Zazdroszczę wyjazdu Kruszka! Ja zaczęłam się nieco ruszać. W sobotę byliśmy na weselu u koleżanki. Co prawda przesiedziałam grzecznie całe za stołem, ale co sobie na koniec pojadłam pysznego to moje

Lada dzień zacznie się dieta i walka o figurę. Wczoraj za to wyciągnęłam męża na spacer z psem. Zajęło nam to ze 2 godziny, jak wróciliśmy to się czułam jakby mnie walec przejechał. Te 2 miesiące leżenia chyb a ca,łkowicie pozbawiły mnie mięśni. Bolały mnie nogi, spojenie łonowe i ogólnie jak padłam do nie mogłam wstać

Ale koniec leżenia bo serio nie dam rady prosto z łóżka zacząć się zajmować noworodkiem i domem 24h/dobę...
Co do porodu to nadal nie do końca wiem na czym stoję. W zeszły wtorek umówiliśmy się z naszą położną na ktg do 9-go, jednak zarówno w sobotę jak i jutro podłącza mnie ktoś inny bo ona akurat nie ma zmiany. I na tego 9go równiez umówiła się z nami normalnie na ktg i z tego wszystkiego nie zapytałam czy będę w końcu rodzić, czy mam byc na czczo, czy mam przyjechać z rzeczami...Ale chyba czekała z decyzją do tej rozmowy z szefem kliniki. W sobotę zaciągnęłam męża do niego pogadać jeszcze przed jego wieczorną rozmową z Lidką, przedstawić swój punkt widzenia. Powiedział, że też nie jest w stanie zagwarantować że się nic nie stanie podczas porodu sn. I jak każdy z kim gadam nie wysłuchawszy mnie do końca ubzdurał sobie że jak węzły to na szyi. Dopiero po kilkunastu minutach rozmowy go oświeciło jakie one właściwie są. I powiedział, że może faktycznie nie warto ryzykować porodu sn skoro jestem porzygotowana na cc, ale że jeszcze na wieczornej zmianie porozmawia z Lidką i coś ustalą. Wczoraj nie chcieliśmy do niej dzwonić przy niedzieli, dlatego mąż napisał maila, ale nie odpisała, więc dziś będzie dzwonił, bo po pierwsze nie wytrzymam do czwartku, a po drugie on też musi wiedzieć jak sobie z pracą poukładać, bo w końcu wyjdzie tak że wyjedzie na szkolenie a ja pójdę rodzić...