A propos królika...( tylko może nie całkiem o jedzeniu)
Spacerujemy po parku, ale takim dzikim, starym , patrzę a tam królik (miniaturka?) w klatce. W połowie klatki raczej, bo nie miała spodu, tylko boki i górę. Pojnik był doczepiony ( już pusty) i przykryte wieczko kostka chodnikową, żeby futrzak nie uciekł. Podeszłam obejrzałam, pomyślałam, ze jakieś dziecko zostawiło i gdzieś się tu samo bawi ( nikogo nie było jednak). Przechodziłam godzinę później a ten dalej tam był. Już się przejęłam na dobre. Gdy wieczorem czyli jakieś 5 godzin później wracałam, królik nadal tam był. Nie miałam jak go wsiąść, nie było dołu od tej klatki. Wróciłam do domu totalnie zdołowana, uzmysłowiłam sobie, ze mogłam mu przynajmniej wody nalać do pojnika. Mąż wrócił z pracy około północy i mu mówię przejęta, ze ktoś zostawił chyba, bo już nie taki fajny malutki- milutki króliczek, tylko dorosły wiec się pozbywają. Wziął lampę halogenową ( w tym parku nie ma oświetlenia) i pojechał po niego. Nie mógł go znaleźć. Jak szłam dziś na spacer już go nie było. Albo ktoś sobie przypomniał, ze zostawił królika w parku albo sie ktoś zlitował. Uff. Albo jak żartuje mój maż ( bo wie, że mnie to wkurza) ktoś go już przerobił na pasztet.
To wogóle był zwierzęcy dzień, bo jamniczka mojej babci sie oszczeniła. Tak ja szarpią przy karmieniu, jest taka padnięta. Ech, babki niezależnie od gatunku mają przewalone.