Cześć dziewczynki. Postanowiłam wejść na jakieś forum, bo potrzbuje troche wsparcia i chyba poprostu chce jakoś sobie zająć czas, żeby ciagle nie mysleć i czekać, czekać, czekać. Moja historia jest pewnie banalna ale dla mnie to kiepski scenariusz tandetnej noweli.... Zaczęło się od torbirli potworniaka w 2009 r. - wycięcie jednego jajnika i jajowodu, operacja w następnej dobie z powodu krwawienia do otrzewnej - ale ok jakoś poszło.... Info od lekarzy - spokojnie z nawet z 1/12 jajnika można mieć dzieci....Potem statania się o dziecko starania starania usg co miesiąc czy jest ok i w czerwcu 2011 diagnoza potworniak został....operacja (lekarz obiecywał że tylko wyłuszczy tą torbiel i będzie ok.... Budzę się po operacji - jeszcze na morfinie pytam pielęgniarki jak poszło - dostaje odpowiedź - przykro mi wycieli wszystko.......została tylko macica i oczywiście w promocji znowu krwawienie do otzrewnej..... wykaraskalam się. Jedyne co zostało to invitro....ale tzreba adoptowac jajeczka... Ide do kliniki - wszytko pięknie tylko oczekiwanie na anonimowe jajeczko czy zarodek to ok 2 lat..... Łzy rozpacz i ogólna załamka... A tu nagle koleżanka, nie zadna przyjaciołka zwykła znajoma mówi - Ja ci pomogę nie ma sprawy. To dało mi z powrotem wiarę w ludzi, nie mam nawet słów jak bardzo jestem jej wdzieczna, chciałabym jej nieba przychylić zrobiłabym dla niej wszystko za to co dla nas zrobiła....Tak czy siak mam dawczynie, badania badania leki itd. W najbliższy poniedziałek ona ma punkcje (podobno ma już 10 jajeczek) A ja w środę tranfer i się boję......boję się że nie zniosę porażki, tak bardzo bym chciala zeby udalo się za pierwszym razem.... mam tylko dylemat na ile zarodków się zgodzić???