Po Waszych historiach powiem Wam jak to jest w naszym przypadku. My nie jesteśmy na dorobku, teściowie przepisali dom i gospodarstwo na mojego partnera. W akcie notarialnym jest zapisek o służebności dożywotniej, czy jak to się tam określa. Wiecie o co chodzi, że mają prawo do korzystania z kuchni, łazienki, własnego pokoju, a także coś tam o wożeniu do kościoła itp. Do niedawna mieszkał tu jeszcze brat, ale się wyprowadził. Teoretycznie, bo w praktyce prawie każdego tygodnia spędza tu 2-3 dni.
Wszystko jest wspólne, kuchnia, łazienka, wejście. Swój mamy tylko pokój na górze i dość obszerny korytarz, w którym nasz syn ma kącik zabaw.
Nie gotuję, jedynie dla dziecka. Ogólnie bardzo lubię i boli mnie okrutnie, że własnej kuchni nie mam, ale teściowa raczej nieprzychylnie patrzy, kiedy coś w JEJ kuchni robię, nawet jak gotuję dla małego to siedzi jakby obrażona. Nie wiem o co chodzi, że nabrudzę? Już i tak obsesyjnie sprzątam każdy paproch za sobą, żeby nie było do czego się przyczepić. Ogólnie, jeśli chodzi o sprzątanie to też ogarniam cały dom (powierzchnie wspólne).
Zakupy robię pod siebie, jak trzeba to i teściową zawiozę, gdzie tylko chce. To co w lodówce jest wspólne, choć od jakiegoś czasu raczej nie ruszają tego, co ja kupiłam.
Dzieckiem zajmuję się sama, od początku byłam zdana na siebie, bo tata dziecka wiecznie jest zarobiony. Z babcią nie lubię zostawiać. Nasze podejście do dzieci różni się o 180 st i jakieś 40 lat wstecz, nie zamierzam denerwować się, że babcia robi z moim dzieckiem coś, co mnie kompletnie się nie podoba.
Teściowie to ludzie bardzo pobożni, co niedziela do kościoła, czasem w tygodniu jak jest jakaś okoliczność to też jadą. Na tym ich postawa katolicka się kończy, bo ludźmi są okropnymi

Wszystkich obgadują. Sąsiadów, rodzinę, własne dzieci. Wszystko widzą i wszystko komentują, krytykują, szydzą i gardzą. Jak wracają z kościoła to całą niedzielę obgadują ludzi, których widzieli. Mają się za najlepszych, najmądrzejszych, najbardziej pracowitych. Jak ktoś robi czy myśli inaczej niż oni to jest głupi. Ponadto uwielbiają narzekać, czarnowidzieć i wiecznie ubolewać, że trzeba pracować. Są takie dni, że usiądą w tej kuchni i zaczynają wyszukiwać złe rzeczy dookoła i załamywać nad nimi ręce, jak to źle jest i będzie na pewno gorzej. Nigdy, ale to NIGDY nie słyszałam, żeby coś ich cieszyło, żeby z czegoś byli zadowoleni. Wiecznie tylko źle i źle i gorzej. Stąd też podejrzewam biorą się wieczne pretensje do mnie. A są o wszystko. Robię złe zakupy, bo dużo, bo trzeba się ograniczać, bo drogo itp.
Ostatnio siedzieli i biadolili, że mi ćwiartka arbuza zgniła, bo nie zjadłam, po co to było kupować. "Kupić i wyrzucić" tekst teścia nt. moich zakupów. Szkoda tylko, że w tym samym czasie w lodówce gniły ich dwa ogórki, które kupili jak się gruntowe zaczynały (kiedy to było? Lipiec?!

A zniknęły dopiero wczoraj), dwie kostki drożdży, które boję się zajrzeć, czy już czasem po półce nie spacerują, oraz kilka napoczętych słoików buraczków, które sukcesywnie pokrywają się kołderką z pleśni. Takich kwiatków jest tam kilka, ale jak się czepiać, to tylko mnie.
Źle wychowałam dziecko, bo ciągnie tylko do mnie i nikt obcy go wziąć na ręce nie może (dziadka, babci czy taty się nie boi). Poza tym źle go karmię, bo daję kawałki, a powinno być wymemłane, pogniecione, bo inaczej się udławi, zakrztusi, umrze zaraz." Pomidor ze skórką?! Śliwka?! Gruszka?! Przecież to ciężkie, brzuszek będzie bolał!" i takie tam. Poza tym wiecznie jest za cienko ubrany, na pewno mu zimno, czapki nie ma, na uszy trzeba ubierać, nie z daszkiem (w upale 30 st...)
Przedostatnio była awantura o pranie. Za często wstawiam. Tłumaczę, że to 3 pralki na tydzień, że białe, kolorowe i czarne. Nie wrzucę przecież razem, poza tym nie zmieszczę, to z nas trojga (ich rzeczy nie piorę). "W domu też się tak wodą rozporzadzałaś? " usłyszałam. A zaczęło się od tego, że się codziennie myję i też wodę zużywam...

Ja bym tak mogła wymieniać i wymieniać, ale czytać Wam by się odechciało. Najgorsze jest to, że jesteśmy w beznadziejnej sytuacji. Nie wyprowadzimy się, bo dom stoi na partnera, więc go nie zostawi. Poza tym, co ważniejsze, tu prowadzi gospodarstwo, tu trzeba być 24h na dobę. Nie wybudujemy się, bo co potem z tym domem? Ma 30 lat, stary nie jest. Kiedyś zaproponowałam, że jak się brat w końcu na dobre wyprowadzi, to może się oddzielimy, zrobimy osobne mieszkanie na górze. Ale nie chce. Nie ma tyle pieniędzy, a poza tym, to dla niego dziwne, żeby w jednym domu tak się izolować. Oni zawsze razem się trzymali, jak się mama wprowadziła to wspólnie z teściami żyła i było dobrze. Więc i my możemy. Jakoś to będzie.
I tak żyję tym "jakoś to będzie" z dnia na dzień i czuję, że na dłuższą metę nic z tego nie będzie
Dziś już teściowa chodzi obrażona, niewiele się odzywa. Czemu? Pranie wstawiłam

podejrzewam, że o to, bo nic innego nie zrobiłam.