reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Moja historia :(

Dołączył(a)
26 Grudzień 2009
Postów
9
Witam! Opowiem wam moją historię, bo potrzebuję się wygadać
Mam 27 lat, kochanego męża, śliczną dwuletnią córeczkę, mieszkamy sami w pięknym mieszkaniu, oboje mamy satysfakcjonującą pracę. Ogólnie radzimy sobie z życiem raz lepiej raz gorzej, ale do przodu. Ale ja mam mój mały życiowy dramat.
Zacznę od tego że gdy miałam jakieś 23 lata dowiedziałam się że jestem adoptowana. Dowiedziałam się od mojej siostry biologicznej która mnie odnalazła. Moi rodzice adopcyjni dobrze to ukrywali. A ja do tej pory im nie powiedziałam że już wiem. Czemu?? Nie umiem i nie chcę. Oni mnie okłamywali całe życie, to i ja postanowiłam ich z premedytacją utwierdzać w ich kłamstwach. Mąz wie, bo był przy tym wszystkim i mnie wspierał.
Biologiczna rodzina.... Wiecie co?? mineło chyba ze 4 czy pięć lat a ja dalej nie mam odwagi się z nimi spotkać. Nie mam żalu że mnie oddali. Siostra teraz zaczała nalegać na spotkanie, a ja nie wiem co zrobić. Przez te wszystkie lata miałyśmy kontakt mailowy na gg. Ale ja nigdy nie umiałam przed nimi do końca się odkryć. Ale ten strach przed ich poznaniem ma swoją przyczynę. Wiecie jaką?? Moi rodzice, a najbardziej moja mama (oczywiście ta która mnie wychowywała)
Bardzo ich kocham, i jestem wdzięczna że mnie wychowali. Dali mi dom, wykształcenie, miłość. Hmmmm... Miłość, teraz rozumiem że chorą miłość. Miłość nadopiekuńczą, nadgorliwą, zaborczą......yyyy... może nawet toksyczną. Każdy w rodzinie żyje pod dyktando mojej mamy. Tata już zrezygnował z walki o swoje, przytakuje byle mieć swięty spkój. A ja walczę o swoje. Zawsze była nadopiekuńcza, gdzie nie pojechaliśmy tam brała moje ulubione jedzenie, bo tylko jej zupy lubiłam, dokładnie wybierałam mi znajomych (tylko niektóre przyjaźnie wywalczyłam), chciała bym studiowała w naszym mieście, żeby mieszkała w domu. A ja złożyłam papiery na studia do innego miasta, dostałam się i już nie było wyboru. Nie wierzyła we mnie, że się uda. Udało się na 5, na studiach dziennych a przy tym dorabiałam sobie na swoje przyjemności. Za studiów wróciłam w trzecim miesiącu ciąży. Wziełam ślub, mam swoją rodzinę.
Ale dalej walczę by móc żyć swoim życiem. Moja mama chciałby przeżyć je za nas. Po porodzie bardzo chciała żeby zamieszkać na kilka tyg u niej, bo mój mąż napewno sobie nie poradzi żeby się mną i małą zająć. Póniej nie mogłam znaleść pracy. Jak się udało to zaoferowała swoją pomoc że się wnuczką zajmie. No niby fajnie. Chciałam ją przekonać do tego jak ja swoje dziecko nauczyłam pewnych rzeczy, ale babcia wie lepiej, wprowadza swoje zasady. Ja dla świętego spokoju nie chcę no to się przyglądać. Jakoś się kręciło to wszystko. ALe po jakimś czasie mówi że nie daje rady juz pilnować wnuczki. Znalazłam nianie na wymiane po kilka dni w tyg na zmianę z mamą. Niania dała ciała, więc znalazłam żłobek prywatny. Córka zaczeła chodzić na zmianę to do żłobka to do babci. Nie zbyt dobry to miało wpływ na dziecko, córka rano zaczynała płakać jak ją wiozłam do żłobka. Po rozmowie z opiekunkami doszłam do wniosku że lepiej niech cały czas chodzi. Ale babcia oczywiście z pretensjami że źle, bo ona chce ją kilka razy w tygodniu.
Eh ale wywaliłam z siebie. Ale trochę lżej.
Dziewczyny napiszcie mi coś... A może jest tu na forum jakiś psycholog. Chciałam się wybrać do psychologa z domu dziecka na rozmowę, ale się boję. A pisać jest mi łatwiej
Pozdrawiam
 
reklama
Mama pewnie jest taka zaborcza bo jesteś jej wyczekana , wyteskniona córką . Zapewne starali się o dziecko albo jakas inna była tam historia i może to po częsci by tłumaczyło jej zachowanie ( nie wiem bo nie znam ale tak odebrałam z tego co napisałaś ) Powinnas pogadac z mamą o jej zachowaniu napewno . A o całej reszcie no cóż to już Twoja decyzja . Psycholog myslę że będzie dla Ciebie dobrym wyjściem i może pomoże inaczej spojrzeć na cała sprawe.
 
Nie wiem czy moi rodzice sie starali o dziecko swoje. U mojego taty w rodzinie często rodziły się dzieci niepełnosprawne. A moja mama jest taką perfekcjonistką że bała się ze się urodzi chore dziecko. A ze mnie chciała zrobić ideał.
 
A mi się wydaje,że to Twoja mama chce byc perfekcyjna.
Tak perfekcyjna,że nie zauważa,że robi "za dobrze".Nie dziwię się,że nie powiedziała Tobie,że jesteś adoptowana.Widocznie nie miała w sobie ,aż tyle siły by jej to przez gardło przeszło.
Uznała Cię za swoje dziecko i jakoś nie widzi potrzeby zmieniania tego.
Wiele osób zastanawia się kiedy jest najlepszy czas by powiedziec o tym...a byc może mama nie zauważyła właśnie tego czasu,bała się,że z niewiadomych powodów odtrącisz ją i za wszelką cenę będziesz chciała odnaleźc rodziców.
A jej nadopiekuńczośc może się z tym wiązac,chce pokazac jaka jest the best i ,że ona zapewni Tobie wszystko co dobre.
Ja mam wrażenie,że powinnaś jej powiedziec o tym co Wiesz .
Moim zdaniem na pewno nie chce miec ideału,ale to ona w Twoich oczach chce nim byc.
 
Nie zawsze TAKA prawda jest potrzebna i czasem komplikuje zycie. Twoj przypadek potwierdza ta "regule". Gdybys nie wiedziala - mialabys jeden problem mniej. Jednak zycie chcialo inaczej. Rozumiem Twoich rodzicow, ze Tobie nic nie powiedzieli, rozumiem Ciebie, ze nie wiesz jak im powiedziec, ze juz wiesz, ale nie rozumiem Twoich argumentow. Twoi biologiczni rodzice mieli jakis powod, ze nie mogli Ciebie zatrzymac. Moglas trafic do domu dziecka, do zlej rodziny itd. Jednak jak sama piszesz, trafilas na kochajacych rodzicow. A problem z mama - coz, nie trzeba byc adoptowanym aby miec taki problem. Nadopiekunczosc to dosc czesty przejaw kiedy ma sie jedyne dziecko. Rodzice chca najlepiej i nie zdaja sobie czasem sprawy z tego, ze krzywdza. Ale to nie sa zle intencje tylko niewiedza.
Jestes juz dorosla i masz swoje wlasne zycie, ktorego jestes Pania. To Ty decydujesz jak ono bedzie wygladalo. Jak sobie poscielesz - tak sie wyspisz! Pamietaj, tak samo jak w wychowywaniu dzieci, tak i w kontaktach z rodzicami, "krotkodystansowe" metody dla swietego spokoju nie sa wlasciwe. To zludne rozwiazanie problemu. Czasem potrzeba lez, trudnych decyzji itd ale otrzymuje sie efekt, ktory przynosi korzysci na dlugie lata! A czasem na cale zycie. Warto czasem "pocierpiec" dla takich efektow.
Pomoc psychologa bardzo Ci sie przyda. Mozesz skorzystac z jakiegokolwiek, byle dobrego. Nagromadzilo Ci sie duzo w zyciu i musisz z tym zrobic porzadek. Kwestia adopcji to tylko jeden z punktow do uporzadkowania.
Trzymam kciuki i serdecznie pozdrawiam.

PS. W sumie kazdemu czlowiekowi przydaje sie psychoterapia. Kazdy ma bagaz doswiadczen, ktory wypelnia sie kazdego dnia, a ktory powinno sie porzadkowac i oprozniac czasami. Jesli sie tego nie robi - jest coraz ciezszy i moze z czasem nam zbytnio ciazyc. Im czlowiek bardziej swiadomy tego, jaki wplyw ma nasza psychika na nasze zycie i jak ona "funkcjonuje" - tym latwiej korzysta z psychoterapi. Niestety, w PL ciagle jeszcze zle sie ona kojarzy i ludziom trudno sie na nia zdecydowac. Chyba czas na zmiany.... To bylo tak na marginesie......
 
eXone, znajdź na forum osobę o pseudonimie Muszelka05, napisz do niej na priv, niech przeczyta Twoją historię i Ci dobrze doradzi. Czytałam jej wpisy i myślę że ona jest psychologiem albo terapeutą, jestem tego pewna.
Ze swojej strony napiszę że do pewnego stopnia rozumiem Twoją sytuację z mamą, bo moja jest trochę podobna. Jestem jej najmłodszym, najzdolniejszym dzieckiem, ona i cała moja rodzina pokładały we mnie swoje nadzieje. Wszyscy przelali na mnie własne ambicje, wierzyli że skończę najlepsze studia i będę "kimś". Na studiach się okazało że wcale nie jestem taka dobra, nie dałam sobie rady. Gdy zadzwoniłam do domu że mi się nie udało i wracam, usłyszałam że bez studiów mam się nie pokazywać i nie mam czego szukać w domu. Wylądowałam na ulicy, po pewnym czasie przygarnęła mnie najstarsza siostra, a rodzice wybaczyli mi dopiero po pół roku.
Tobie na pewno jest strasznie przykro że Twoja mama nie akceptuje Twoich decyzji. Chciałabyś mieć w niej prawdziwe oparcie, a ona stawia tylko wymagania. To nie jest fair w stosunku do Ciebie i do Twojej córeczki. I to Twoja matka jest nie Fair, nie Ty!
Ja na Twoim miejscu spotkałabym się z biologiczną rodziną, chociaż nie spodziewaj się znaleźć od razu porozumienia nie wiadomo jakiego. Tak dobrze to tylko w książkach! Ale człowiek jest tym kim jest dla innych, dla znajomych, dla rodziny i dla.... rodziny. Póki ich nie poznasz, nie będziesz wiedzieć jacy są i dlaczego Cię oddali, a na pewno Cię to dręczy. Poznanie biologicznej matki nie oznacza zerwania więzi czy jakiejś zdrady wobec matki adopcyjnej. Ta mama mnie urodziła, a ta mama wychowała. Czemu nie?
 
Bardzo możliwe:-) ale racjonalnie patrząc - ja piszę co pomyślę, a Ty naprawdę pomagasz. Powiem że i mnie pomogło parę rzeczy przeczytanych w Twoich postach.:tak: I założę się że mam rację - jesteś od psychologii?
 
Dzieki za mile slowa! Moze Ciebie zawiode, ale nie jestem po psychologii. Nie mam skonczonych studiow o tym kierunku. Kiedys tu o tym pisalam, ze to co pisze wynika glownie z doswiadczenia zyciowego, obserwacji...... Kiedys mialam depresje i sama korzystalam z terapii grupowej. Tam moja terapeutka namowila mnie na wolentariat w "centrum kryzysowym dla kobiet"(nie wiem czy w PL jest odpowiednik), gdzie glownie rozmawialam z jego mieszkankami. Jednak bez "papierka" nie moglam byc terapeuta. Wyslali mnie wiec na kursy i do szkoly. Zdobylam papier, moze i troche sie dowiedzialam.....Przez kilka lat bylam terapeuta "pomocniczym". Teraz juz sie tym zbytnio nie zajmuje zawodowo - brak czasu.
W swoim zyciu spotkalam kilku psychologow z dyplomami i tytulami, ktorzy w praktyce byli do niczego. Spotkalam tez ludzi prostych, bez specjalnego wyksztalcenia, ktorzy swa madroscia zyciowa mogli obdzielic kilku "specjalistow".
Nie trzeba papierow aby myslec rozsadnie, moc obserwowac i wyciagac wnioski. Wydaje mi sie, ze przede wszystkim trzeba stac sie obiektywnym, nie bac sie mowic tego co sie mysli, umiec spojrzec prawdzie w oczy, byc szczerym wobec samego siebie. I nie bac sie zasiegac rad, pytac....Jednak kazda decyzja musi byc nasza wlasna.
Wiem, ze czesto uzywam tego przyslowia i mozna byc tym juz zmeczonym. Ale jest to bardzo madre przyslowie, ktore ma swoje korzenie w starej, chinskiej madrosci : Jak sobie poscielesz - tak sie wyspisz. Warto tez pamietac, ze nikt nie ma obowiazku nas uszczesliwiac - to jest zadanie dla nas samych!
Pozdrawiam i dziekuje za uznanie ;-)
 
reklama
Gdybym tylko mogła się całkowicie uniezależnić..... Eh, wszelkie próby podjęcia własnych działań kończą się awanturami, wpędzaniem w poczucie winy, że niedoceniam, że jestem niewdzięczna. W jednym jestem pewna. Nigdy nie zaczne z nimi tematu mojej adopcji. Wszystko zostanie obrócone przeciwko mnie. Że jak ja mogłam taką przykrość zrobić, że jestem niewdzięczna że mnie wychowali dali mi dom. A na koniec będą bóle serca i wymówki że ma chore serce przeze mnie. Nawet nie będę miała szansy wypowiedzieć się że jestem im wdzieczna i nic się nie zmieni.
 
Do góry