reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z ... porodówki !! /bez komentarzy/

No to teraz ja o maratonie ...

Jak wiecie bóle i lekkie skurcze czułam już kilka dni wcześniej, w niedzielę (29.11) rano poszłam pod prysznic i nagle poczułam, że charakter bólu się zmienił... Więc sobie pomyślałam, ze chyba to dziś. No cóż, nieco się pomyliłam... Ok. 10.00 skurcze były co 5-7 min, więc biorąc pod uwagę odległość do szpitala uznałam, że jedziemy. Dojechaliśmy, oczywiście skurcze przeszły jak ręką odjął. Ale zanim pani wypełniła papierki i podłączyła mi ktg wróciły, co mniej niż 5 minut, rozwarcie nieco ponad 3 cm Zostawili mnie więc bo uznali, że akcja się rozpoczęła, ale z przyczyn min nie znanych na 2 godziny trafiłam na patologię (może nie było sali, albo chcieli się upewnić czy znowu mi nie przejdzie). Potem już przenieśli nie na porodówkę i się zaczęła męka. O każdy cm rozwarcia prawie półtorej godziny walki. odmówiłam znieczulenia i oksytocyny, bo jeszcze nie było tak najgorzej, w każdym razie do mniej więcej 6 cm bez problemu. Jak już zbliżałam się do 7 cm położna zaproponowała prysznic, stałam chyba z godzinę i było jako tako. Wróciłam na salę, rozwarcie 8 cm. Wtedy dopiero zaczęło boleć jak cholera. Wydawało mi się z każdym skurczem, ze bardziej się nie da, że nie wytrzymam, zaczęłam się drzeć, że nie dam rady. Mój na to spokojnie - to co - idziemy do domu, wrócimy jutro? Co tu dużo pisać. Pełne rozwarcie osiągnęłam mniej więcej o północy, byłam totalnie zmordowana. Jeszcze przed pełnym zaczęłam czuć potrzebę parcia, na co oczywiście za wcześnie, więc doszła walka o to, zeby nie przeć.
Dalej znów problem, skurcze osłabły, nie do wiary, ale pomiędzy skurczami prawie zasypiałam! Główka nie chciała się obniżyć, po kolejnych ok. dwóch godzinach wreszcie mogłam przeć.
No to dla mnie mam za krótkie skurcze, żeby się miało udać. Lekarz mówi, że nie dam rady sama urodzić, bo jestem za bardzo wyczerpana i że te skurcze za krótkie. Muszą podłączyć oksytocynę, bo tak naprawdę potrzeba jednego - maksymalnie dwóch długich skurczów, żebym wypchnęła. I że krocze jest nie do ochronienia, będą robić nacięcie. Mnie i tak było już wszystko jedno...
Faktycznie miał rację, na drugim skurczu przeszła główka i reszta. Była 2.55.
Poród łożyska to już bajka, nawet nie musiałam się wysilać, coś tam poruszali i samo wypadło ! Spytałam tylko, czy na pewno całe, czy wszystko wyszło. Potwierdzili. W międzyczasie pediatra dał małej 10 i położyli mi ją na brzuchu. Mój przeciął pępowinę.
Niestety nic ze słynnej euforii mnie nie ogarnęło. Chyba byłam po prostu zbyt wyczerpana. Po prostu zajebista ulga, że już po wszystkim i że mała cała i zdrowa.
Mała rozerwała mnie prawie na pół. Jak lekarz z położną zaczęli między sobą rozmawiać o uszkodzeniach i jak zobaczyłam minę mojego faceta, to wiedziałam, ze musi być niefajnie.
W każdym razie lekarz mówi, będę teraz znieczulać i szyć, ale najpierw oglądnę szyjkę - wygląda, ze cała. Dali niby jakieś znieczulenie, a tu boli jak cholera, więc mówię, ze ja czuję nie szycie tylko ból.
- Bo muszę założyć szwy wewnętrzne w pochwie (!), a tam się nie da znieczulić.
Potem mi mój owiedział, że ona po prostu wyciągnęli mi pochwę ze środka, poszyli, włożyli na miejsce i zaczęli szyć dalej.
A potem to juz było fajnie. Zostawili nas samych, oglądaliśmy naszą córeczkę, stwierdziliśmy, ze ma stopy jak podolski złodziej i oczywiście, ze jest śliczna. Położna wrócila po 2 godzinach, próbowała mi przystawić malutką do piersi, ale nie chciała ssać. Stwierdziła, że może jest tez za bardzo zmęczona i że może na noworodkowej załapie.
Jak się okazało, mała nie miała odruchu szukania, chwytania, ssania...
Po trzech dniach walki, przy olbrzymiej pomocy położnych (wielkie słowa uznania za cierpliwość), krocek po kroczku, malutka zaczęła ssać. Teraz już karmię normalnie. Położne nie ukrywały, ze duze znaczenie miało to, że mam dużą ilość pokarmu i malutka początkowo nie musiała się zamęczać, zeby coś dostać. Teraz zresztą też nie musi :-) A ja dzieki temu mam całe brodawki.
Potem jeszcze 3 dni, bo mała zażółkła, 12 godzin opalania i w sobotę wreszcie do domku. Teraz już chyba OK, mała blednie z każdym dniem.
To chyba tyle.
PS. Jak teraz pomyślę, ze bałam się, ze nie zdążę dojechać ....
 
Ostatnia edycja:
reklama
Mam chwilkę, więc opiszę mój natychmiastowy "poród", choć ja bym tego tak nie nazwała, po prostu wyjęto mi dziecko :-( Czuję się bynajmniej dziwnie mówiąc "urodziłam".

We wtorek rano pojechałam do Warszawy na badania (na czczo) i wizytę. Spóźniłam się 3 minuty, bo autobus nie przyjechał i z tego powodu pielęgniarki odmówiły mi wykonania badań. Zmachałam się, bo szłam szybko żeby zdążyć a one potraktowały mnie jak przedmiot. Do 9:59 traktujemy cię po ludzku, 2 minuty później już nie. Hormony spowodowały, że rozryczałam się jak dziecko, cała się trzęsłam i byłam wściekła na siebie, że nie potrafiłam ich zjechać. Potem bylam w odwiedzinach u koleżanki, żeby się tam dostać duuużo spacerowałam. Wróciłam na wizytę, gdzie znowu pani w rejestracji mnie wkurzyła, bo kazała stać w dłuuugiej kolejce żeby raz odkliknąć mnie w komputerze, choć godzina mojej wizyty już się rozpoczęła. Wizyta była ok, okazało się, że szyjka długa, ale miękka i otwarta na palec, tętno małego było ok. Razem z mężem wróciliśmy pociągiem i stwierdziłam, że odwlekałam już kilka dni ktg to może pojedziemy do szpitala teraz. No i prosto ze stacji myk na oddział i badają. Położna walczy ze sprzętem bo dziwnie mierzy, widzę, że po pewnym czasie się niepokoi, ja też zaczynam, zawołała lekarkę z dyżuru a ja już czułam co się święci. No i znowu w ryk, bo ja nie chcę cesarki. Wezwano ordynator i anestezjologa a mnie wzięli jeszcze na usg żeby sprawdzić co i jak. Tam potwierdzono poważne zaburzenia rytmu serca małego i szybko na górę na salę operacyjną. M wysłali żeby mi przywiózł piżamę i ciuszki dla małego. Ja nie miałam nic przy sobie, w domu też nic nie było, bo nawet nie zaczęłam kompletować rzeczy do torby. Wyłam jak bóbr, cewnikowanie (blee), znieczulenie podpajęczynówkowe, cięcie i słyszę płacz małego. Zobaczyłam tylko kawałeczek pupy i nóżki i zabrali go na kontrolę. Miał 3300g, 56cm i otrzymał 10 pkt w skali Apgar. Mnie zszyli i zawieźli na salę, oczywiście głową ruszyć nie pozwolili 24h. Gdyby nie ordynator pewnie bym nawet dziecka nie dostała, ale zainterweniowała i mogłam go potrzymać parę minut. Radka też już do mnie nie wpuścili, bo zakaz odwiedzin. I tak oto spędziłam 3,5 doby w szpitalu, bez dziecka obok, za to z niezbyt miłymi położnymi i ogromnym bólem. Jak dla mnie ból przy porodzie naturalnym (nawet z nacięciem krocza) jest nieporównywalnie mniejszy niż ten po cc. Przy Stasiu wstałam z łóżka po 4h, a teraz nawet po kilku dniach mam problem z chodzeniem, schylaniem, oddychaniem czy przekręcaniem z boku na bok.
Franek po porodzie trafił do inkubatorka, miał jakąś arytmię serca, oddychał samodzielnie, ale traktowali go trochę jak wcześniaczka, więc wygrzewali go. Miał niski poziom sodu i glukozy, dostawał kropłówki na uzupełnienie. Bali się, że ssanie piersi to będzie dla niego zbyt duży wysiłek i do wczoraj nie miałam okazji podać mu cycunia (całe szczęście wie jak ciągnąć). Poziom sodu już nie spada, mały ma teraz podłączony holter monitorujący pracę serca, miał usg brzucha, mózgu i serca, które nie wykazały nieprawidłowości anatomicznych. Do tego jest zaźółcony, miał mieć dziś wieczorem sprawdzany poziom bilirubiny, ale po odłączeniu holtera raczej będą go naświetlać. Cytat pediatry prowadzącej z dziś : "stan dziecka jest dobry, ale musimy go jeszcze poobserwować", dlatego też nie wiem kiedy będzie w domu.
Reasumując w moim odczuciu to co się wydarzyło było następstwem dnia porodu i kilku wcześniejszych, gdzie nikt mnie nie oszczędzał i nerwów mi nie brakowało. Szkoda, że czasu cofnąć nie można.

Aha! Hasła "Rodzić po ludzku" i "Odmienny stan odmienne traktowanie" to puste słowa. Tego nauczyłam się w ciągu ostatniego tygodnia. Mało optymistyczne niestety.
 
Ostatnia edycja:
dzidzia spi to mam chwilke- no to tak, wstalam rano, cos tam mi pocieklo troszke, pomyslalam- wody? ale bylo tego strasznie malo wiec postanowilam nie robic afery, caly dzien lazilam, kladlam sie, wstawalam, siadalam itd ale nic wiecej sie nie dzialo, wieczorkiem gadam sobie z rodzinka i czuje jakies takie dziwne uczucie w brzuchu - jakby motylki i nagle chlust - tak, to juz na pewno byly wody, godzine pozniej przyjeli mnie na porodowke, chcialam rodzic naturalnie, przyjechala moja polozna, skurcze bolaly strasznie jak taki super extra bolacy okres, przy 5 cm dali mi znieczulenie , potem dobra, probujemy rodzic, pre i pre i pre, cieknie ze mnie jak cholera, nic, znieczulenie sie konczy, skurcze takie , ze zaczelam odlatywac, dolozyli mi znieczulonka,ale zem sie chyba za bardzo wiercila i tylko na jedna strone mi doszlo :( ( ale i tak polecam wszystkim, bo to naprawde mega ulga) , o dziwo parcie dawalo ulge w bolu, ale niestety nie bylo postepu drugiej fazy, pani polozna wyszla i wrocila ze zgpda na operacje, podpisywalam zalana lzami, trudno, polozyli, znieczulili, postawili parawan, ja tylko czekalam, w pewnym momencie slysze - ale zdziwiona - i za chwile wrzaski dzieciatka, to byl najprzyjemniejszy dzwiek jaki moglam uslyszec, dali mi ja pocalowac i oddali ojcu, mnie pozszywali i zawiezli nas do sali pooperacyjnej. Dochodzenie do siebie po cc jest koszmarne, zwlaszcza jak sie czuje bezradnosc, ze nie mozna zajac sie maluszkiem tak jak by sie chcialo, ale tereaz juz moze byc tylko lepiej... buziaki
 
Nasza historia zaczyna się na odziale patologii ciąży. Trafilam tam niby z nadciśnieniem (150/100) i gestozą!! Dowiedziałam się o niej dopiero na wypisie ze szpitala, ale dobra...
Na badaniu ginekologicznym lekarz oswiadczył, że szyjka macicy cofnięta (miałam 2 cm rozwarcia!) ale poza tym wszystko gotowe do porodu i lada moment powinien nastąpić. No cóż CZEKAMY (ulubione slowko dr)Nastepnego dnia USG i niespodzianka - dziecko ułozone miednicowo i decyzja o cesarce.
Nastepnego dnia (tz 3.12) był obchód ordynatora oddziału. Oświadczył mi, że może dziś cesarka, ale jak się później okazało był nawał porodów i przełożyli na piątek. Cała chodziłam nerwowa.
W piątek przed 9 zabrali mnie na blok porodowy (T zdążył na ostatnią chwile, żeby mi buziaka dać). Na bloku zneczulenie od baaardzo fajnej pani anestezjolog była coś troszkę strasza ode mnie :D) I komentowała mi postęp porodu:)
Jak mały zaczął płakać pierwsza podleciała do niego i oświaczyła mi, że go nie odda:-D
Aluś dostal 10 punktów, waga 3750 g i dł 58 cm:-)
Potem mi go dali na chwilę do policzka, pocalowałam go po maleńkiej buzi i raczkach, a potem go zabrali.
Na oddziale ginekologicznym leżałam parę godzin (nie mogłam 12 h podnosić głowy). POtem trafiłam na połoznictwo, gdzie się mną zajmowali, a mały leżał na odziale noworodów kawalek dalej.
Dostalam 1 osobowy pokój dla matki z dzieckiem;-)
Męczylam się ze wstaniem (strasznie bolało po cięciu); płakałam czasami z bólu, ale już następnego dnia było lepiej. Wypisana zostałam w Mikołajki (3 dni po porodzie!:szok:), bo miejsc brakowało w szpiatlu - tyle porodów odebrali w ciągu weekendu.
Pobyt w szpitalu nie wspominam najlepiej - położne nie pokazały jak mały ma ssać pierś i z racji tego mam popekane brodawki:wściekła/y:, a Aluś strasznie spadł na wadze. [Teraz jest małym łakomczuchem:-D]
No i brak odwiedzin dolował, bo zamiast pomocy ze strony rodziny mogłam liczyć tylko na siebie i ewentualnie na położną czasami (zależy jaka zmiana była:no:)
Ale szczęśliwie wróciliśmy do domu, mały umie już ssać i jest zdrowy jak narazie;-) NA USG tylko w szpitalu wykryto u niego dokomorowy niurazowy krwotok stopnia 1. Brzmi groxnie, ale to nic poważnego! Zniknie...
Badali go tez pod katem GBSa ale nie zaraził się na szczęscie!:tak:

Chcialam rodzić naturalnie, ale było jak było i teraz liczy się Aluś:-)
 
No cóż teraz moja historia porodowa....
O 16 byłam na KTG które wykazało co prawda czynność skurczową macicy ale jak to pani dr stwierdziła że to pojedyncze smyranka i umówiłyśmy się na następne badanie w sobotę. Po badaniu pojechalismy na zakupy do marketu i wróciliśmy do domu. Trochę mnie po tym spacerze bolał kręgosłup i tyle. O godz 22 zaczęłam odczuwać delikatne skurcze i zaczął wydobywac się ze mnie śluz wyraźnie podbarwiony krwią, już rano miałam jego śladowe ilości.O 23 bolało coraz częściej i mocniej, a po północy wody zaczęły odpływać najpierw powoli potem coraz wiecej. O 1 pojechaliśmy na izbę przyjęć, pielęgniarka zaczęła wypełniać dokumenty, ale jak się dowiedziała że skurcze są co 5 min wysłała mnie na porodówkę, gdzie nie siadłam płynęło ze mnie. Tam podłączono mi ktg i dalej wypełniano dokumentację. Potem poszłam na salę aby się rozgościć, był ze mną mąż i mama, próbowali mnie zabawiac rozmową. Ale miałam bóle z krzyża i gieło mnie na wszystkie strony. Rozwarcie na początku było na 2 palce, ale dostałam dwa czopki i zaczęło postepowac dalej. O 3 było na 3 palce o 5 na 4, a o 6 poszłam na salę do porodów rodzinnych. Położna kazala mi się położyć zbadała i rozwarcie było na małą dłoń, siadłam więc na piłce, mąż masował mi okolice krzyża jak nadchodził skurcz, trochę pomagało. Następnie położna podłączyła ktg i uczyła mnie przeć podczas skurczu. Byłam już bardzo zmęczona. Gdy powiedziała że czuje główkę dostałam dawkę energii i powoli powoli udało mi się wypchnąć mojego synka z dużą pomocą położnych które zginały moje nogi, zrobiły nacięcie krocza (czego nawet nie poczułam) i męża który mocno trzymał mnie za rękę. Gdy o 7 mały wyskoczył połozyli mi go na brzuchu, nie mogłam uwierzyć że to moje 59 centymetrowe, prawie 4kilogramowe szczęście. Potem mąż przeciął pępowinę i wrzeszczącego małego zabrali na oddział noworodków. Moja ginka przyszła mnie zeszyć, powiedziła, że nie wiedziała, że jest jakiś poród, bo nie krzyczałam i nie było mnie słychac na oddziale, dopiero położna ją powiadomiła. Szycie prawie nie bolało bo było robione w znieczuleniu miejscowym. Podsumowując dużo bólu ale wielka radość. Już o tym bólu nie pamiętam...;-)
I wszystkim przyszłym mamom polecam poród rodzinny to jest naprawdę ważne jak ktoś bliski jest obok i towarzyszy, pomaga, rozmawia... Mój mąż był w szoku, pozytywnym jak najbardziej, obawiał się moich reakcji, swojej reakcji ale wszystko potoczyło się bardzo dobrze, spisał się na medal:tak:
To chyba wszystko co pamiętam. Powodzenia!:-)
 
5 grudnia odszedł mi czop, zaczęły sie skurcze ale traktowałam je jako przepowiadające, 6 były juz bardziej regularne i bolesne. Zadzwoniłam do gina i kazał przyjechac na oddział więc przyjechałam. Zrobili mi ktg, badania i gin mówi, ze rozwarcia nie ma. a że mialam mieć cc więc powiedizłą, ze w poniedziałek albo wtorek bedziemy ciąć.
Wieczoram znowu zaczęły sie skurcze, tak około 20 ale znowu je zignorowałam, ale po pół godzinie zaczęły się różnić, były coraz częstsze i bolesne, zaczęłam je mierzyc i były co 7-8 minut, powiedziałam pielegniarce, ona podłączyła ktg i faktycznie ruszyło.
Szybko zdzwoniła do gina, zeby przyjechał bo zacczęlo się, kochany ten mój gin bo dyżuru nie miał a dał wskazówki, ze jakby cos sie działo maja do niego dzwonić. On szybko przyjechał, była godz 22-30 i mówi,zeby szykowac mnie do cc.
Wiec zaczęli szykować, zadzwoniła do męża i mówie, ze już jade na cięcie, zabrali mnie na salę operacyjną, podłączyli cewnik, przyszedł anastozjolog kazał usiąść i zrobił zastrzyk znieczulenie zewnatrzoponowe. Nic mnie nie bolało, połyzli na stól, zdążyłam spojrzeć na zegarek była 23. Oczywiście po chwili nogi zrobiły się ciężkie, a ja zaczełam wymiotować. Podobno to normalne ale koszmarnie się czułam.
Anastozjolog zaczął ze mną rozmawiac, opowiadać kawały, wypytywac o dzidzię a ja nawet sie nie zorientowałam kiedy mnie pocieli.... dopiero poczułam jak Małego z brzucha wyciagają....
Gin powiedizał już jest, pokazali mi Małego szkraba, pierwsze moje wrażenie było- mały tatusiek hehe
Zabrali Piotrusia na badania a lekarze zaczęli zszywanie. Oczywiście sobie żartowali, bo chirurg pyta mnie jaka płeć, a ja mówię, że ma byc chłopiec, anastozjolog smieje się i mówi, ze on już zna płeć, gin tez sie smieje i to samo powiedział, pilegniarka w koncu powiedziała, żeby przestali mnie trzymac w niepewności.
No i powiedzieli, ze chłopiec.
Naprawde było bardzo przyjemnie i kazdemu zazdroszczę takiej atmosfery podczas porodu.
Równo o 24 byłam na sali w łóżku pod krpolówkami, szczęśliwa, za chwilę przyniesli mi dziecko, mogłam mu sie w koncu przyjrzeć i go obejrzeć. Urodził sie o 23-15, dostał 10 pkt, wazył 3700 g i miał 56 cm.
 
No to teraz ja o swoich najtrudniejszych i najpiękniejszych Mikołajkach ;-) 5.12 rano poleciało trochę ze mnie wody ale uznałam, że to za mało na wody płodowe. Miałam cały dzień lekkie skurcze, najpierw co 15 min, potem co 10 i tak około 1.00 w nocy zaczęły się robić bolesne i do 6.00 rano były już co 5 minut. Obudziłam nażeczonego i po 7.00 byliśmy już w szpitalu. Zaraz wzięli mnie na porodówkę, o 8.00 odeszły mi wody, podłączono mnie do ktg, rozwarcie zaledwie na 2 cm. Od 7.00 do 14.00 walczyłam ze skurczami, skakałam na piłeczce, Mój był przy mnie, masując mi plecki, sutki, wspierał mnie ale chyba bardziej był zestresowany niż ja ;-) Ptem jeszcze wzięłam godzinny prysznic co dało trochę ulgi. Przez ten czas zaledwie rozwarłam się na 3 cm...więc o 14.00 trzeba było przyśpieszyć akcję. Podali mi oksytocynę, potem czopek, potem znieczulenie bo tak mnie bolało, że wiłam się i dyszałam na łóżku. Na szczęście o 16.00 rozwarcie było już na 10 i zaczęła się akcja porodowa. Najpierw nie wychodziło mi parcie bo ciężko mi było złapać głęboki oddech. Później stała z rozkraczonymi nogami przy łóżku z łokaciami opartymi na nim, żeby główka schodziła niżej. Kiedy była już dość nisko, znów na łóżko i dalej parcie. W końcu wyszła główka, nacięto mi krocze, czego też nawet nie poczułam, a podobno były to dwa ostre cięcia bo Malutka jeszcze przychaczyła rączką i trzeba była ją wydostać. o 16.43 była już na świecie, lekko tylko mruknęła, zaraz wytarto ją i położono mi na brzuszku:-) to było niesamowite uczucie, cały ból odpłynął...Nażeczony przeciął pępowinę. Spisał się, odważnie przetrwał ze mną te chwile. Wydalenie łożyska było już prościzną w porównaniu z porodem. Niestety nie wszystko chciało gładko wyjść więc zrobili mi łyżeczkowanie bez żadnego znieczulenia, co trochę bolało. Uczucie przypominające jakby ktoś drucianą szczotką czyścił nam wszystko w środku. Na samym końcu trzeba było zeszyć krocze, niby miejsce znieczulone, ale tak wrażliwe, że czułam każde wkłucie igły co również było nieprzyjemne, ale wszystko dało się przeżyć. Malutka dostała 10 pktów, ważyła 3700 i 58 cm długości ma. Dostałyśmy pojedyńczą salę, gdzie mogłyśmy spokojnie wypocząć, Julka pięknie piła. Na drugi dzień spadła jej waga więc wyszłyśmy po drugiej dobie. Opieka była bardzo dobra, zarówno wobec mnie jak i Maleństwa. Teraz uczymy się siebie nawzajem i cieszymy się każdą chwilą. Polecam poród rodzinny.
 
Ostatnia edycja:
Urodziłam 8.12 o godz. 2:45 mała - 10 dni przed terminem, mała miała 2950g i mierzyła 53. 10 abgar :)
W domu odeszły mi wody lekko myslałam,że to nie to ... usiadłam do kompa ok. 5:00 rano w poniedziałek i znowu więc jazda na szpital - męczyłam się z lekkimi skórczami do 17:00 później zaczęły się mocne ale rozwarcie było nadal 2 cm. o godz. 20 poszłam na badanie znowu nic, prysznic, czopki rozpulchniajace macice i rozwarcie na 4 - akcja na porodówkę, jak tam dotarałam miałam już 8-9 cm. Ból okropny ...nie ma porównania ... potem parcie i dzidzia z nami - Marcin był przy porodzie, bardzo mi pomógł ;))) masował kręgosłup i wspierał, musieli mnie nacinać więc mam szwy ale już czuję ok - tylko krwawię, no ale to normalne w połogu, szwy trochę ciągną, miałam super położną
 
:tak:
a u nas było tak, że jeszcze zdążyłam obejrzeć finał "Mam talent", spokojnie się umyć, pójść do łóżeczka, obejrzeć Dr House z mężem i jakoś mi się przysnęło... o 1 obudziłam się i natychmiast zerwałam się z łóżka - poleciały mi wody. Porodówka 20km od Słupska, więc wezwaliśmy karetkę (przyjechała o 1:30). W trasie miałam tylko 2 lekko bolesne skurcze, na izbie przyjęć już były troszkę mocniejsze (i 4cm). Mąż w pełnej gotowości (miał być poród rodzinny), przejęty itp a tu nam wyskakują z textem, że ODWOŁUJĄ PORODY RODZINNE I ODWIEDZINY ze względu na zagrożenie grypą...:-:)szok:
no więc wrócił nieszczęśnik do domu, a ja zostałam. Podłączyli mi antybiotyk (przez te wody) i ktg. Już zaczęli przygotowywać się do porodu, ale osłabły mi lekko skurcze więc dali mi oxy. Jakieś 2 minuty po podłączeniu, za 3 parciem mały był już z nami (wpisali w książeczkę godzinę 5:30, ale urodził się przed piątą na pewno). Podczas zszywania krocza okazało się, że skądś krew cieknie (a nie powinna) i robiło się jej coraz więcej, więc szybka decyzja o łyżeczkowaniu... o znieczuleniu już nie było mowy... skomentuję krótko - poród to pikuś w porównaniu z bólem łyżeczkowania po świeżym zeszyciu na dodatek...:wściekła/y:
Potem znów dali mi oxy, żeby si szybciej obkurczało i przestało krwawić. Małego dali mi dopiero około godz.10 czy 11, bo miałam nie wstawać po zabiegu. Dostał 10 punktów, 55cm i waga 3170. Wszystko było ok, we wtorek miałam wyjść do domu. Ale w poniedziałek było szczepienie na WZW B i gruźlicę. Mały dostał powikłań po WZW i kazali go naświetlać przez 12 godzin (lampy wstawili mi do pokoju i sama musiałam się tym obsłużyć, po krótkim instruktażu obsługi jednego klawisza :-p). Już miałam nadzieję, że wszystko ok i wreszcie wyjdę, że mąż zobaczy naszego synka na żywo (przypominam - zakaz odwiedzin hehh:-() a tu się okazuje, że jest gorzej niż było i jeszcze raz fototerapia 12 godzin. Mały ryczał na tych lampach a ja wyłam razem z nim... Wyszliśmy w końcu w piątek i o godz.17 byliśmy wreszcie w domu :happy::-):laugh2:
 
reklama
W końcu ja:)

7.12. pojechałam ze skierowaniem do szpitala, bo był juz 13 dzień po terminie.
Zaaplikowali nie na patologię ciąży i zaczeli badania.
Okazało się że skurczy ani nic, ani zero, rozwarcie 1,5 cm i waga z USG 4500 gram.
No to z miejsca dostałam ciśnienia:sorry:
Następnego dnia zabrali nie na wywołanie a ja dałam mężowi znać żeby był w gotowości, jak ruszą skurcze, bo mieliśmy rodzić razem.
O 10 podłaczyli KTG(zero skurczy), o 10.20 kroplówkę i tak sobie kapała do 11.16 (pojedyńcze skurcze na poziomie 20), kiedy przyszła doktór i zbadała mnie.
Stwierdziła brak skurczy, rozwarcie mikre i małemu akurat wtedy spadło tętno do 97.Powiedziała że widzi tu cesarkę, więc podpisałam zgodę i trzęsąca zadzwoniłam do męża, który zaczał mi opowiadać ze komputer się nam spalił:eek: i że juz jedzie.
O godzinie 11.45 dostałam znieczulenie w kręgosłup (nie bolało nic a nic) i o 11.50 po niezłym siłowaniu wyciągneli Janka- 4800 gram, 58 cm, 9 punktów.
Byłam w kompletnym szoku co do wagi, zresztą lekarze też:tak:
Naprawdę dziwię się kobietą co biorą cesarkę "na żądanie" albo stają na głowie żeby dostać wskazania do cesarki.Jutro mija tydzień a ja dalej jestem słaba.

To tyle:laugh2:
 
Do góry