citrus
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 25 Sierpień 2012
- Postów
- 2 817
Sembo, cudne buciki! Biegusiem zakładaj blog i zacznij robić więcej, bo podejrzewam, że szybko zaczniesz mieć na nie zamówienia, są przeurocze!
A ja wpadłam się pochwalić, że od poniedziałku jestem bez pracy... Mówiłam Wam, jak bardzo się już męczę chodzeniem tam, że jestem ze względu na pieniądze itp. I wyobraźcie sobie, że gdy wczoraj po południu podjęłam decyzję, że jednak wytrzymam... moja szefowa powiedziała, że niestety nie może mnie dłużej zatrudniać, bo ma kłopoty finansowe (co zresztą sama wiem, bo "ogarniałam" kasę). Było jej autentycznie przykro i prawie się rozpłakała, bo mówi, że to dla niej bardzo ciężka decyzja, ale też miała świadomość, że w każdym momencie mogę odejść, bo przecież jestem w ciąży. Przez kilka następnych miesięcy będzie sobie radziła z recepcją sama, a jeśli do końca lata się jej wszystko finansowo ułoży, to będzie mnie chciała z powrotem.
Nie wiem właściwie, na ile te wszystkie jej deklaracje są prawdziwe (tzn. na pewno prawdziwe jest to o finansach, bo w grudniu było 2x mniej kasy przychodu, niż w listopadzie, a to listopadowe z ledwością wystarczyło na opłaty i pensje dla ludzi). Trochę mi jednak się zrobiło smutno i pół wieczoru w domu płakałam, ale bardziej z tego względu, że... Hmm... jak to nazwać? Że moja decyzja o tym, żeby skończyć pracę mogła być wydłużana w czasie. W sensie, że mogłam na przykład jeszcze popracować do końca lutego albo marca, w zależności od tego, jak bym się czuła, a decyzja szefowej jest po prostu nieodwołalna i nie da się jej wydłużyć w czasie, rozumiecie, co mam na myśli?
Tak czy siak, W. i ja uznaliśmy, że coś w tym zbiegu okoliczności musi być, że to może jakiś znak od Tego Na Górze. Może taki, że powinnam wrócić do pisania wszystkich blogów, że powinnam się zająć na sto procent magisterką, że powinnam zwolnić tempo? Finansowo damy radę, może przestanę kupować mniej pierdół, na które teraz wydaję kupę forsy, ale na pewno będą inne plusy tej sytuacji.
A ja wpadłam się pochwalić, że od poniedziałku jestem bez pracy... Mówiłam Wam, jak bardzo się już męczę chodzeniem tam, że jestem ze względu na pieniądze itp. I wyobraźcie sobie, że gdy wczoraj po południu podjęłam decyzję, że jednak wytrzymam... moja szefowa powiedziała, że niestety nie może mnie dłużej zatrudniać, bo ma kłopoty finansowe (co zresztą sama wiem, bo "ogarniałam" kasę). Było jej autentycznie przykro i prawie się rozpłakała, bo mówi, że to dla niej bardzo ciężka decyzja, ale też miała świadomość, że w każdym momencie mogę odejść, bo przecież jestem w ciąży. Przez kilka następnych miesięcy będzie sobie radziła z recepcją sama, a jeśli do końca lata się jej wszystko finansowo ułoży, to będzie mnie chciała z powrotem.
Nie wiem właściwie, na ile te wszystkie jej deklaracje są prawdziwe (tzn. na pewno prawdziwe jest to o finansach, bo w grudniu było 2x mniej kasy przychodu, niż w listopadzie, a to listopadowe z ledwością wystarczyło na opłaty i pensje dla ludzi). Trochę mi jednak się zrobiło smutno i pół wieczoru w domu płakałam, ale bardziej z tego względu, że... Hmm... jak to nazwać? Że moja decyzja o tym, żeby skończyć pracę mogła być wydłużana w czasie. W sensie, że mogłam na przykład jeszcze popracować do końca lutego albo marca, w zależności od tego, jak bym się czuła, a decyzja szefowej jest po prostu nieodwołalna i nie da się jej wydłużyć w czasie, rozumiecie, co mam na myśli?
Tak czy siak, W. i ja uznaliśmy, że coś w tym zbiegu okoliczności musi być, że to może jakiś znak od Tego Na Górze. Może taki, że powinnam wrócić do pisania wszystkich blogów, że powinnam się zająć na sto procent magisterką, że powinnam zwolnić tempo? Finansowo damy radę, może przestanę kupować mniej pierdół, na które teraz wydaję kupę forsy, ale na pewno będą inne plusy tej sytuacji.

