Witam! Opowiem wam moją historię, bo potrzebuję się wygadać
Mam 27 lat, kochanego męża, śliczną dwuletnią córeczkę, mieszkamy sami w pięknym mieszkaniu, oboje mamy satysfakcjonującą pracę. Ogólnie radzimy sobie z życiem raz lepiej raz gorzej, ale do przodu. Ale ja mam mój mały życiowy dramat.
Zacznę od tego że gdy miałam jakieś 23 lata dowiedziałam się że jestem adoptowana. Dowiedziałam się od mojej siostry biologicznej która mnie odnalazła. Moi rodzice adopcyjni dobrze to ukrywali. A ja do tej pory im nie powiedziałam że już wiem. Czemu?? Nie umiem i nie chcę. Oni mnie okłamywali całe życie, to i ja postanowiłam ich z premedytacją utwierdzać w ich kłamstwach. Mąz wie, bo był przy tym wszystkim i mnie wspierał.
Biologiczna rodzina.... Wiecie co?? mineło chyba ze 4 czy pięć lat a ja dalej nie mam odwagi się z nimi spotkać. Nie mam żalu że mnie oddali. Siostra teraz zaczała nalegać na spotkanie, a ja nie wiem co zrobić. Przez te wszystkie lata miałyśmy kontakt mailowy na gg. Ale ja nigdy nie umiałam przed nimi do końca się odkryć. Ale ten strach przed ich poznaniem ma swoją przyczynę. Wiecie jaką?? Moi rodzice, a najbardziej moja mama (oczywiście ta która mnie wychowywała)
Bardzo ich kocham, i jestem wdzięczna że mnie wychowali. Dali mi dom, wykształcenie, miłość. Hmmmm... Miłość, teraz rozumiem że chorą miłość. Miłość nadopiekuńczą, nadgorliwą, zaborczą......yyyy... może nawet toksyczną. Każdy w rodzinie żyje pod dyktando mojej mamy. Tata już zrezygnował z walki o swoje, przytakuje byle mieć swięty spkój. A ja walczę o swoje. Zawsze była nadopiekuńcza, gdzie nie pojechaliśmy tam brała moje ulubione jedzenie, bo tylko jej zupy lubiłam, dokładnie wybierałam mi znajomych (tylko niektóre przyjaźnie wywalczyłam), chciała bym studiowała w naszym mieście, żeby mieszkała w domu. A ja złożyłam papiery na studia do innego miasta, dostałam się i już nie było wyboru. Nie wierzyła we mnie, że się uda. Udało się na 5, na studiach dziennych a przy tym dorabiałam sobie na swoje przyjemności. Za studiów wróciłam w trzecim miesiącu ciąży. Wziełam ślub, mam swoją rodzinę.
Ale dalej walczę by móc żyć swoim życiem. Moja mama chciałby przeżyć je za nas. Po porodzie bardzo chciała żeby zamieszkać na kilka tyg u niej, bo mój mąż napewno sobie nie poradzi żeby się mną i małą zająć. Póniej nie mogłam znaleść pracy. Jak się udało to zaoferowała swoją pomoc że się wnuczką zajmie. No niby fajnie. Chciałam ją przekonać do tego jak ja swoje dziecko nauczyłam pewnych rzeczy, ale babcia wie lepiej, wprowadza swoje zasady. Ja dla świętego spokoju nie chcę no to się przyglądać. Jakoś się kręciło to wszystko. ALe po jakimś czasie mówi że nie daje rady juz pilnować wnuczki. Znalazłam nianie na wymiane po kilka dni w tyg na zmianę z mamą. Niania dała ciała, więc znalazłam żłobek prywatny. Córka zaczeła chodzić na zmianę to do żłobka to do babci. Nie zbyt dobry to miało wpływ na dziecko, córka rano zaczynała płakać jak ją wiozłam do żłobka. Po rozmowie z opiekunkami doszłam do wniosku że lepiej niech cały czas chodzi. Ale babcia oczywiście z pretensjami że źle, bo ona chce ją kilka razy w tygodniu.
Eh ale wywaliłam z siebie. Ale trochę lżej.
Dziewczyny napiszcie mi coś... A może jest tu na forum jakiś psycholog. Chciałam się wybrać do psychologa z domu dziecka na rozmowę, ale się boję. A pisać jest mi łatwiej
Pozdrawiam
Mam 27 lat, kochanego męża, śliczną dwuletnią córeczkę, mieszkamy sami w pięknym mieszkaniu, oboje mamy satysfakcjonującą pracę. Ogólnie radzimy sobie z życiem raz lepiej raz gorzej, ale do przodu. Ale ja mam mój mały życiowy dramat.
Zacznę od tego że gdy miałam jakieś 23 lata dowiedziałam się że jestem adoptowana. Dowiedziałam się od mojej siostry biologicznej która mnie odnalazła. Moi rodzice adopcyjni dobrze to ukrywali. A ja do tej pory im nie powiedziałam że już wiem. Czemu?? Nie umiem i nie chcę. Oni mnie okłamywali całe życie, to i ja postanowiłam ich z premedytacją utwierdzać w ich kłamstwach. Mąz wie, bo był przy tym wszystkim i mnie wspierał.
Biologiczna rodzina.... Wiecie co?? mineło chyba ze 4 czy pięć lat a ja dalej nie mam odwagi się z nimi spotkać. Nie mam żalu że mnie oddali. Siostra teraz zaczała nalegać na spotkanie, a ja nie wiem co zrobić. Przez te wszystkie lata miałyśmy kontakt mailowy na gg. Ale ja nigdy nie umiałam przed nimi do końca się odkryć. Ale ten strach przed ich poznaniem ma swoją przyczynę. Wiecie jaką?? Moi rodzice, a najbardziej moja mama (oczywiście ta która mnie wychowywała)
Bardzo ich kocham, i jestem wdzięczna że mnie wychowali. Dali mi dom, wykształcenie, miłość. Hmmmm... Miłość, teraz rozumiem że chorą miłość. Miłość nadopiekuńczą, nadgorliwą, zaborczą......yyyy... może nawet toksyczną. Każdy w rodzinie żyje pod dyktando mojej mamy. Tata już zrezygnował z walki o swoje, przytakuje byle mieć swięty spkój. A ja walczę o swoje. Zawsze była nadopiekuńcza, gdzie nie pojechaliśmy tam brała moje ulubione jedzenie, bo tylko jej zupy lubiłam, dokładnie wybierałam mi znajomych (tylko niektóre przyjaźnie wywalczyłam), chciała bym studiowała w naszym mieście, żeby mieszkała w domu. A ja złożyłam papiery na studia do innego miasta, dostałam się i już nie było wyboru. Nie wierzyła we mnie, że się uda. Udało się na 5, na studiach dziennych a przy tym dorabiałam sobie na swoje przyjemności. Za studiów wróciłam w trzecim miesiącu ciąży. Wziełam ślub, mam swoją rodzinę.
Ale dalej walczę by móc żyć swoim życiem. Moja mama chciałby przeżyć je za nas. Po porodzie bardzo chciała żeby zamieszkać na kilka tyg u niej, bo mój mąż napewno sobie nie poradzi żeby się mną i małą zająć. Póniej nie mogłam znaleść pracy. Jak się udało to zaoferowała swoją pomoc że się wnuczką zajmie. No niby fajnie. Chciałam ją przekonać do tego jak ja swoje dziecko nauczyłam pewnych rzeczy, ale babcia wie lepiej, wprowadza swoje zasady. Ja dla świętego spokoju nie chcę no to się przyglądać. Jakoś się kręciło to wszystko. ALe po jakimś czasie mówi że nie daje rady juz pilnować wnuczki. Znalazłam nianie na wymiane po kilka dni w tyg na zmianę z mamą. Niania dała ciała, więc znalazłam żłobek prywatny. Córka zaczeła chodzić na zmianę to do żłobka to do babci. Nie zbyt dobry to miało wpływ na dziecko, córka rano zaczynała płakać jak ją wiozłam do żłobka. Po rozmowie z opiekunkami doszłam do wniosku że lepiej niech cały czas chodzi. Ale babcia oczywiście z pretensjami że źle, bo ona chce ją kilka razy w tygodniu.
Eh ale wywaliłam z siebie. Ale trochę lżej.
Dziewczyny napiszcie mi coś... A może jest tu na forum jakiś psycholog. Chciałam się wybrać do psychologa z domu dziecka na rozmowę, ale się boję. A pisać jest mi łatwiej
Pozdrawiam