeba, zakryto chustą i zaproszono mojego przerażonego nieco męża. M. usiadł za mną, przyłożył czoło do mojego i głaskał po głowie.

Nie minęło nawet 5 minut, a usłyszałam płacz dziecka, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że TO JUŻ MOJE. M. mówi: już jest z nami!!! A ja jak oszołom: nie, to jeszcze nie nasze :sorry:. I w tym momencie nad chustą pojawiła się wkurzona Stella. Była 9.37. Lekarze zabrali ją na odsysanie, M. poszedł z nimi, a mi po chwili pani doktor pogratulowała 10 punktów, 3092 g i 51 cm szczęścia :-) Stellkę w tym czasie dano mi na buziaka, zawinięto w kołderkę i razem z tatusiem odesłano na korytarz, a mnie zaczęto zszywać, a ja dostałam strasznej trzęsiawki - ponoć normalna reakcja. Leżałam tak sobie, trzęsłam się, aż w końcu usłyszałam, że spisują coś w rodzaju protokołu: anestezjologiem głónym był doktor X, coś tam robił doktor Y, zszywała doktor SUPEŁ!!! Na co ja lekko uniosłam głowę i wypaliłam: no chyba sobie jaja robicie?!!!, co zostało powitane gromkim śmiechem.

No bo powiedzcie, czy to nie komedia, że moją ciążę prowadził doktor RODZEŃ, a zszywała doktor SUPEŁ?!!!


Już po operacji, przewieziono mnie na salę pooperacyjną, a zaraz za mną jechał dumny tatuś z córeczką. Podłączono mnie do monitorów i dano na pierś Stellkę, która spędziła tak ze mną około 8 godzin!!! Położna od razu pomogła przystawić malutką, która dossała się z siłą odkurzacza. Zakochaliśmy się z M. kompletnie!!!


Potem jeszcze był moment stresu, kiedy puściło znieczulenie, ale od czego są leki?


Niefajnie zrobiło się, kiedy tuż po 21.00, po wyjściu tatusia, oznajmiono mi, że mają kolejną cesarkę w trakcie, a nie mają już miejsc na pooperacyjnej, więc przewożą mnie na normalną salę. Nie spionizowano mnie, wsadzono tylko na wózek i wywieziono na inne piętro, gdzie wylądowałam na wąskiej dostawce, bez jakiegokolwiek uchwytu do podnoszenia się i bez dzwonka. "Łaskawa" położna po godzinie płaczu Stellki i moich bezskutecznych prób podniesienia się położyła małą pomiędzy mną, a dziurą przy ścianie i poszła. Koszmarna noc!!! Nie zmrużyłam oka nawet na chwilę. Rano zjawił się mąż i rozpoczął batalię o normalną salę dla mnie. Udało się przenieść mnie w końcu tak jak chciałam do sali płatnej, a że w kosztach chyba Ritza - nieważne. Wreszcie było wygodne łóżko sterowane pilotem, a tatuś mógł być z nami cały czas, łącznie z nocowaniem. Bajka, tylko niestety droga. Z drugiej strony - nie rodzi się codziennie.


Od czwartku jesteśmy już w domku, za nami pierwsza, na szczęście pokonana, kolka, nieprzespane noce, pierwsze momenty trudne i piękne.


Miłość między mną a M. wzrosła jeszcze 100 krotnie!!! Mój ukochany mężczyzna, najcudowniejszy mąż, okazał się jeszcze mega odpowiedzialnym, cierpliwym i delikatnym facetem. Pomaga mi z cierpliwością anioła, dba jak o największy skarb o obie swoje dziewczyny. Małą kąpie, przewija, usypia, a mnie zasypuje komplementami i wciąż dziękuje za podarowanie mu takiego szczęścia. I jakoś nie przeszkadza mu, że w moim sercu nie jest już jedyny na pierwszym miejscu, tylko ex equo z pewnym małym kurczakiem. Moje życie jest teraz pełniejsze!!!
 
reklama
No to ja bede next maly spi wiec mam chwilkę;-)

o 4:00 obudziło mnie standarodowo siku wiec poszłam do łazienki zrobilam siku i patrze ze spodenki od pizamy mokrawe pierwsze co mówie No nie znów ta wydzielina :-D:tak: ile tego jeszcze bedzie?? przebrałam sie i poszłam dalej spac....zasnełam na godzine i znów siku ..patrze a tam ta sama sytuacja mokrawa pizama wiec sie nów przebrałam i poszłam do wyrka jednak po 10 min zaczeły łapac mnie skurcze miesiączkowe ale nic sobie z nich nie robiłam bo takowe jak wiecie miałam juz kilka dni i nic sie nie działo.....aleeeeeeeeee kiedy po kolejnych 10 min były silniejsze i mocniejsze wstałam i zawołałam meza ze chyba sie zaczeło bo cos za mocno mnie boli i brzuch mi sie jakos dziwnie stawia....... 0 5:30 maz dzwoni do szpitala mówi o całej sytuacji a ja dzwonie do kumpeli kóra miała z Wiki zostac i w miedzy czasie sprzatam:-D:tak: zmywam układam gary do szafy pomiedzy skurczami ahhhaha,babka kaze wziąśc paracetamol i kompiel weszłam do wanny dosłownie na 5 min skurcze dalej są i juz co 5 min wiec szybko wyszłam kaze mezowi dzwonic do szpitala bo nic sie nie zmienia tylko nasila wiec ten dzwoni babka mówi zeby przyjechac............ to była 6:00 wiec mąz jedzie po kolezanke do wiki a ja w miedzy czasie sie ubieram i umieram z bólu wtedy napisałam wam na bb około godziny 6:30 czuje ze zaraz dejda mi wody bo mam ogromnie parcie na pecherz a siku mi sie nie chce wiec modle sie aby Adam juz był bo zaraz nie zdazymy:szok::szok: no i wtym czasie maż wchodzi o 6:40 zapakował mnie do auta ( dosłownie ) bo ja nie byłam wstanie isc:no::no: i ruszlismy a do szpitala 15min drogi skurcze jeden za drugim ,krzycze w tym samochodzie ze nie dam rady na tych zakretach i ma zwolnic bo mnie to jeszcze bardziej wszystko boli ehheh nagle przy skurczu chlusneły mi wody 2 min od wjazdu na parking i zaraz party przyszedł wiec wyje w tym samochodzie ze ja juz rodze bo mam parte !!!!!!!! mąz do mnie wytrzymaj jeszcze juz jestesmy a ja połozyłam sie na tylnym siedzeniu i czuje ze glowa mi wychodzi wiec podtrzmuje reką sobie:angry: parking maz kaze wyjsc z auta wiec wychodzę i zaraz dostaje partego klade sie na chodniku i trzymam ręke w kroczu bo głowa była juz przy wyjsciu .....mąz biegnie po lekarza ci przylatują z wozkiem ja krzycze ze nie usiade bo mi juz głowa wyszła wyzszłam doczłapałam sie kawałek i tuz przed wejsciem na ten wozek znów party wiec kłade sie na ławkę która stoi obok i krzycze ze ja nie dojde !!!!!!! facet z babka prubuja mnie jakos wrzucic na ten wozek w pozycji pół lezącej zeby dziecka nie udusic i jedziemy modle sie bym dotrwała :-D:-D:-D:-D wjezdzamy na oddział 7:00 babka sie pyta wody pani odeszły a ja mówie a nie widac??????( byłam cała mokra i zalana) prosze sie połozyc i rozebrac ,wiec tak robie i widze ze ona zabiera sie za podonczenie sprzetu wiec ja do niej ze ja juz mam głowie prawie na zewnątrz i idzie kolejny party wiec niech sie mna zajmie a nie sprzetem ta w wielkim szoku co ja mówie patzry miedzy nogi a ja zaczynam przec akurta i kat jak zaparlam to mały wyskoczył7:07 jeszcze chyba z 5 minu płakałam sama nie wiem z jakiego powodu nie mogłam sie uspokoić przytuliłam moje aniołeczka tak mcno jak tylko mogłam........ i w tej chwili zrozumiałam jedno ze mnie już w zyciu nic wiecej do szczęscia nie potrzeba mam wspaniałe dzieciaczki i cudownego męża grzechem by było chcieć wiecej....:-D:tak: a połozne były tak zaszokowane ze po 10 razy mi gratulowały bo poród od odejscia wód 7 min.......... ehheh


gdybym miała do szpiatla 5 min dalej lub cokolwiek by sie po drodze wydarzyło to urodziła bym w aucie lub na ulicy............... a mój maz jak lezałam na tej ławce cała mokra zimno było bo rano przymrozek to jeszcze sobie jaja robił i mówi do mnie tak Paulus Jak ci dupsko paruje:-D:tak::-) a ja tu biedna smiac sie nie mogłam.........


opisa taki szybki jak sam poród ehheh
 
Ostatnia edycja:
Moja historia nie ma takiego szału jak dziewczyn:)hi ale zawsze to coś:)

1,5 tygodnia leżenia w szpitalu...termin cc przesuwany kilka razy- bo jak to ujął mój lekarz- Pani sobie zgrabnie fika i goni wiec po co mam Panią ciąć- pociągniemy do soboty:):-D:-D....

2 x dziennie miałam mieć robione ktg i w ten jeden magiczny dzień robiła mi go położna która była na zastępstwo. Rano go robiła a popołudniu nie umiała poradzić sobie z usterka wyświetlacza- przyłożyła tylko na kilka sekund krążek do brzucha- zerknęła na wyświetlacz i powiedziała, ze wszystko oki- poszła! Na to ja szok:szok:- ze chyba się jej zapomniało ze mam bliźniaki :-D. Ostro na obchodzie mowie ze nie miałam drugiego ktg!! Wysłali mnie na porodówkę...40 min leżenia i z wydrukiem w ręce szłam na swój oddział. Daje go położnym...one patrzą na niego i mówi: "ale tu sa skurcze- nic Pani nie czuła?" Ja jej mowie ze mi jak się brzuch stawia to nie mam żadnych bóli tylko uczucie duszenia bo mi się małe tyłkami wypinają:) Babki sie wystraszyły i wezwały lekarza. Szybkie badanie na fotelu i niby wszystko oki ale dali mi fenoterol w kroplówce na zatrzymanie skurczy. Pomyslalam spoko- coś się dzieje- miło tak dla odmiany:) hi hi:-D

Rano wstaje o 6- wycieczka z kroplówka do łazienki- prysznic, mały make up:-D. Szybko się wróciłam żeby włosy jeszcze umyć :-D. No i obchod- godz.8...ordynator patrzy na tp moje ktg i mówi: na badanie!!! No to ja spoko:) zjem sniadanko i pójdę na badanie:) Poszłam siku koło 8.30...i dobija się mi ktoś do łazienki- położna woła mnie na badanie- zdarzyłam tylko szybko się przetrzeć chusteczkami nawilżającymi w wielkim szoku poszłam na badanie (zawsze jest po śniadaniu ok.10):tak:. Na fotelu ordynator mówi: szyjka zgładzona, proszę się ubrać i podpisać zgodę na cc i znieczulenie!! Byłam w takim szoku ze to już ze nie docierało do mnie nic!!!:-D Poszłam sie spakować....i w 30 min byłam na porodówce- byłam przerażona ze nie ma mojego gina na zmianie i nie wiem kto będzie mnie ciąć:(:-( Stwierdziłam ze nie pozostało mi nic innego jak wziaśc wszystko na wesoło i tak sie zaczął mój "głupi jaś".

Śmiałam się ze muszę ubrać seksowna koszule z rozcięciem po pępek:) W wc po lewatywie żartowałam ze przydałaby się jakaś gazetka do poczytania skoro to tyle trwa:) hi hi..po tych zabiegach pielęgnacyjnych- czytajcie- SPA:):-D:-D położyli mnie na łózko i dali jakieś kroplówki i cewnik:) Nawet nic nie bolało!!! Podchodzi do mnie bardzo dobra znajoma- doktorka- pytam się jej kto mnie będzie ciął a ona mi mówi: ja i dr X:)! Az się popłakałam ze szczęścia:):-)

Na sali operacyjnej goniło około 15 osób- szok!!!! W koncu podwojny poród co nie:-D:-D. Anestezjolog chciała mi dać znieczulenie:
- niech Pani się obróci na lewy bok!! Ja buch śmiechem ze to łózko jest wąskie i moge co najwyżej spasc. Przyleciało dwoch przystojnych sanitariuszy i mnie podtrzymywąło:);-):-). Potem wkłucie- uprzedziłam wszystkich ze jak będę wyc jak bóbr kiedy zobaczę małe, żeby się ze mnie nie śmiali:) No i wszystko potoczyło się bardzo szybko..... najpierw był krzyk- potem zobaczyłam Oliwkę...kolejny krzyk i Amelka:) W tych wodach całe pomazane moje kochane a ja się tak rozwyłam ze juz na oczy na koncu nie widzialam...pamiętam ze mówiłam jeszcze w trakcie: one są naprawdę moje?:-D:-)

no i w taki sposób kobieta zostaje najszczęśliwszą osoba na świecie:):-D:tak:;-)
 
to teraz ja:)

Jest sobie niedziela wieczor dzien przed terminem 27.02 przyjechal do nas wujek i mowi ze jutro rodze przeciez ja mowie nie mam termin ale to nic nie znaczy maz pyta czy bede dzis rodzic ja oczywiscie pewna odparlam nie nie bede spokojnie:) chwile po tych slowach czuje ze cos jest nie tak cos mnie kuje w krocz no coz widocznie tak ma byc. Kolo godziny 23 czuje jakies skurcze najpierw delikatne olałam je nie pierwsze i nie ostatnie dalej zajelam sie ogladaniem hausa gdy sie tylko skonczyl maz wylaczyl tv a ja mam coraz silniejsze skurcze pyta czy jedziemy mowie nie to nie to ale czuje je caly czas i sa co 10min maz przysypia a ja mowie ze chyba jedziemy no to sie zebral ja poszlam pod prysznic dopakowalam torbe i mowie chyba mi przeszlo polozylam sie w ubraniu na wszelki wypadek i znow czuje ze sa wiec mowie do niego ze jednak jedziemy bylo kolo 24 na izbie mowie ze mam skurcze co 10min kazala mi usiasc i czekac na lekarza tam sa juz coraz czestrze a ja dalej czekam predzej mozna urodzic niz ktos sie zajmnie w koncu podlaczyli mnie pod ktg i czuje ze sa co 4min a tam nic sie nie dzieje wzieli mnie na usg i z lekarzem liczylismy co ile sa mowi ze zostaje trafilam na korytarz przedporodowy bo nie bylo miejsca na sali tam mnie zbadal brak rozwarcia wiec bedziemy ciac o 6 rano (ulozenie posladkowe) podlaczyli mnie znow do ktg i mam mocniejsze skurcze oczywiscie tam nic nie wykazuje polozna mowi zebym dala znac gdy bede miec skurcz wiec krzycze ze jest podeszla zlapala mnie za brzuch cos mi pyknelo i zrobilo mi sie mokro mysle sobie boze ale obciach chyba sie sikalam bo od godziny strasznie mi sie siku chcialo ale czuje ze dalej mi sie chce a cos sie leje i jest gorace wiec krzycze ze wody mi odeszly akurat dzwonil lekarz i ona mu mowi ze odeszly mi wody a skurcze sie nasilily zbadali mnie rozwarcia brak wygonili mi meza do domu bo nie ma sensu zeby siedzial i tak beda ciac o 6 a bylo po 3 wiec maz pojechal zrobic sobie drzemke polozna mowi ze ona idzie spac zebym wrazie co ja budzila i zebym tez poszla taa skurcze mam co 5min a ona mi spac karze leze z godzine licze skurcze juz strasznie mocne ide i mowie ze sa regularne silne co 5 min kazala mi isc pod prysznic na 30min wiec poszlam i tam bylo mi blogo moglam tam siedziec do tej 6 ale po jakis 30min czuje ze juz mi nie pomaga wychodze i mowie ze sa dalej przychodzi lekarz bada i mowi ze rozwarcie na 6cm tniemy 28.02. g.4.55 juz wszystko gotowe ledwo mezowi dalam znac ze to juz wzieli mnie na sale uspili nawet nie wiem kiedy gdy sie obudzilam pytam juz?polozna mowi tak urodzila pani corke( 5.20 )i zaraz idzie maz z mala na rekach z wielkim usmiechem na twarzy mala poplakiwala a ja ryczalam ze szczescia jak glupia i mizialam ja po buzi mowiac jaka jest cudowna podlaczyli mi ja do cyca mimo ze nie moglam sie ruszac i bolalo szybko zrobilam jej miejsce i ciagle na nia patrzylam bylam taka szczesliwa i nie wierzylam ze ta slicznotka jest moja od razu sie w niej zakochalam a maz to swiata po za nia nie widzi nawet swojej zony:p pozniej bylo ciezko wstac bo strasznie bolalo ale mowilam sobie ze musze bo kto sie mala w nocy zajmie odrazu dostalam powera az sie polozne dziwily musialam wstac dla niej przeciez:)
 
A teraz dla mających troszkę czasu, opis z porodu: :)
W sobotę 26.02.2011r. zgłosiłam się na Izbę przyjęć, tam wypełnianie papierków, trochę z tym zeszło, badanie tętna Małej, po tym wszystkim wypełnianie papierków u położnej. Tam zbadał mnie mój ginek (jak go zobaczyłam to od razu poczułam się pewniej) posiadałam wtedy rozwarcie na 2 cm. Potem położna zrobiła lewatywkę, nie było tak źle, potem się śmiałam, że po tylu miesiącach walki z zaparciami to był luksus :) hehe potem wzięłam długi prysznic, przebrałam się i pomaszerowałam na Usg. Na usg wyszło, że malutka będzie miała cos około 3kg, więc dużo się doktorek nie pomylił, dodał mi otuchy, powiedział, że ma dyżur, aż do poniedziałku rano, więc będzie obok i damy radę. Potem pomaszerowałam na porodówkę, Kamil był cały czas przy mnie. Podłączyli mi ktg, miałam swoje skurcze, nawet ‘ładne’ tak określiła je położna, a ja tak leżałam i leżałam na tym niewygodnym łóżku, ciągle się zsuwając, bolały mnie plecy masakrycznie od tego, ale Kamil cały czas mi pomagał, był obok to wystarczyło. Potem podłączyli mi kroplówkę – oksytocynę i tak leżałam pod nią aż do 20.00 skurcze były, ale rozwarcie nadal takie samo, więc dali mi odpocząć i wkońcu mnie odłączyli, potem miałam cały czas skurcze bardzo bolesne, poszłam pod prysznic, ogarnęłam się, wysłałam Kamila do domu, bo już nie było sensu, żeby zostawał, bo podobno do porodu jeszcze daleko. Gdy leżałam na Sali przedporodowej moje skurcze były coraz silniejsze, bałam się wtedy, żeby nie urodzić w nocy, bez Kamila, żeby tylko poczekała mała do rana :) Skurcze były coraz częstsze, a ja spałam między skurczami, pamiętam, że byłam tak zmęczona, że mnie one po prostu gwałtownie budziły, aż tu nagle o godz. 23.00 poczułam jakby mi pękła jakaś kość.. i usłyszałam głośne PYK – no i wtedy mnie zalało dosłownie hehe szybko zadzwoniłam po położną i trochę spanikowałam, położna mnie zbadała, rozwarcie było trochę większe, ale to jeszcze nie to i kazała mi iść spać, ja z tych emocji, że mi wody odeszły, nie mogłam w ogóle się uspokoić, skurcze się powtarzały, ale były znośne. I tak dotrzymałam do rana, wzięłam prysznic, potem obchód, ginek mnie zbadał, rozwarcie miałam na 5 cm. Nie podłączyli mi jednak oksytocyny, tylko kazali odpoczywać, zjeść coś dobrego, pospacerować. Trafiłam na świetną położną, bardzo mi pomagała, stwierdziła, że jak się zacznie coś więcej to da mi znak, żebym zadzwoniła po Kamila, bo nie ma sensu, żeby od rana siedział w szpitalu, bo tylko będzie chodził z kąta w kąt i się denerwował, pomyślałam, że to będzie dobry pomysł, tym bardziej, że się źle czuł, i miał gorączkę, że też nie miała go kiedy ta choroba wziąć tylko w takim momencie! I tak sobie chodziłam z tym rozwarciem, leżałam, chodziłam, prysznic, schody, podłączyli mi ktg, skurcze były, ale nie aż tak bardzo silne, potem badanie i po tym badaniu położna kazała mi dzwonić po Kamila, żeby już przyjeżdżał, o matko ale emocje!! Słyszałam jak mówiła do mojego Gina, że miałam wtedy rozwarcie na 7cm. Zadzwoniłam do Kamila, przyjechał z prędkością światła dosłownie :) Wleciał na porodówkę jak już leżałam pod kroplówką, skurcze stawały się coraz bardziej bolesne. Co ja piszę, no bolały jak cholera, przyszedł mój doktorek spojrzał na mnie, uśmiechnął się, zbadał i powiedział do położnej „podkręcamy delikatnie kroplówkę” no i jak podkręciła, to jak mną ruszyło to już maksymalnie, zaczęłam mieć te cholerne parte, położne szybko się ubierały w te kaftaniki, ginek spokojnie stał i obserwował, ja zaczęłam szaleć na tym łóżku dosłownie, Kamil trzymał mnie mocno za rękę, mówił, całował, niesamowite jak On mi pomógł! No i się zaczęło, jedna położna odbierała poród, a druga zajęła się mną, kazała mi patrzeć na nią i słuchać, a wtedy szybko urodzimy, wpatrzona byłam w nią jak w Boga! Co mi kazała to robiłam, jak przyszły parte, to ja łapałam powietrze, ona zginała mnie w pół i wręcz ‘leżała na mnie’ i tak cały czas, myślałam, że tam się wykończę, zaczęłam strasznie krzyczeć, że koleżanka, które leżała na położnictwie po cesarce słyszała mnie hehe No ale jak już Kamil powiedział, że widać włoski małej to już wiedziałam, że niedługo, że to tuż tuż i będzie i kilka mocnych partych i wyskoczyła Gabrysia! Niesamowite! Zaczęła od razu płakać, dali mi ją na brzuch, patrzyła na mnie tymi swoimi dużymi oczami, a ja nie wiedziałam co z sobą zrobić, płakałam i śmiałam się na zmianę, a trzęsłam się cała jak galareta! Na końcu TATA Kamil :) przeciął pępowinke i poszedł z malutką na badania do pokoju obok, a mną zajął się ginek, pomagał mi urodzić łożysko, ale byłam już tak wykończona tym bólem, że zaczęłam go bić po ręce, żeby już dał mi spokój hehe :) Byłam wykończona, cały czas nasłuchiwałam co tam się dzieje i co z małą i jak usłyszałam, że wszystko dobrze, jaka waga i ile punktów to opadłam wtedy. Kamil przyniósł mi ją na chwilkę, takie zwiniątko i zabrali ją na badania. Ginek się śmiał zszywając mnie, że ‘warsztat zrobił lepszy niż był’ hehe szycie bolało mnie o dziwo, myślałam, że po porodzie to takiego szycia nawet nie poczuje, a jednak, aż wkońcu dali mi odpocząć, przykryli kocami, trzęsłam się strasznie, byłam w innym świecie, eM coś do mnie mówił, coś się działo, a ja nic nie słyszałam, marzyłam tylko, żeby się przespać, ale mi nie pozwolili, było mi potwornie zimno, położna zrobiła mi gorącą herbatę, całowała mnie po czole, mówiła, że jest dumna ze mnie, z nas, że urodziliśmy super babeczka, z takimi można rodzić. Potem przewieźli nas na położniczy, marzyłam tylko o tym, żeby zobaczyć małą, wkońcu mi ją przywieźli, matko jakie emocje! :) o godz. 18.00 już wstałam i poszłam pod prysznic, za chwilkę przyszła pielęgniarka z basenem dla mnie, a ja już po prysznicu, wszyscy byli w szoku, no ale leki przeciwbólowe działy. Na noc zabrali mi mała i podłączyli pod kroplówkę z glukozą, bo wymiotowała wodami troszkę i cukier jej troszkę spadł, więc całą noc przespałam jak suseł, następnego dnia miałam ją kilka godzin i znowu kroplówka i w nocy też miała, strasznie długo ta kroplówka jej szła, no ale jak trzeba było to nie ma co narzekać. Ja miałam cholerny problem z karmieniem, nie wiedziałam, jak się za to zabrać, jak prosiłam kogoś o pomoc, to przychodziła babka, dostawiała i odchodziła, nikt nic nie powiedział, nie wytłumaczył, pyzatym mała cały czas miała tą kroplówkę, więc bardzo głodna nie była, i odrzucała cyca i spała. A ja się denerwowałam, że nie mam pokarmu, że nie potrafię karmić, nawet się rozbeczałam, przy jednej położnej, bo czułam się bezsilna. Skąd ja miałam wiedzieć jak karmić, czy mam pokarm, jak mała najedzona.. W dniu wypisu, wkurzyłam się i poszłam do ordynatorki od noworodków i powiedziałam co i jak i wkońcu się za nas wzięła, uczyła nas chyba z 3 godziny jak karmić i chyba pokonaliśmy kryzys, bo jakoś nam to idzie, a mała wcina aż miło :) je średnio co 2-3godziny, ssa mały ssak tak 15-20 minut. więc myślę, że się ładnie najada.
I tak ogólnie powiem Wam, że jestem bardzo dumna z eMa, że był przy porodzie, że trzymał mnie za rękę, opiekował się, pomagał, przeciął pępowine, jestem dumna z całej naszej trójki :))) bolało jak cholera, ale było warto :))
Noo i tak właśnie było. :)
 
Witam Kochane Marcjanki...

Mój poród nie należał do kolorowych ....

A więc było to tak... Niby wszystko wporządku... Vetka nie raz pisała że mam dobrego lekarza , ja też byłam tego pewna a okazuje się że być może On nie wykrył tego , przez co muslieliśmy przejść... Termin był na 18tego marca , lecz w związku że było położenie miednicowe zlecił na 8mego marca do szpitala na cięcie cesarskie. Lecz 27go lutego w niedziele przy obiedzie u teściów znowu praktycznie nie czułam ruchów, teściowa mnie zapisała na środe do lekarza który miał wykonywać cięcie cesarskie... Po obiedzie pojechaliśmy do domu i nadal nie czułam ruchów, wieć zaczeli mnie wszyscy namawiać zebym ze srodowej wizyty przepisała się na poniedziałek, i tak zrobiłam. O godz. 11 przyjął mnie lekarz , okazało się ze do szpitala musze jechać natychmiast, że maleńka jest cała poplątana pępowiną, bioderka, paszki praktycznie wszędzie oprócz szyjki... i przepływ pępowiny był nieprawidłowy :szok::szok: Nie mogłam uwierzyć, lekarz kazał mi się uspokoić i jechać sie spakować i jechać do szpitala bo prawdopodobnie wieczorem zrobią CC, byłam przerażona, ale mowił ze bedzie wszystko wporządku wiec sie uspokoiłam ... W szpitalu KTG , wyniki, i stwierdzili ze CC zrobią rano we wtorek o 7:30 , więc noc przespałam, personel niesamowity, opieka itd, to bardzo dużo dało. Rano lewatywka, humor w miare dopisywał że to już, ze już nie długo będzie kochana gwiazdeczka ze mną... Przewiezli mnie na sale operacyjną, siostra zaczeła robić znieczulenie, poszły straszne prądy nie mogłam wytrzymać z bólu... stwierdziła ze chyba mam krzywy kręgosłup i się nie da :eek::crazy: probowała jeszcze raz, znowu to samo... nie zycze nikomu tego bólu...!! Więc stwierdziła że zrobi znieczulenie ogólne... narkoze... Na dzień dzisiejszy Dziękuje Bogu ze miałam narkoze i nie musiałam oglądać tego co się działo po porodzie...:-( Obudziałam się po wszystkim, straszny ból , nie mogłam odkaszlnąć sobie po rurce w gardle, podali kroplówki i nie było źle... Nie wiem ale musiałam podswiadomie coś czuć , bo zaraz po przebudzeniu pytałam czy na pewno żyje moje dziecko... a nikt nic nie mowił, nagle słysze * żyje , a niby dlaczego ma nie żyć *... Przewieźli mnie na sale, w szpitalu nie było odwiedzin, a nagle patrze a nad głową stoi mój M i teściowa... już wiedziałam ze cos jest nie tak... Mój M był BIAŁY po prostu BIAŁY, nigdy go takiego nie widziałam... pytałam czy wszystko jest OK , M nic nie mowił , tylko tesciowa że tak tak nic sie nie martw. Poźniej troszke mi powiedzieli ze było troszke źle ale że już jest ok, zdrowa córcia itd. Jakoś po narkozie czułam się jak na haju, nie martwiłam się za bardzo niczym itd, nie docierało do mnie. Po jakims czasie zaczełam się martwić, nikt mi jej nie pokazuje, ani nic. Pytam sióstr a One nic nie chcą mowić, mowią ze nie mogą :szok: byłam przerażona. Wieczorem przyszedł lekarz i wszystko mi opowiedział... że do wieczora patrzyli , sprawdzali, badali czy wszystko jest ok, ze Michalinka była w stanie krytycznym, zachłysneła się wodą bardzo mocno , lecz póki co jest odratowana przez reanimacje, w pierwszych 5ciu minutach... Pytam czy nie zagraża już nic jej życiu.. a On odpowiada że RACZEJ NIE i czas pokaże :szok: Byłam przerażona. Wszyscy przeżyliśmy to strasznie, cała rodzina, nie mogłam przestać płakać w szpitalu, nie radziłam sobie , nie było odwiedzin, lezałam i patrzyłam w sufit. Teraz nie wiem kto zawinił, czy mój prowadzący lekarz nie zobaczył tej pępowiny , ciągle przeciez skarżyłam się na te słabe ruchy, czy lekarze zrobili jakiś błąd przy CC, tego nigdy się nie dowiem :( :( :( Jak zostałam na drugi dzien uruchomiona to zaprowadzili mnie do niej do Izolatki, tam lezała, popodłaczana do kroplówek i jakis sprzętów, dostawała leki przeciw wylewowe i coś na nie dotlenienie itp, Wyglądała bardzo * marnie * taka biedniutka. Nie jadła nic przez kilka dni, tylko wymiotowała wodami, i dawali jej troszke glukozy do kroplówek... Nie mogłam na Nią patrzeć, ciągle płakałam. Poźniej jak przestala wymiotować to probowali na 4 tą dobe dostawiać ją do piersi , ale ja pokarmu miałam odrobine, a Ona nie miała siły ssać, całe noce się meczyłyśmy aż w koncu przyszedł nawał... Ale musiała być dokarmiana, chociaż lekarz mowił ze On nic innego w jej przypadku nie widzi jak tylko Karmienie Piersią.... Poźniej mocna zółtaczka, lapmy po 10 godzin dziennie... a ja ciągle sama w pokoju, 1000 myśli za co Nas to spotkało, dlaczego Ona... itd :no2::hmm::hmm::no: Ubyło jej na wadze więc , znowu badania co się dzieje itd, az zółtaczka zaczeła schodzić i wszystko powracać do normy... Wczoraj wyszłyśmy do domkuuuuu.... jedena z Najpiękniejszych wiadomości!! W domku do dzisiaj cudownie, Michasia jest chyba w 7dmym niebie że jest w domku, ssie pierś tylko teraz mam problem bo za mało mam pokarmu i musze ją dokarmiać... mam nadzieje ze pokarm mi się wyrobi :( Bardzo chce karmić !! Niunia je i śpi, w końcu się uśmiecha, nabrała policzków, bo bbyły takie zapadnięte... Mam skierowania na badania do specjalistów, więc bedziemy jezdzić i sprawdzać czy nie ma zadnych powikłań i komplikacji... W domku dopiero zobaczyłam w książeczce punktacje ... w 1wszej najważniejszej minucie Michasia dostała 2ptk... tylko za bicie serca 1 i oddech 1...na 10punktów, pozniej w 3ciej minucie było gorzej dostała tylko 1ptk za bicie serduszka, za oddech nic , za ruchy nic i za kolor skóry nic 0... nie mogłam uwierzyć... poźniej była reanimacja... w 7mej minucie było 3 ptk, 1 za serduszko, 1 za oddech, 1 za ruchy, i dopiero w 10tej minucie dostała 7ptk. Mam nadzieje że już bedzie tylko cudnie... !! A jeśli chodzi o mnie to rana się super goiła aż dwa dni temu cos piecze i czerwonawa, więc dostałam antybiotyk. M mi bardzo pomaga, radzimy sobie. ta sytuacja i narodziny Niuniu sprawiły że myślałam ze już bardziej nie moge kochać M, a jednak mogę, od niego usłyszałam to samo. :tak: Także mam nadzieje ze już bedzie dobrze... Bardzo dużo pomógł mi personel, opieka niesamowita!!
 
Ostatnia edycja:
Najszczęśliwszy dzień w naszym życiu :D

Na wizycie w poniedziałek 21ego lutego dostałam skierowanie na oddział ginekologiczny na obserwację tętna płodu ze względu na moje wysokie ciśnienie, spore obrzęki i sporą szacowaną wagę naszego synka. Stawiłam się do szpitala nazajutrz po 10ej, zbadali ktg, szyjkę i ułożenie płodu (Jasiek był jeszcze dość wysoko). Leżałam pod tym ktg na sali porodowej, a położna wypełniała setki papierów i wypytywała mnie dosłownie o wszystko, np. o to czy w ostatnim trymestrze korzystałam z kosmetyczki ;) W końcu przyszedł lekarz – czarnoskóry, śmiesznie mówił, dłubał w zębie i ziewał całą paszczą, w ogóle nie przejmował się, że siedzę naprzeciwko.. Wypytał jeszcze o kilka rzeczy i zdecydował – cesarskie cięcie!! Za chwilę dowiedziałam się, że ma się ono odbyć następnego dnia, a ja zostaję już w szpitalu, miałam tylko rzeczy dla siebie, więc Tomek musiał wszystko skompletować w domu i dowieźć. Odwiedziny nadal wstrzymane, więc wieczorem wymknęłam się z oddziału na korytarz, żeby zobaczyć się z Tomciem, strasznie się bałam, bo nie tak miało być! Mieliśmy przecież rodzić razem, naturalnie..
Rano ciśnienie, ktg, na czczo, prysznic i około 9ej z torbą na salę porodową, gdzie miła pani mnie podgoliła i założyła koszmarny cewnik, Tomek przyjechał, przyszedł na salę i czekaliśmy jeszcze z pół godziny na zebranie się ekipy operacyjnej.. W końcu przyszli po mnie, poczłapałam z workiem na siuśki na salę operacyjną, a Tomek został i miał czekać na Jasia :) Weszłam na salę, tam chyba z 10 osób, pani anestezjolog kazała zdjąć koszulę i wejść na stół, musieli mi pomóc się wdrapać, bo był dość wysoki, a przy tym cewnik mnie strasznie piekł.. Potem kazali mi zgiąć się na siedząco, przycisnąć głowę do piersi i poczułam dosłownie jakby ktoś igiełką mnie dotknął, znieczulenie zrobione, położyłam się, założyli kotarę i do dzieła :) Prawą rękę miałam wzdłuż ciała i jak mnie przecięli to poczułam na niej ciepło krwi, wtedy zaczęło mi się robić słabo, odjeżdżałam, prawie wymiotowałam, dostałam tlen i adrenalinę, od razu wróciłam, pani anestezjolog mówiła, że to prawdopodobnie przez Dopegyt, który jeszcze mi rano kazali wziąć na ciśnienie.. Po chwili anestezjolog uprzedziła mnie, że trochę mną potrzęsie, a potem jeszcze mocniej, cała chodziłam na tym stole i nagle usłyszałam najpiękniejszy dźwięk – krótki krzyk mojego synka, wyciągnęli go, odcięli pępowinę i położyli na stole w rogu sali, wykręcałam głowę w tył, żeby go zobaczyć, był cały opuchnięty i fioletowy, ale krzyczał, więc wiedziałam, że wszystko jest dobrze.. Pielęgniarka wzięła go na ręce, podeszła do mnie i pokazała mi, a ja z całych sił wyciągałam głowę, żeby go cmoknąć w stópkę, wtedy dała mi go pocałować w polisia, powiedziałam do niego „cześć syneczku” i rozryczałam się (tak, jak teraz), szybko go zabrali do sali porodowej, tam czekał dumny tata, więc się nie denerwowałam.. Zszywali mnie ponad pół godziny, raz tylko wszedł ktoś i powiedział „58cm i 4940g wagi” – pomyślałam „calutkie 5 kg szczęścia” :D
Potem przerzucili mnie na łóżko, przewieźli do sali pooperacyjnej na oddziale, Tomek mógł wejść do mnie, po chwili przywieźli Jasieńka, patrzyliśmy na niego, na nasze Cudo, Tomek ze łzami w oczach, a ja ledwie świadoma na przeciwbólowych lekach, miałam małe drgawki, strasznie byłam zmęczona.. Siedzieliśmy tak we trójkę chyba z pół godziny, potem zabrali Jasia, Tomek też niedługo musiał iść, bo w pokojach nie było odwiedzin.. Później spałam, pisałam smsy, dzwoniłam, spałam i nasłuchiwałam, szukałam w płaczu dzieci mojego Jasia.. Wieczorem po 12h leżenia plackiem przyszły pielęgniarki, pomogły mi usiąść i zrobić 2 kroki.. Rano o 4ej pobudka, musiałam wstać, iść pod prysznic, bo za godzinkę miałam dostać Jasia, bolało jak jasna cholera, ale cieszyłam się, że wreszcie będę mogła utulić synka.. Pierwszy dzień był zarazem piękny i bolesny, ale będę pamiętać tylko minki Jasia i jego cudowny zapach.. Kolejnych dni w szpitalu wolę nie pamiętać..
Jasio stał się całym naszym światem, zakochaliśmy się w tym naszym Klopsiku od pierwszego wejrzenia :) Mój mężuś pokazał mi natomiast, że naprawdę mogę na niego liczyć, a w jego oczach każdego dnia widzę „dziękuję za naszego synka” – kocham moich mężczyzn nieskończenie!!
 
korzystajac z tego ze Emilka spi opisze jak to u mnie wygladalo wszystko wiec we wtorek 8.03 lekarz kazal jechac do szpitala bo mala srednio sie ruszla itd. wiec o 23 zainstalowano mi KTG i mala oczywiscie szala w brzuszku taka złośliwość bo wczesnije pojedyncze ruchy przez caly dzien rano 9.03 obchod i badania z usg wyszla waga 4100g i w trakcie badan stwierdzil ze ma dosc duza glowke wiec lekarz stwierdzil ze nie bedziemy bardzo zwlekac z porodem zebym doczekala do 11.03 czyli mojego terminu porodu i skonczonego 40tc w pt 11.03 o 6 rano bylam juz na porodowce pod kroplowka oxytocynowa Emek przyjechal po 7 trafilam na super położna szkoda ze nie udalo sie urodzic sn ona zbadala mi szyjke podlaczyla ktg Emek byl bardzo dzielny wspierla mnie pomagala, zagadywal ok.8 rano zbadal mnie gin i powiedzial ze widzi ze szyjka nadaje sie do porodu i jest obiecujaco ok.9:30 byl u mnie moj lekarz skurcze wtedy mialam co 10min wiec moj gin stwierdzil ze przyjdzie o 12 i zobaczy co u mnie slychac skurcze zaczely postepowac byly co 5min pozniej wszystko ucichlo i po 30 min znow skurcze co 10min a potem co 5 min i o 11;20 koniec akcja stanela w miejscu o 12 przyszedl moj gin zbadal mnie i pyta jaka decyzja wracam na patologie i czekamy moze w weekend sie ruszy albo w pon kolejna kroplowka.spytalam co bedzie lepsze dla malej skoro mala jest duza i ta glowka jest spora ? chyba cc gin na to ze cc i pozniej przyszedl przemily anestezjolog ktory wszytsko mi wyjasnil i bezbolesnie mnie znieczulil jako cc wspominam dobrze widok malej wyciagniete z brzucha niesamowite uczucie potem ja oszyscili i podala mi ja pielegniarka zebym mogla jak chociaz ucalowac moje zdziwienie gdy zobaczylam wlosy na glowie Emilki bylo duze bo i ja i Emek nie mielismy wlosow po porodzie potem mnie szyli i to troche sie duzylo pozniej zawiezli mnie na sale poporodowa w tym czasie Emek dostal mala do rak i poszli na noworodki pytam poloznej gdzie Emek i mala a ona na to ze juz patrzy na noworodki.Wraca i mowi czy to taki wyskoi pan w bezowym golfie ?? ja ze tak ona na to jest siedzi z corka i trzyma ja przy piersi jakby karmil rozbawila mnie tym bardzo opieka po porodzie super polozne po za jedna no ale zawsze trafi sie jakas malpa ale to juz najmniej wazne polozne zajmowaly sie nami i dziecmi bardzo profesjonalnie i po ludzku .nie moge sie nadziwic ich zrecznosci no ale wiem lata praktyki to by bylo na tyle.Jeszcze uwaga mojego Emek mowi ze jak dostal mala to sie caly trząsł ze emocji ze to juz ze zostal tata i mowi ze nie mogl sie wyslowic ani nigdzie zadzwonic ze to juz po wszystkiemu jest zakochany w malej po uszy powiedzial ze drugie dziecko bedzie moje Emilka jest jego ;-) Emek jest cudowny opiekuje sie nami gotuje obiady sprzata lepszego Emka nie moglam sobie wymarzyc :tak:
 
Ostatnia edycja:
W srode mialam sie zglosic do szpitala na wywolanie. Zaczne od tego,ze kiedy mowia Ci 'prosze zadzwonic miedzy 7.30 a 8 rano- nie mozna spac pol nocy przed ;)

'Zaproszono' nas w koncu na 10 rano. Pierwsze ktg - tam 40%...ciagle. Badanie- 4 cm...no i zaczelo sie wywolywanie. Zeliki, tabletki,masazyki- do 5 absolutnie nic. Skurcze sie nie zwiekszaly, nie zmniejszaly... 4cm nadal. Po 5. przebijanie wod. Jakie to dziwne uczucie... lezysz sobie, nic sie nie dzieje...czuje sie ciepelko za to jakbys wlasnie sie posikala. Polozna uzyla takiej jakby igly w ksztalcie drutow do robotek na welnie.
Po tym kazano mi sie ubrac w to w czym bede rodzic i przejsc na pietro wyzej- porodowke... no i wstaje,a tam chlust! wody dalej leca. ZA kazdym ruchem wiecej, i nie wiem juz co robic- bo dali mi takie szerokie podpaski,ale nasiakaly po minucie... wpadlam na pomysl! Pampki dla doroslych! Wiec z pielucha na tylku,ale uratowanym poczuciem godnosi ;) przeszlam na porodowke, do pokoju o szczesliwym numerze 7.
To co zastalam za drzwiami jednak mnie zszokowalo, poniewaz okazalo sie,ze jest to porodowka do zadan specjalnych. Powital mnie konsultan ginekolog-poloznik, glowna polozna, anestezjolog oraz 'ktos z nefrologii'... Polozna nie zostawila mnie od tamtego momentu ani na momencik, nawet gdy cos chciala poza pokojem musiala dzwonic. Kazda zmiane w ktg musiala biedna zapisywac, jak rowniez kazda *******a musiala byc zatwierdzona przez ginka...(poprzez podpis na zapisie ktg).
Zbadano mnie znow, nadal nic... Podlaczono pod KTG- 60-kilka%,przebicie wod 'cos dalo'...
W trakcie okazalo sie,ze musze byc podlaczona do kroplowki oraz,ze musze miec cukier sprawdzany co pol godziny... niestety ich aparatem, z iglami chyba dla olbrzyma, bo normalnie 3 dni po czuje jeszcze uklucia.
Badanie o 7.15 - rozwarcie ruszylo sie az o cm.... A mnie juz niezle bolalo. Zaczelam myslec czy dam rade wtedy...'ktos od nerek' i gin uradzili w koncu,ze jednak dostane oksytocyne... No i teraz dopiero zaczela sie jazda. procentowo skurcze takie same (nie wiecej niz 80%),ale dwa razy bardziej bolesne... kolo 8 dopiero chcialam entonox (taki mialam plan nie chcac w ogole innych przeciwbolowych)...ale mimo mojego wysokiego progu bolu nie dawalam rady. Czulam,ze odjezdzam... po 8 zwiekszyli tez dawke oxy w tej smiesznej pompie i wtedy poprosilam o epidural (ja! osoba ktora boi sie igiel i braku czucia....)...
Oczywiscie lekarze najpierw 10 min radzenia i o 8.45 zaczeto mi podawac to wszystko..bylam juz w tak wielkim bolu, ze trzymano mnie...
I tak- anestezjolog zaklada mi wszystko...a ja w glowie mam mysl...'czy to parte?'
No i mowie...'niech sie Pan pospieszy...'... no,ale lekarz i polozna,ze nie...to nie parte...ze to epiural zaczyna dzialac itd...
anestezjolog kazal mi usiasc tak jak wczesniej, a ja juz doslownie z bolu nie kontaktowalam...mialam byc zbadana po 2 godz czyli o 9.15...
Tam mnie chca posadzic... a mnie cos doslownie wykrzywia- parte... siegnelam dlonia w dol- szokujac wszystkich-tam glowka....
i przysiegam- w ciagu 1,5 partego Rubens byl na swiecie. Polozna ledwo co zdazyla, a anestezjolog nawet nie zdazyl wyjsc i z wrazenia stal tam z otwarta buzia :-D
Wszystkie narzedzia, klipsy itd byly jeszcze na specjalnym stoliku... jeden wielki poploch!
Epidural nawet nie zaczal dzialac... z reszta- w ogole nie zadzialal :-D

Ruby musial poczekac na klips pepkowy i Ken przecial pepowine. Polozyli mi go na skorze, takiego goracego i niebieskiego:baffled: Nakarmilam go:tak: Moment conajmniej piekny,abstrakcyjny- stalismy tam sie nagle mama, tata...rodzicami,rodzina, zszokowani i szczesliwi.
Pozniej sprawy przyziemne- lozysko, zastrzyki, ubieranie malucha...Szycie mnie (tylko w srodku, tylko 4 szwy :-D) prysznic...oraz szok wszystkich- jak to?! zzo,a ty idziesz sama do lazienki? nie czujesz mrowienia? mozesz stac? :-D:-D:-D
Pod prysznicem uczucie jakby bebechy cos poprzestawialo i ta swoboda oddechu :-)
No i pozegnanie z Kenem, kolejnym bohaterem dnia :) I nocka na mega goracym polozniczym... nieprzespana w ogole.... Sprawdzanie Rubiego co 3 godz (poziomu cukru przed karmieniem) itp...
i tak to bylo z nami :)
 
reklama
To kolej na mnie ;-)

Maxowi nie spieszylo sie na swiat,wiec bylam umowiona na 20.03 na wywolywanie.
Do szpitala pojechalam dzien wczesniej bo wydawalo mi sie,ze sacza mi sie wody.
Zostawili mnie juz w szpitalu,ale nic wiecej nie 'lecialo'

W niedziele o 9 rano dostalam zel na wywolanie bo synek byl jeszcze wysoko.
O 4 mieli sprawdzic co dalej (kolejny zel czy przebicie wod) ale lekarze byli bardzo zajeci (podobno bylo akurat duzo cesarek itd.) i czekalam az ktos do mnie przyjdzie. Mialam lekkie bole ale nie myslalam ,ze to 'to' ,byly dosc czesto ale nie bolaly bardzo, cos jak przy okresie.Wiec nie bralam ich pod uwage.
Tym bardziej,ze lezalam w aneksie przy porodowkach,gdzie lezaly tylko dziewczyny na wywolywaniu. Jedna w 'boksie' obok plakala juz ponad godzine a miala dopiero 3cm rozwarcia i skurcze mniej wiecej co 3 minuty wiec uznalam,ze moje lekkie bole to nic takiego w porownaniu do tego co ona akurat przezywa ( swoja droga- psychika zaczela mi tam siadac jak widzialam jak cierpia te na wywolywaniu,a ja czekalam na swoja kolej i wiedzialam,ze zaraz u mnie moze sie zaczac. balam sie wtedy strasznie)
Tomek mogl byc caly czas ze mna. Ok godz.17 (w karcie wpisane chyba 17:10) dostalam nagle strasznego bolu (cos jakby mnie ktos butem wojskowym kopnal w szyjke od srodka ) nie wiedzialam co sie dzieje,zadzwonilam dzwonkiem przy lozku nagle dostalam meeega skurcza, akurat lekarka byla praktycznie przy sali (szla sprawdzic co u mnie) przybiegla ,pyta co sie dzieje, ja mowie ,ze nie wiem bo strasznie mnie zabolalo i w tym momencie przyszedl kolejny skurcz i odeszly mi wody,a potem poszlo szybko.... sprawdzila rozwarcie -3 cm. Skurcz za skurczem bardzo dlugie i mocne .Dostalam gaz i miedzy skurczami przeszlismy na porodowke (doslownie kilka drzwi dalej a i tak mialam skurcz po drodze) Na porodowce polozyli mnie pod ktg ,dali gaz.
Bardzo mocne i dlugie skurcze,bolalo chyba bardziej niz przy Bartoszk, bo nawet gaz nic nie pomagal,Tomek ma podrapana cala szyje i reke.... chcialam epidural,ale rozwarcie bylo na 7-8cm i powiedzieli,ze nie zdaza o za kilkanascie minut bedzie prawdopodobnie po wszystkim, na koniec chyba z 3 parte i o 18:57 Max byl na swiecie 3630 g i 54 cm szczescia.
W ostatnich 4 min spadlo mu tetno,okrecony byl pepowina 4 razy! Ale wszytko bylo z nim ok (chyba cud...) dostal 9 ptk (1 odjeli za skore) a po 5 min 10 ptk.
Tak wiec porod jak porod, bolalo,ale szybko sie o tym zapomina ;-) Jak dostaje sie swoje malenstwo na rece :)
Porod bardzo szybki ale za to intenswny....
Najgorsze zaczelo sie po porodzie..... po 10 min urodzilam lozysko i nagle zaczelam strasznie krwawic. Przy porodzie byla studentka i polozna, nagle zlecialo sie dodatkowo kilku lekarzy i polozne. W sumie ok 8 osob.Nikt nie wiedzial co sie dzieje, lalo sie ze mnie starsznie, lozysko wyszlo cale, nie popekalam a lalo sie dalej. Dostalam kroplowki,cos przeciwbolowego, cewnik. Ja bylam w szoku,ciagle pytalam co sie ze mna dzieje,panicznie boje sie igiel wiec im am zaczelam histeryzowac ;-) maz z polozymi tlumaczyli mi,ze to dla mojego dobra,ze musza zatrzymac krwawienie itd. Tomek mowil ze lakarz wygladal jakby w rzezni pracowal
stracilam prawie litr krwi 800 ml plus sporo razy pobierali na jakies badania)
No,ale w koncu udalo im sie opanowac sytuacje. Tomek ubral maluszka, polozna przyniosla mi tosty,herbate i kawe dla meza.
Po ok godzinie chcialam sie isc wykapac doszlam z polozna do lazienki i przywiozla mnie na wozku bo bym zemdlala
Dostalam duzej temperatury, wiec znowu pobrali krew do badania i dali antybiotyk dozylnie.
Rano bylo juz troche lepiej, ale znowu pobrali krew (bo we wczesniejszej zrobil sie skrzep), po poludniu powiedzieli,ze musze dostawac antybiotyk dozylnie bo juz po 8 godzinach widac,ze w krwi rosnie jakas bakteria,ale nie wiadomo jeszcze jaka.
Antybiotyk dostawalam co 8 godzin do srody (20 ml dozylnie ,niby nic wielkiego, ale ja naprawde panicznie boje sie igiel,wenflonw itd. wiec dla mnie taka wielka strzykawa to byl koszmar). W srode mieli wyniki i powiedzieli,ze mozemy isc do domu. Nikt mi dokladnie nie wytlumaczyl co to byla za bakteria,wiem tylko tyle ,ze prawdopodobnie dostalam ja juz po porodzie. W karcie u MAxa wyczytalam,ze chyba byla to bakteria 'coagulate staph' (jesli dobrze odczytalam pismo lekarskie ;-) )

Na koniec powiedzieli mi,ze przy kolejnej ciazy (choc ja takiej nie planuje) mam od razu na pierwszej wizycie powiedziec,ze byla taka sytuacja i na duzo przed pordem musieli by mnie trzymac w szpitalu pod obserwacja i na kroplowkach.
Wiec tym bardziej o kolejnej ciazy nie mysle ;-)
 
Ostatnia edycja:
Do góry