reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Mama warca do pracy (czyli jak upiec dwie peczenie na jednym ogniu i nie oszaleć :))

-Aia-

Mama rok po roku
Dołączył(a)
28 Grudzień 2011
Postów
4 784
Miasto
Warszawa
Zakładam ten temat bo mnie tytułowe zagadnienie trapi o czym Wam jęczę namiętnie od dłuższego czasu. Nosiłam się z tym od dawna. Teraz Manita ucięła sobie drzemkę i zdecydowałam, że oto ten moment ;-)

Chciałabym bardzo, żebyśmy miały takie miejsce w którym będziemy mogły się podzielić doświadczeniem wszelkim wokół naszego pracowania i mamowania jednocześnie. Wylać dzban goryczy w gorszych chwilach i zaprzeć dech w piersiach radochą w tych lepszych :-D
Poza tym będzie można poruszyć kwestie związane z opieką nad naszymi Bąblami - babcie, teściowe, opiekunki, żłobki itd.

Ja póki co trzęsę się jak osika i nic na to nie mogę poradzić. Zbieram pieczołowicie wszystkie pozytywne doświadczenia od mam już mających ten pierwszy powrót za sobą (specjalnie podziękowania dla tryskającej optymizmem w tej materii katjuszy) i próbuję sobie wszystko w głowie i sercu racjonalnie poukładać. Choć wiecie same, że to strasznie trudne...

Startuję po feriach, 11 lutego. Manita zostaje z babcią do czerwca, od września jest zapisana do żłobka, państwowego. Jest 531 na liście oczekujących:-p

Wiem, że jest nas trochę. Będzie raźniej w kupie:tak:
 
Ostatnia edycja:
reklama
Kochana, ja melduję się właśnie dzisiaj jako mama która musiała jechać do pracy, i to nie towarzysko tylko tak naprawdę. Rano był płacz pod prysznicem, teraz siedzę w biurze, nie jest źle, mama nadaje sms-y z domu. Ale tęsknię jak pierun. Już nie mogę się doczekać jak wpadnę do domu i go wywącham, wycałuję, wytulam i chyba nie wypuszczę z rąk do godziny 20 dokąd nie zaśnie. Macierzyński powinien trwać 3 lata!!!!

A skąd wiesz, może Babcia zakocha się tak we wnuczce że nie odpuści i od września będzie kontynuować pomoc i opiekę. Moja to aż pieje jak może się zająć Staśkiem.
 
No właśnie Mart tego Ci najbardziej zazdroszczę - całej pałającej chęcią pomocy mamy...U nas niestety jest nieco pod górkę z tym. Mama sama się zadeklarowała, jeszcze przed przyjściem na świat Mani, że się nią zajmie, a teraz naprawdę średnio co kilka dni doprowadza mnie do łez z jednej strony i furii z drugiej, bo naprawdę potrafi sprawić wrażenie jakby łaskę robiła i nic więcej...Jakby ją ktoś przymusił...Cholernie to przykre. Jestem wściekła, że nie przemyślałam wszystkiego strategicznie wcześniej, że w ogóle się na taki układ zgodziłam. Łudziłam się, że może będzie inaczej, że tak jak piszesz nagle zapała wielką chęcią spędzania całego wolnego czasu z wnusią, porzuciwszy wszystkie swoje dotychczasowe przyzwyczajenia, ale nic takiego nie nastąpiło i wątpię czy nastąpi. Mania bardzo babcię lubi, babcia też, ale wiem, że zostawanie z nią dzień w dzień będzie dla niej bardzo dużym wyrzeczeniem i daje się to niestety odczuć.

A ja? I tak jestem kłębkiem nerwów poprzeplatanym wyrzutami sumienia, że Bąbelka maleńkiego muszę zostawiać codziennie na tych 6 godzin...Mam trochę żalu, że zamiast mnie wesprzeć ciągle zakwasza atmosferę. Wisienką na torcie jest powtarzany jak mantra kilka razy na tydzień tekst: "ale pamiętaj, że ja się NIĄ zajmę tylko do czerwca":no: Nosz...Gdybym wiedziała w jakiej atmosferze opieka babci się będzie odbywała to bym sie nie zdecydowała na powrót teraz, tylko poczekała do września. Bidowalibyśmy, ale jakoś dociągnęli mam wrażenie w mniejszych nerwach.
Inna rzecz, że może faktycznie się zmieni, jak przyjdzie co do czego. Bardzo bym chciała kiedyś usłyszeć głupie "o jak super, że sobie zostaniemy razem z Manią"...Od razu dostałabym skrzydeł.

No to sobie pojęczłam...Mani zdaje się udzieliło bo kwiczy w kojcu, muszę zmykać;-)

A z innej beczki super, że Ci się nieźle pracuje, to budzi nadzieje :-D Pierwszy dzień najgorszy, teraz już z górki :tak:
 
Ostatnia edycja:
haha Aia - zabrzmiało jakbym o niczym innym nie marzyła tylko o powrocie do pracy! :-D

A na poważnie, każdy ma oczywiście inne możliwości, inne zobowiazania, inny charakter, temperament i inną wizję wychowania dzieci - i każda jest na swój sposób dobra i wartościowa. Wiele z nas łączy jednak jedno - czy chcemy czy też nie będziemy musiały wrócić do pracy (bo brak środków na utrzymanie, bo obawa przed utratą pracy przy dłuższym wychowawczym czy po prostu - chęć dalszego rozwoju zawodowego). Jednym przyjdzie to łatwiej, innym trudniej ale większość, jak nie wszystkie, po paru miesiącach zgodnie uznamy, że nie taki diabeł straszny jak go sobie malujemy. A piszę tak, bo mam to doświadczenie już za sobą i lżej przychodzi mi je powtórzyć choć oczywiście i ja nie jestem zupełnie wolna od stresu z tego powodu.

Po urodzeniu Natalki wróciłam do pracy na pełen etat zaraz po zakończeniu urlopu macierzyńskiego i zaległego urlopu, czyli jak Natalka skończyła 7 miesięcy. Też byłam przerażona wizją rozstania z moją ukochaną kruszynką, szczególnie, że to rozstanie wydawało się straszną przepaścią - dotąd większość dnia spędzałam sama z nią (mąż był w pracy) - teraz większą część tego dnia miałam spędzać z daleka od niej - myślałam, że się zatęsknię na śmierć i serce mi bez niej pęknie! Natalka była zapisama do żłobka ale na liście rezerwowej, więc nie łudziłam się, że się do niego dostanie, miała więc zostać z moją mamą. Podobnie jak u Aii - wizja ta stawała się coraz cięższa im bliżej było godziny 0 - moja mama zaczęła narzekać na kręgosłup, narzekała, że nie będzie jej nosiła bo jej lekarz zabronił więcej niż 3 kilo, że wymuszania krzykiem to ona nie lubi i (zwracając się do wnuczki) - nie ze mną te numery koleżanko, że na spacery to chodzić nie będzie bo wózek za ciężki i że tylko zgadza się na to przejściowo. Z perspektywy czasu myślę, że ona po prostu się bała (tak, ta, która wychowała dwie córki bała się, że sobie nie poradzi i w tym ugrzęźnie rezygnując z własnej dopiero co odzyskanej na emeryturze wolnosci). Ja udawałam, że tego nie słysze, zaciskałam zęby i buzię wiedząc, że w zasadzie innego wyjścia nie ma więc muszę się z tym pogodzić. Do tego teściowa, która miała brać jeden dzień w tygodniu wolny kosztem urlopu też zaczęła coś marudzić, więc pokornie znosiłam utyskiwania mojej mamy. Przygotowałam jej aptekarską instrukcję obsługi Natalii, włącznie z głupkowatymi dopiskami o umiejętności obracania się, o temperaturze wody w butelce, rozmiarach łyżeczki itd (dziś sama się z tego śmieję). W każdym razie w dniu mojego powrotu do pracy stał się cud i zadzwoniono do mnie ze żłobka, że Natalia się dostała i może przyjść... od jutra.

Wtedy to się dopiero przeraziłam. Wizja mojej utyskującej matki zdawała się być niczym wobec świadomości pozostawienia mojego największego skarbu w jakiejś zimnej instytucji niczym ochronka z prlu z obcymi, na pewno starymi babami z garbatym nosem! No ale co było czynić, słowo się rzekło, dzieckiem nie jestem - zapisałam, kolejkę zajęłam, zawróciłam głowę - trzeba było posłać - choć na próbę.
Bardzo szybko się przekonałam, że baby garbate to fajne, głównie młode ciocie, które przez pierwsze 2 tygodnie nosiły Natalkę całe dnie na rękach (wiem, bo tego samego domagała się potem w domu), że w żłobku jest ciepło, pogodnie, jest mnóstwo zabawek a moja córka wychodzi z niego najedzona, wyspana, wybawiona, zadowolona i wykremowana ;-)

Dla mnie samej powrót do pracy okazał się świetnym czasem na naładowanie baterii - odpoczywałam w niej od zwykłych domowych obowiązków i wracałam do mojego szczęścia na skrzydłach, pełna energii i chęci do zabawy - twórczej, a nie tylko konieczności poświęcenia dziecku uwagi.

Natalia w żłobku uczyła się żyć w społeczności, co nie uchroniło jej od etapu dzikości (odtąd daleka już jestem od opinii, że dzieci chodzące do żłobka są bardziej otwarte i odważne od dzieci pozostających w domu) ale cieszyło mnie, że ma jeszcze inną alternatywę, niż swoje cztery ściany, podwórkowa piaskownica, spacery na zakupy i wiecznie ta sama matka z pomysłami, które zaczęły się już powtarzać. Po żłobku jak wpadała do swojego pokoju to odkrywała wszystko na nowo. Nigdy, ani jeden raz, nie zdarzyło się, żebym zaobserwowała, że nie chce iść do żłobka lub nie chce rozstawać się z nami. Wychodzi ze żłobka zawsze uśmiechnięta a na poranne hasło, że do niego wychodzimy pędzi zadowolona po buty. Z perspektywy czasu widzę, że żłobek przynosi jej bardzo dużo korzyści. Jej i mnie również.


Po powrocie do pracy skupiłam się podobnie jak Asia na robocie, dzięki temu czas mijał bardzo szybko a i szefostwo było bardzo zadowolone. Niestety również i zawiedzione, gdy po 2 miesiącach okazało się, że znów jestem w ciąży i muszę iść na L4. Pracę wzięłam do domu (miałam taką możliwość, głównym narzędziem mojej pracy jest internet - zajmuję się promocją) i też pobyt Natalii w żłobku bardzo mi to ułatwił. Oczywiście nie obyło się bez chorób Natalii - wtedy przychodziła do pomocy moja mama, na luzie, zadowolona, pełna chęci do zabawy z wnuczką (bo świadoma, że tylko na chwilę)..

Teraz sytuacja się powtórzyła. Znów wracam do pracy (z wyboru) gdy Wiki będzie miał ukończone 7 miesięcy, znów nie dostał się do żłobka, znów mama utyskiwała i znów w ostatniej chwili okazało się, że jednak go przyjęli. Jestem zadowolona - będzie z Natalką na jednej sali, będzie im raźniej. A ja po cichu zaplanuję moją trzecią ciążę..
 
Ostatnia edycja:
A ja wróciłam do domu i powiem wam niestety że nie chcę tak, nie chcę zostawiać mojego ukochanego maleństwa na większość dnia. Choćby nie wiem co się miało stać, i mimo że jest z moją mamą czyli ukochaną kochającą babcią. Wiem że nic mu nie brakuje, że krzywda żadna mu się nie dzieje, ani mi. Ale jest zdecydowanie dla mnie za wsześnie. Teraz on śpi, wstanie na godzinę i pójdzie spać i tyle moich kontaktów z synem. Ja sobie w każdym razie tego nie wyobrażam, i z wyboru zrobię wszystko żeby wrócić do pracy jak najpóźniej (teraz jestem tylko na 2 tygodnie w związku z urlopem koleżanki). Przepraszam, wiem że to wątek ku pokrzepieniu serc, ale jest mi źle i nie chcę tak..... Źle jest to wszystko zorganizowane w tym naszym pięknym kraiku.
 
Mart jesteś jeszcze nie gotowa. To zupełnie normalne. Jeżeli masz możliwość to jeszcze zaczekaj. Dla mnie teraz też nie ma o czym mówić to nie dla mnie. Inna rzecz, że moimi dziećmi nikt nie chce się zajmować jak sa małe bo to straszne potwory. Za pół roku wrócę do tematu
 
Cześć dziewczyny
Ja pracuję już prawie miesiąc, dajemy radę! Mam tyle pracy, że nawet nie mam czasu za nim tęsknić. A że jest z babcią to nie muszę zachodzić w głowę co się dzieje w domu bo wiem, że dzieją się same dobre rzeczy. Cieszę się, że mam wolne poniedziałki. To była dobra decyzja! Mam w sumie prawie 60 dni urlopu skumulowanego z poprzednich lat i tak go planuję wykorzystać. Mimo że i tak pracuję w domu w poniedziałki to robię to głównie kiedy młody śpi. Jeśli macie możliwość zmniejszyć wymiar etatu w pierwszym okresie to moim zdaniem warto.

Od wtorku do piątku nie ma mnie w domu od 7.30 do 18.00, długo…. Na szczęście Bruno chodzi późno spać bo około 21.30 więc mamy razem ponad 3 godziny no i weekend i poniedziałek. Dla mnie powrót do pracy był czymś oczywistym i nawet nie brałam pod uwagę innej możliwości. Za rok Bruno pójdzie do żłobka. Dzieci chodzą do żłobków i przedszkoli a rodzice do pracy, tak sobie wytłumaczyłam ten porządek.
 
To może ja ku pokrzepienie serc. Przy pierwszym dziekcu wróciłam jak Mikołaj miał dokładnie 5 miesięcy. On 31 marca kończył te 5 miesięcy, aj do pracy. Wtedy jeszcze pracowałam w szkole i był w niej dzień otwarty dla kandydatów do liceum, więc wg pani dyrektor psycholog niezbędny:baffled: i siedziałam od 8 do 19. Dopiero jedna z mam z rady rodziców skomentowała to dobitnie i zostałam zwolniona do domu:szok: A moje dziecko super cały dzień bawiło się z tatą, bo akurat miał wolny dzień. Potem do akcji wkroczyły babcie. Z teściową jak zostawał miałam mniej stresu niż z moją mamą, bo moja teściowa z tych nie przesadzających, a mama panikara. Ja w pracy trochę odrywałam się od codziennego domowego życia i nie ukrywam, czasami po ciężkiej nocy, wręcz odpoczywałam. Do domu wracałam jak na skrzydłach i miałam mnóstwo energii do zabawy i zajmowania się młodym. Tak pociągnęliśmy do czasu, aż Mikołaj miał rok i 10 miesięcy. Teraz wracam jak Maciej będzie miał 6 miesięcy i tydzień i naprawdę widzę też w tym pozytywy. Wiem, że babcie krzywdy mu nie zrobią, a jak będą robić miny to będę udawała, ze ich nie widzę albo skomentuję je z moim ironicznym poczucie humoru i już. W planach miałam po roku dać MAcieja do żłobka, ale babcie stwierdziły, ż eobaj muszą mieć takie same szanse i chcą przujeżdżać do jego drugich urodzin. A żeby było jeszcze fajniej będą z nami mieszkać;-) Będą też ciężkie chwile, bo wtedy nawet na luzie pokłócić z M się nie mogę;-) A i ustawiłam sobie w pracy piątki wolne, zeby oddech od babć złapać i Młodym się nacieszyć.
Dziewczyny damy radę
 
reklama
Katjusza, opis podejścia do sprawy Twojej mamy podobny do tego mojej teściowej, która ma się Tymkiem zająć :dry:. Tyle, że ja głupia nie potrafię tak na luzie do tego podejść. Chociaż... może i przyjęłabym to na klatę gdyby nie to, że Tymek u niej wiecznie ryczy. Nie płacze. On RYCZY. A jej "super metody" (bo ona mądrzejsza bo piątkę dzieci wychowała - a pierwsze urodziła jak była gówniarą i ledwo 18 lat skończyła) niestety nie pomagają mu. I mnie psychicznie też nie. Ale może faktycznie nie będzie tak źle. Wiem, że krzywda się mu u babci nie stanie. Musi się tylko przyzwyczaić, że zostaje sam u babci i przetrwać jakoś ten początek. Problem w tym, że może być "wychowany" nie tak jak ja bym tego chciała. Bo nie akceptuję niektórych rzeczy w domu rodzinnym mojego M :dry:. Całkiem inna sytuacja by była, gdybym Tymka z moją mamą zostawiała. Nie dlatego, że to MOJA mama. Ale dlatego, że wie co robi, ma naturalnie idealne podejście do dzieci i cierpliwość. A Tymek przy niej koncertów nie odstawia. Ostatnio w desperacji wymyśliłam, że może chociaż na 1-2 dni go będę woziła do Mysłowic z Krakowa a po pracy po niego pojadę :-D. To tylko 45 minut korzystając z autostrady. To tak jak na drugi koniec Krakowa w godzinach szczytu :-D.
No cóż. Mogę płakać (a bo tego już nie robiłam?:-(), wściekać się, narzekać... Ale i tak tego nie przeskoczę. Nie ma innej alternatywy. A i tak mimo wszystko uważam, że lepiej mu takiemu malutkiemu będzie u babci niż w żłobku. No tego to bym w ogóle nie przetrwała. Całe szczęście w żłobkach, do których go zapisałam, nie ma takich cudów jak u katjuszy :-p i w najlepszej opcji jest gdzieś koło 60 miejsca na liście rezerwowej. Więc pewnie przyjdzie nam jeszcze pół roku poczekać. A wtedy myślę będzie mi łatwiej oddać go do żłobka. Czy jemu będzie - nie mam pojęcia.

Ja mam pierwszy dzień w pracy za sobą. Póki co przez 2 tygodnie Tymkiem zajmuje się tatuś na urlopie ojcowskim :biggrin2:, więc ten pierwszy dzień przeżyłam raczej bezstresowo. Nie licząc tego, że akurat tego dnia Tymek postanowił zachorować :-(. Przez te 2 tygodnie będę chłopaków wozić do teściowej żeby się Tymek przyzwyczajał. Takie przejście wydaje mi się dobre - odzwyczai się troszkę od przebywania ze mną 24 na dobę, a jednocześnie nie będzie takiego nagłego "porzucenia" bo będzie przy nim tatuś.
Ale i tak będę ryczała za te 2 tygodnie :-:)-:)-(. Dla mnie, tak jak dla Mart to jest za wcześnie. Ale z czegoś niestety trzeba żyć i spłacać bankową lichwę...
 
Ostatnia edycja:
Do góry