Jej, wreszcie mam czas żeby coś skrobnąć. Jak wiecie mieliśmy sytuację podbramkową. W 33tc (dokładnie 6.grudnia) rano dostałam krwawienia, więc szpital tam spędziłam 5 dni, zastrzyki na płucka dziecka, magnez i krwawienie ustało, szyjka skrócona ale zamknięta, chociaż niektórzy lekarze mówili, że rozwarcie na opuszek. W domu nakaz leżeć, a tu Ola żywe srebro, więc zapadła decyzja że leżę u moich rodziców (10 min. od mojego domu), a Ola zostaje z tatą i dochodzącą teściową. Jak nikt nie widział to wyłam za Oleńką, a każda prawie rozmowa telefoniczna z nią też kończyła się łzami. Potem już było lepiej. Ale cóż, musiałam leżeć chcąc urodzić zdrowe dziecko bez konieczności inkubatora. Przez ponad miesiąc czasu wisywałam moje dziecko 2 razy w tygodniu po 3-4 godziny. Byłam zdziwiona ale Olka okazała się nad wyraz dorosła. Zrozumiała, że mama musi leżeć, żeby siostrzyczka urodziła się zdrowa. Ani razu nie zapłakała. Jak wróciłam z Amelką do domu to dopiero zrozumiałam, że jednak tęsknota z jej strony była ogromna.
Sama cesarka ok, dotrzymałam do zaplanowanego 15.01. Jestem szczęśliwa, że obie córy są już ze mną i dumna z mojego M, że tak dobrze sobie poradził w trudnej sytuacji. Wiem ile cierpliwości musiało go to kosztować.
Dzień przed wyjściem ze szpitala mój M zadzwonił, że Ola przeziębiona, więc lekarz i nakaz rozdzielenia sióstr na parę dni. Wróciłam w sobote do domu a Olkę teściowie dopiero w środę wieczorem przywieźli. Cały czas jeszcze drżę, żeby Amela niczego nie chyciła, wsłu****ę sie w każdy szmer i latam z termometrem. Wiem, że trochę świruję ale tak bardzo nie chcę żeby się czymś zaraziła. Cycowanie nie wyszło zupełnie, pełna posucha w mojej mleczarni, więc wiem że tych przeciwciał odpornościowych ma mniej. Wczoraj mój M jeszcze obwieścił, że ma jakiegos śpikora, więc nerwy na postronkach i już 10 kg do tyłu w stosunku do ostatniego pomiaru w ciąży. Ech, życie. Trzymajcie kciuki za zdrówko Amelki.