Wiemy kiedy ten śmiech się pojawia. Mały się śmieje na pewne słowa, które go bawią. Ma takich kilka "zapalnych" które rozkręcają to śmianie, chichot ale taki na max. I tak jest raz lepiej a raz gorzej, jedne słowa zastępuje innymi. Czasami jest tak że sam się potrafi opanować. A czasami my zmienimy jakby zainteresowanie pokazując coś innego czy zabawę. Innym razem śmieje się tak długo że na pewno brzuch już go boli. Powie słowo i w śmiech
Rozmawialiśmy w przedszkolu i same też nie potrafią czasami tego opanować, a do tego dochodzi grupa która też się wtedy zaczyna śmiać i koło się zamyka. Jak już wspomniałem trochę jest lepiej ale to wraca co któryś dzień. Dostaliśmy zalecenia tego psychiatry że może on coś zaproponuje. Musimy się zapisać.
Czy się pogodziłem? I tak i nie. Nie pogodzę się na pewno z tym, że każdy jak okiem sięgnąć ma normalne dziecko, w sklepie nawet czy ja placu zabaw. A ja nie mogę puścić swoje żeby samo szło, albo to że nikt go nie rozumie. On nawet sam do końca nie wie co się dzieje na około niego. Wojna, rozmowy...nawet nie wie co to burza.
Druga strona akceptacji jest taka że robię swoje i często nie biorę właśnie tego tak do siebie. Przestaje o tym myśleć. Problemem w tym jest to że człowiek obojętnieje. Naprawdę mało rzeczy, które cieszyły nadal robią takie wrażenie. Przykład z zeszłego roku, kupiliśmy dom, podpisaliśmy akt. Ale co z tego jak zaraz po tym trzeba było do lekarza znowu jechać. I tak za każdym sukcesem. To z czego my się cieszymy z żoną nie może być wspólne w rodzinie bo synek ma to zwyczajnie gdzieś. Jest poza systemem.
Do większości spraw podchodzi się już zadaniowo. Czasami na wakacjach jest trochę radości ale i tak 100% uwagi na dworze musi być jemu poświęcone. Nie patrzę w pełni na widoki bo trzeba jego pilnować co robi gdzie idzie a i tak zazwyczaj jest niezadowolony bo co go obchodzi np. Molo w Sopocie lub góry w Zakopanem już w ogóle. Też chcemy coś od życia ale zawsze dostajemy wtedy po d.
Ja swój czas mam ostatnio jak mały usnie. Po wielu latach kupiłem sobie konsole i czasami trochę się odpręże przez spaniem z 1h czy dwie max. Jak już też wspomniałem mamy czas jak synek chodzi do przedszkola ale ostatnimi czasy jest to coraz rzadsze.
Mieszkamy obecnie na wsi, tu nie ma żadnych grup wsparcia a i w samym przedszkolu nasz jest najbardziej wyjątkowym dzieckiem. Szczerze to wystarczy jak już z żoną o tym rozmiawiam. Nie miałbym za bardzo ochoty wałkować tego z kimś innym, czy w większym gronie. Dla mnie nie zmieni to niczego w tym że mam wrócić i robić swoje.
Ile człowiek może wytrzymać? A lata lecą. I nie mamy opiekunek czy rodziców blisko.
Trzeba sobie tłumaczyć albo zwyczajnie robić co do niego należy.