haha Aia - zabrzmiało jakbym o niczym innym nie marzyła tylko o powrocie do pracy!
A na poważnie, każdy ma oczywiście inne możliwości, inne zobowiazania, inny charakter, temperament i inną wizję wychowania dzieci - i każda jest na swój sposób dobra i wartościowa. Wiele z nas łączy jednak jedno - czy chcemy czy też nie będziemy musiały wrócić do pracy (bo brak środków na utrzymanie, bo obawa przed utratą pracy przy dłuższym wychowawczym czy po prostu - chęć dalszego rozwoju zawodowego). Jednym przyjdzie to łatwiej, innym trudniej ale większość, jak nie wszystkie, po paru miesiącach zgodnie uznamy, że nie taki diabeł straszny jak go sobie malujemy. A piszę tak, bo mam to doświadczenie już za sobą i lżej przychodzi mi je powtórzyć choć oczywiście i ja nie jestem zupełnie wolna od stresu z tego powodu.
Po urodzeniu Natalki wróciłam do pracy na pełen etat zaraz po zakończeniu urlopu macierzyńskiego i zaległego urlopu, czyli jak Natalka skończyła 7 miesięcy. Też byłam przerażona wizją rozstania z moją ukochaną kruszynką, szczególnie, że to rozstanie wydawało się straszną przepaścią - dotąd większość dnia spędzałam sama z nią (mąż był w pracy) - teraz większą część tego dnia miałam spędzać z daleka od niej - myślałam, że się zatęsknię na śmierć i serce mi bez niej pęknie! Natalka była zapisama do żłobka ale na liście rezerwowej, więc nie łudziłam się, że się do niego dostanie, miała więc zostać z moją mamą. Podobnie jak u Aii - wizja ta stawała się coraz cięższa im bliżej było godziny 0 - moja mama zaczęła narzekać na kręgosłup, narzekała, że nie będzie jej nosiła bo jej lekarz zabronił więcej niż 3 kilo, że wymuszania krzykiem to ona nie lubi i (zwracając się do wnuczki) - nie ze mną te numery koleżanko, że na spacery to chodzić nie będzie bo wózek za ciężki i że tylko zgadza się na to przejściowo. Z perspektywy czasu myślę, że ona po prostu się bała (tak, ta, która wychowała dwie córki bała się, że sobie nie poradzi i w tym ugrzęźnie rezygnując z własnej dopiero co odzyskanej na emeryturze wolnosci). Ja udawałam, że tego nie słysze, zaciskałam zęby i buzię wiedząc, że w zasadzie innego wyjścia nie ma więc muszę się z tym pogodzić. Do tego teściowa, która miała brać jeden dzień w tygodniu wolny kosztem urlopu też zaczęła coś marudzić, więc pokornie znosiłam utyskiwania mojej mamy. Przygotowałam jej aptekarską instrukcję obsługi Natalii, włącznie z głupkowatymi dopiskami o umiejętności obracania się, o temperaturze wody w butelce, rozmiarach łyżeczki itd (dziś sama się z tego śmieję). W każdym razie w dniu mojego powrotu do pracy stał się cud i zadzwoniono do mnie ze żłobka, że Natalia się dostała i może przyjść... od jutra.
Wtedy to się dopiero przeraziłam. Wizja mojej utyskującej matki zdawała się być niczym wobec świadomości pozostawienia mojego największego skarbu w jakiejś zimnej instytucji niczym ochronka z prlu z obcymi, na pewno starymi babami z garbatym nosem! No ale co było czynić, słowo się rzekło, dzieckiem nie jestem - zapisałam, kolejkę zajęłam, zawróciłam głowę - trzeba było posłać - choć na próbę.
Bardzo szybko się przekonałam, że baby garbate to fajne, głównie młode ciocie, które przez pierwsze 2 tygodnie nosiły Natalkę całe dnie na rękach (wiem, bo tego samego domagała się potem w domu), że w żłobku jest ciepło, pogodnie, jest mnóstwo zabawek a moja córka wychodzi z niego najedzona, wyspana, wybawiona, zadowolona i wykremowana ;-)
Dla mnie samej powrót do pracy okazał się świetnym czasem na naładowanie baterii - odpoczywałam w niej od zwykłych domowych obowiązków i wracałam do mojego szczęścia na skrzydłach, pełna energii i chęci do zabawy - twórczej, a nie tylko konieczności poświęcenia dziecku uwagi.
Natalia w żłobku uczyła się żyć w społeczności, co nie uchroniło jej od etapu dzikości (odtąd daleka już jestem od opinii, że dzieci chodzące do żłobka są bardziej otwarte i odważne od dzieci pozostających w domu) ale cieszyło mnie, że ma jeszcze inną alternatywę, niż swoje cztery ściany, podwórkowa piaskownica, spacery na zakupy i wiecznie ta sama matka z pomysłami, które zaczęły się już powtarzać. Po żłobku jak wpadała do swojego pokoju to odkrywała wszystko na nowo. Nigdy, ani jeden raz, nie zdarzyło się, żebym zaobserwowała, że nie chce iść do żłobka lub nie chce rozstawać się z nami. Wychodzi ze żłobka zawsze uśmiechnięta a na poranne hasło, że do niego wychodzimy pędzi zadowolona po buty. Z perspektywy czasu widzę, że żłobek przynosi jej bardzo dużo korzyści. Jej i mnie również.
Po powrocie do pracy skupiłam się podobnie jak Asia na robocie, dzięki temu czas mijał bardzo szybko a i szefostwo było bardzo zadowolone. Niestety również i zawiedzione, gdy po 2 miesiącach okazało się, że znów jestem w ciąży i muszę iść na L4. Pracę wzięłam do domu (miałam taką możliwość, głównym narzędziem mojej pracy jest internet - zajmuję się promocją) i też pobyt Natalii w żłobku bardzo mi to ułatwił. Oczywiście nie obyło się bez chorób Natalii - wtedy przychodziła do pomocy moja mama, na luzie, zadowolona, pełna chęci do zabawy z wnuczką (bo świadoma, że tylko na chwilę)..
Teraz sytuacja się powtórzyła. Znów wracam do pracy (z wyboru) gdy Wiki będzie miał ukończone 7 miesięcy, znów nie dostał się do żłobka, znów mama utyskiwała i znów w ostatniej chwili okazało się, że jednak go przyjęli. Jestem zadowolona - będzie z Natalką na jednej sali, będzie im raźniej. A ja po cichu zaplanuję moją trzecią ciążę..