reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści WRZEŚNIÓWEK z porodowek - BEZ KOMENTARZY :)

No i kolej na mnie...
W nocy z 11 na 12 września, ok. 2 obudziły mnie skurcze. Zaczęłam liczyć i okazało się, że są co 7 minut. NIe budziłam M tylko czekałam. Niektóre były już nieźle bolesne, do tego dostałam biegunki i latałam do kibelka co chwilę. Około 4 mój M się obudził i tak razem już siedzieliśmy. Od 5 skurcze były coraz częstsze (co 4-5 minut) i bardziej bolesne. Już chcieliśmy jechać, ale potem mnie przeszło na ból krzyża, więc jeszcze czekaliśmy. Zrobiła się 6, wstał Starszak, pojawił się problem co z nim, kto zaprowadzi go do szkoły? Mój M zadzwonił do brata, który przyjechał o 7 więc my zaczęliśmy się zbierać do szpitala. Skurcze były coraz bardziej bolesne, jak mnie jakiś "dopadł" to klękałam na podłodze (a nasz Starszak zdziwiony biedaczek, że to tak bol), ale wydawało mi się, że krótkie. Ok. 7.20 wyjechaliśmy do szpitala, cały czas po drodze miałam skurcze co jakieś 4 minuty. Dotarliśmy na izbę przyjęć, tam trzeba było wypełnić papierki i zabrali mnie na porodówkę. O 8 leżałam już na łóżku na porodówce, a M poleciał szukać fartuszka, bo rodziliśmy razem. Jak wrócił po 15 minutach to stwierdziłam, że mi przeszło, bo miałam raptem 2 kiepskie skurcze. Jednak myliłam się, bo za chwilę zaczęło się od nowa, podłączyli mnie do ktg i dali jeszcze jakieś papierki do wypełnienia, które dałam radę podpisywać między skurczami. O 8.30 przyszła lekarka i mówi, że super, bo mamy już 4-5cm rozwarcia, więc połowa drogi za nami i przebiła mi pęcherz. Dotarło do mnie, że to już i nie ma odwrotu. :szok: Bóle były coraz mocniejsze i częstsze - co 2-3 minuty. Najgorsze było to, że Mały strasznie się pchał i cisnął główką, co bardzo bolało i nie dawało odpoczynku między skurczami. Ogólnie to "trochę" bolało, nie będę ściemniać, wydawało mi się (tak jak ze Starszakiem) że nie dam rady. Ale położńa była bardzo fajna, konkretna babka i dużo jej zawdzięczam. Ona też zadecydowała, że rodzimy bez nacięcia, skoro Mały tydzień temu ważył tylko 2800g. Sama akcja porodowa trwała bardzo krótko (choć nie dla mnie), trochę pokrzyczałam (współczuje dziewczynie, która musiała mnie słuchać, a była jeszcze przed) i o 9.15 SZYMON był już na świecie. Okazało się, że wcale nie jest taki mały, bo ważył 3520g i mierzył 55cm, ale udało się bez nacięcia, choć założyli mi jakieś 2 szwy. Mój M był cały czas ze mnie i stwierdził, że dzielna byłam, choć ja tak nie uważam. Drżały mu ręcę jak przecinał pępowinę, a potem położyli mi Małego na brzuchu i w tym momencie już nic nie było ważne...
 
reklama
I ja znalazłam chwilę czasu, żeby opisać swój poród. 4.09 o godz. 3.40 jak odwracałam się na drugi bok poczułam, że coś ze mnie wypłynęło. Budzę T., że wody mi odeszły. Idę do toalety i powtórka. Oczywiście również mnie przeczyściło trochę. Zadzwoniłam do siostry, że się zaczyna. Mąż jeszcze mnie podgolił i pojechał po moją siostrę, a ja się spokojnie ubrałam. Jak z nią przyjechał to wyruszyliśmy w drogę. Po przyjęciu trafiłam na porodówkę. Zrobili ktg, ale skurcze były słabe. Położna zbadała rozwarcie i jak mówiła są naciągane 4 cm rozwarcia. Nic się nie działo, więc z mężem trafiliśmy na salę przedporodową. Później znowu badała mnie lekarka rozwarcie nie postępowało, bo nie miałam skurczy. Stwierdziła, ze to nie wody odeszły a taki wodnisty czop śluzowy. Trochę mnie to zmartwiło. Po godzinie 10 przyszedł lekarz, u którego byłam dwa razy pod koniec ciąży. Zbadał mnie - rozwarcie nie postępowało. Powiedział, że pęcherz płodowy jest cały, ale zrobią test na wody płodowe. Okazało się, że wody są obecne. Powiedział, że nie będą nic pospieszać i przenieśli mnie na patologię ciąży. Dostałam śniadanko i odesłałam męża do domu. Po 14 miałam robione usg, żeby sprawdzić wymiary dzidziusia. Lekarz stawiał na 3600 g. O 15 przyjechał mąż z powrotem. Byłam już zła, że nic się nie dzieje. Bóle pojawiały się i przechodziły. Przed 18 pojawiły się porządne bóle samego krzyża. Były regularne, trwały długo, ale były jeszcze długie przerwy na odpoczynek. O 18 ktg i mimo moich 4 silnych bóli krzyża nic nie wyszło ( przy pierwszym porodzie też mi nie wychodziły skurcze na ktg z tego co mówiły położne tak się dzieję jak są bóle tylko z krzyża). Wróciłam do męża i postanowiliśmy przejść się po korytarzu. I na nim ból zrobił się przeokropny. Bolało mnie wszystko i nie czułam żadnej przerwy. Mąż poszedł po położną, która wzięła mnie do zabiegowego na badanie. Ból był taki, że nie miałam siły ściągnąć majtek do badania nie mówiąc już o wgramoleniu się na samolot. Łzy same już ciekły, a położna nie była skora do pomocy. Majtki tylko opuściłam. Nawet nie pamiętam jak wlazłam na fotel. Ona mnie bada i mówi, że 6 cm rozwarcia. A ja się załamałam. Zrobiła mi lewatywę za moją zgodą. W toalecie jak usiadłam czułam ogromną ulgę, bo bolał mnie tylko krzyż. Ale jak tylko przyszło mi się podnieść ból był nie do zniesienia. Zaczęłam krzyczeć, że już nie mogę, że nie mogę się nawet podmyć. Przyszedł mąż i poszedł ze mną pod prysznic. Położna przyniosła mi czystą koszulę, bo tamta była już przepocona. Mąż mi pomagał pod prysznicem, bo z tego bólu nie miałam siły stać. Nagle poczułam bóle partę. Wydarłam się chyba na cały oddział. Mąż pomógł założyć mi świeżą koszulę. Przyleciała położna i kazała mi przyjść. Mąż do niej, żeby poszła po wózek. Nie chciała jednak wjechać do łazienki. Wioząc mnie na porodówkę pytała się co się dzieje. To jej mówię, że mam bóle parte i nie mogę ich powstrzymać, a ona, że nie możliwe bo badała mnie 20 minut temu. Na porodówce okazało się, że jestem już do rodzenia. Mąż wszedł po mnie, bo zbierał rzeczy z łazienki. Ja do niego krzyczę, że rodzę. Trzymał mnie za rękę. Krzyknęłam jeszcze, że nie mam siły przeć. Ale w końcu się zdobyłam. Ból okropny. Położna mnie nie nacięła za to pękłam. Moja Uleńka o 19.40 pojawiła się na świecie. Dostałam ją na brzuch. Mąż przeciął pępowinę. Ważyła 3740 g i mierzyła 57 cm. Mąż był przy jej ważeniu i badaniu. Dostała 10 punktów Apgar. Po ważeniu i mierzeniu przynieśli mi ją znowu. Podczas szycia miałam ją na brzuchu. Później trafiliśmy na salę poporodową gdzie przystawiłam Ulcie do piersi. Po dwóch godzinach mąż pojechał do domu, a ja z Uleńką trafiłyśmy na salę. Zabrali mi ją tylko na chwilę do przyjęcia, bo chciałam, żeby od razu była przy mnie. Jak urodziłam we wtorek tak w piątek wyszłyśmy. Nie miała żółtaczki.Poród dużo gorszy od pierwszego. Bardziej bolesny. W książeczce małej wpisali I faza 45 minut a II 10 minut. Ja liczę od rozpoczęcia się regularnych skurczy i całość z przyjściem na świat Uli 1 godzina i 40 minut. To chyba wszystko.
 
U mnie było tak: 7 dnia po terminie stawiłam się w szpitalu. Okazało się że na ktg wychodzą skurcze co 2 minuty i dochodzą do 120 % ale bolały mnie lekko, więc nikt nie wiedział o co chodzi. Przyjęto mnie na oddział, na którym spędziłam 2 dni z tymi skurczami, które z czasem stawały się coraz bardziej bolesne a poza tym męczące, bo jednak 2 dni regularnie trwały. Rozwarcia ani widu... Wieczorem dostałam od położnej (super dziewczyny której jestem bardzo wdzięczna) czopki jakieś na rozluźnienie i spędziłam pół godziny pod gorącym prysznicem. Wróciłam do łóżka i poczułam dość mocne pęknięcie w brzuchu - odeszły mi wody. Szłam do zabiegowego korytarzem, zielone wody lały się po nogach, podłodze i ogólnie sporo napaskudziłam :zawstydzona/y: no i się zaczęła gonitwa, zamieszanie, przyjechał mąż, przenosili mnie na porodówkę, wylądowałam na łóżku porodowym (notabene w pełni zautomatyzowanym, byłam pod wrażeniem) i tam dopiero zaczęło boleć... jak ja wyłam! w szkole rodzenia uczyli mnie oddychać przeponą, ale przy tych bólach okazało się to niemożliwe. Bolało strasznie. A rozwarcia nadal nie było. W między czasie przyszły badania posiewu z tych zielonych wód i z mojej krwi, wynikało z nich że jest stan zapalny i zagrożenie zamartwicą płodu. Zrobiło się jeszcze większe zamieszanie, niewiele pamiętam z tego, tylko cewnikowanie i to że mnie wieźli na wózku i za chwilę byłam na stole operacyjnym. Z dziesięciu lekarzy w pośpiechu zakładało fartuchy, ja z coraz większym niedowierzaniem zaczęłam pojmować, że do cesarskiego cięcia ze znieczuleniem w kręgosłup, będę całkowicie świadoma i nawet głupiego jasia mi nie dadzą. Zastrzyk nie bolał, za to ulga że nie czuję już skurczy była ogromna. Dziwne uczucie nie czuć nóg. Założyli parawan, po chwili słyszę "próba bólowa zaliczona, zaczynamy". Sobie myślę, "ciekawe co to za próba, wbijali mi coś na próbę?" :szok: dziwne było również to, że czułam każdy ich dotyk, jak muśnięcia po skórze, ale nie bolało. Czułam też pierwsze cięcie, tak jakby mi ktoś palcem po skórze przejechał. Potem poszarpywania, wyciskanie dziecka, nie ukrywam że dla mnie bycie w pełnej świadomości to był koszmar. Wolałabym spać i nie słyszeć tego chlupotania, nie czuć tego co czulam. Akurat jak wyjmowali mi synka, to ja wymiotowałam :confused2: więc jak przez mgłę pamiętam jego pierwszy krzyk. Zakasłał i zapłakał. Był zdrowy, uspokoiło mnie to że od razu sam oddychał. Po paru minutach przytulono mi go do twarzy, wycałowałam jego ciepłą buźkę. Nigdy tego momentu nie zapomnę.
To tak w skrócie z tego co zostało mi w pamięci. Szkoda że nie udało się siłami natury... chciałabym zobaczyć jak on ze mnie wychodzi, chcieliśmy oboje z mężem to zobaczyć.
Pozdrawiamy :)
 
wiesc o CC spadla na mnie nagle. w środę rano podlaczyli mnie pod KTG (NST). mało się ruszał nawet cukierki czy też wafelki nie pomagały. bylam podłączona niemal godzinę. czekałam też na USG i obchod.
przyszedł obchod i mnie zaczeli odłączać. lekarka powiedziała ze jeszcze USG i zobaczymy. potem zerkneła na zapis KTG i nie spodobal jej sie. tetno skakało na 90 i na 150 nawet. mowilam ze malo sie ruszal. zaraz poszlam pod zabiegowy na usg, najpierw weszlam na fotel i trzy mnie badaly, brak rozwarcia, szyjka cala. zaraz potem na usg. i mowi lekarka że dziś lub jutro CC, wieczorem zrobią jedno badanie i spróboja wywyolać przez okcytozyne. mialam juz nic nie jeść (czyli od 10). poszlam na sale swoją, zaraz przychodzi lekarka i mowi ze skonsultowali i ze dzis cc. przepływy są złe. podpisalam zgodę. troszke zestresowana z łzami w oczach emocje daly swoje. zadzwonilam do B i prawie sie rozpłakałam, potem pogadalam troche z kolezankami z patologii. spakowałam sie. i potem na trakt porodowy mialam isc z dokumentami tylko. podlaczyli kroplowke i ktg. lezalam ponad 5 godzin. siedzial przy mnie B. na chwile znikl pojechal po swoja mame. podlaczyli cewnik i poszlam na operacyjna. przyszedł anestezjolog powiedziałam że nie moge ZZO i wstrzykneli cos w zyle podlaczyli cisnieniomierz i elektrody. anestezjolog dal tlen raz, i poczulam szarpniecie nie bolesne na brzuchu ale instyktownie powiedzialam "ała" a anestezjolog ze jeszcze nie spie by poczekac. zaczel mi sie obraz rozmazywac i zasnelam. obudzilam sie wyjezdzajac z traktu porodowego na pooperacyjna sale. widzialam dwie kolezanki z patoligi B i jego mame. potem odwiozl mame i przyjechal do mnie. siedzial az do konca odwiedzin, trzymajac mnie za reke i wilgotna gaza zwilzal mi usta. o 15.40 dokladnie Jaś był już na swiecie, szybko poszło bo na operacyjna o 15.25 poszlam.
bylam cala noc na monitoringu i pod cisnieniomierzem co pompowal sie co pol godziny. najgorszy bol byl ten worek z piaskiem co uciskal kilka godzin rane. dopiero przed polnoca go zdjeli. zasnelam ale sie budzilam co troche. jasia zobaczylam pierwszy raz przed polnoca bo poprosilam by go mi przywiezli. ale tylko chwile bo slabo mi bylo. nie chcialam by mi spadl. w ten dzien co ja byly jeszcze dwie cesarki ale wczesniej niz ja bo ok 11 i 14.
rano o 6 temperatura, o 7 przywiezli nam dzieci i musielismy wstac i isc na sale bo pooperacyjna musieli odkazic itd. z trudem wstałam. wszystkie musielismy ja najmlodsza i najkrocej po cc. polozne mowily ze dam rade jestem silna i dalam rade. 2-3 dni pierwsze chodzilam jak staruszka. zgarbiona i obolala. brzuch i rana bolaly okropnie. w nocy byla masakra wstawac do Jasia. lozko sobie podniosłam na pol siedzaco i tak spalam. potem nastepna noc nizej az w koncu dajerade normalnie funkcjonowac. troche kregoslup teraz boli. ale gdy tylko patrzyłam w szpitalu na Jasia to nie czulam bolu. caly dzien i noc byl ze mna w pokoju. w 3 dobe mialam dusznosci. szpital ocieplali akurat i zaslonilli okna dechami i duszno bylo. ciezko bylo odkaszlnac po znieczuleniu czy zalatwic sie czy tez kichnac bo brzuch bolal. ale dostalam rade by poduszke przykladac i pomoglo. teraz w domu i jestem szczesliwa.

jak lezalam na pooperacyjnej B mama pokazala mi zdjecie pierwsze Jasia. B powiedzial ze 8pkt dostal ile wazy i dlugosc. pierwsza doba suchary i kleik, w drugiej chude zupki. a juz w trzeciej normalne posilki. pierwsza doba to jak tylko pytali czy chce kleik mimo ze nie dobry to bralam bo glodna bylam. pani co posilki rozdawala dziwila sie bo kazda kobieta raz dostala kleik to nastepnym razem juz nie chciala bo nie smakowal.
 
u mnie jakos tak niespodziewanie wyszlo. 17 wrzesnia mialam wizyte u doktorka w sumie tylko tetno i nic wiecej i pojechalam na KTG. KTG reaktywne, 2cm rozwarcia i dociekliwa pani doktor zaczela pytac czy na cos choruje itp wymienilam swoje choroby nieszczesne w tym cukrzyce i ze od diety odeszlam no i ona ze zostaje na patologii ciazy dzis by posprawdzac wszystkie parametry Malego moj cukier itp itp. zostalam. pozniej przyszla mi powiedziec czym sie moze skonczyc niestosowanie diety az mi sie slabo zrobilo. no i porobili mi badania: USG - ciaza wyglada na 37 tc dopiero [termin wyliczyli na 4.10 :szok:, waga Malego w normie, przeplywy swietne, KTG tez. no ale cukier mi skakal i cisnienie wiec nie wyjde. nastepnego dnia na obchodzie lekarze powiedzieli ze bedzie indukcja porodu, dziecko ma juz ponad 3kg wiec da sobie rade no i poszlam na badanie - zalozyli mi cewnik Foleya - dziadostwo boli jak cholera! rozwarcie skoczylo na 4cm ale glowka wysoko. dobra, dzien przerwy i 1 test oxy. ide na porodowa, czopki, prysznic, na lozko i podlaczyli mi oxy - 6h z kroplowka nic nie dalo. wracam na gore, ordynator niezadowolony zarzada 2 probe po 24h przerwy w miedzyczasie KTG i dostaje skurczy z krzyza i brzucha trwaja 12h a ja gryze lozko i meza z bolu. mijaja. ale na KTG oscylacja skaczaca o 1 w nocy schodze a wlasciwie zbiegam na porodowa bo tam lepszy sprzet i znowu zapis + elektrolity. zapis lepszy juz ale nadal oscylacja skaczaca, kroplowki minely i wracam o 2 na gore a o 7.30 proba 2. nic, zadnego skurczu, tylko lezenie 6h. no i wracam, na patologii smiechu co nie miara i w ogole a ja zla jak osa. no nic, 3 proba i ostatnia. weszlam juz na lozko, maz ze mna caly czas. po godzinie oxy podkrecili na maxymalna dawke i przebicie pecherza. ale zaczelam czuc bole jak na okres i pozniej skurcze ale nic wiecej, poszlam na pilke nic nie pomoglo dali mi jakis zastrzyk tez nic rozwarcie dalej 4cm i szyjka gladka. a godzina juz 14. dalej mam skurcze ale nic wiecej. przychodzi lekarka mowi ze jak nic sie nie zadzieje do 17,18 to zakoncza ciaze operacyjnie. no i zakonczyli ciaze cieciem cesarskim o 18:15 26 wrzesnia 2012. Oliwier dostal 10 pkt, wazyl 3470g i 56cm. 12h po cieciu wstalam zalalam pokoj krwia ale chodziłam. teraz jest lepiej ale ciagnie rana i czasem zaszczypie. ale dla Oliwierka zniose i to.
 
9:00 10.09.2012 M na urlopie ufff, Klinika, tam zameldowanie, anestezjolog, badania, USG mała dalej na pupie, waga 3500 i 50cm długa wg USG, i do domu.
8:00 11.09.2012 Kacek do przedszkola, My do Kliniki. Strach zaczyna byś większy ode mnie! Dają nam piękny pokój, co najmniej 5 gwiazdek jak na szpital, sexi koszulkę jak w programie "porodówka" M nagrywa mało sexowny film, ale według niego mój zadek prezentuje się całkiem nieźle.
8:20 Przychodzi położna, i nadziewa mnie na rozkoszne białe pończoszki, które mają nawet elegancki wzorek, M dalej kreci film, a mój strach jest już wzrostu M!
9:00 Przychodzi DR Sedlaczek, i wkuwa mi wenflon, no, specjalistą od CC on jest, ale od wenflonów to już nie bardzo, boli jak cholera, M zielony ogląda widok za oknem.
9:20 Przychodzą po mnie! M dostaje kostium powitalny (nie zdążyłam go nagrać!) Mój strach ma wysokość Gortata!
9:21 Wjeżdżamy na sale operacyjną (szybko, bo to pokój obok) Oczy mam jak kot ze Shreka, albo większe! Ilość sprzętów, krzątający się lekarze, FOTEL porodowy, Mamo!!! Ja chce do domu!!!!
Wchodzę po specjalnych schodkach na fotel (a gdzie czerwony dywan!) siadam, coś tam gadają po niemiecku, ja do nich że nie szprecham! Przełączają się na bardziej ludzki angielski.
Marzą po plecach jakimś zimnym cholerstwem, jedna miła pani trzyma mnie za rękę (tylko za rękę, chyba wyglądam na osobę, która nie zacznie uciekać podczas wkłucia:) druga wkłuwa się, raz znieczulenie znieczulenia, dwa Zoo. Nawet nie bolało. Kładę się. Naciągają parawanik, podłączają sprzęty, pewnie cewnik, bo później już go mam, golą, bo moja misterna fryzura intymna zniknęła, a jak malują mi sexi pomarańczowe portki wpadam w panikę! Rany przecież ja wszystko czuję, a oni chcą mnie kroić! Wołam, mojego osobistego tłumacza M! Jest! Poznaje po oczach, bo reszta szczelnie zakryta. Hmmm całkiem fajnie wygląda, jak lekarz (przez moment sobie pomyślałam, bo zapomniała, że jestem śmiertelnie przerażona)
Mówię do M, "Ja wszystko czuję!!!" ale po 2 sekundach już nic nie czuję! Ciekawe co tam dodają do tego Zoo, bo była na haju.
9:40 Słyszymy jakieś siorpanie (M też słyszy, obserwuję Go uważnie, ale nie widać jaki ma kolor na twarzy, maska zasłania, oczy ma otwarte, znaczy się żyje)
9:43 Słyszymy, "dziewczynka"
Za chwilę, po lewej zobaczyłam Mój Skarb, taki okraglutki, i siny (ciekawe czemu, 8 punktów dostała, ciągnęli ją za tyłek i nie chciała wyjść?) Pytają M , czy idzie z Malutką, oczywiście, poleciał za nową panienką! 3420 i 50cm!
A ja lipa, cofki niemiłosierne, i jakieś bóle w piersiach, wysypka na twarzy, pytają się jeszcze raz, czy uczulona jestem na coś, ja dalej, że nie, jedynie na chrapanie mojego M, no ale to nie od tego. Zabierają mnie na OIOM, tam sobie dycham, naćpana, natlenowana ze 3 godzinki, ale żyje.
W tym czasie M przechodzi chrzest Bojowy, bo siedzi cały czas z Malutką (później mi powiedział, że miał pełne portki ze strachu, bo co się o mnie pytał, to nic nie wiedzieli, i już miał czarne wizje, jak tu szybko zdążyć 1000km, z Malutką do Pl do babci na ratunek!)
13:00 Widzę oba ma Skarby! Przeżyłam..... Na drugi dzień wstawanie z łózka, w piersiach jeszcze boli, ale Malutka obok, więc jest ok!
 
Ostatnia edycja:
ja w do szpitala trafiłam w sobotę, zrobili KTG, usg-mały miał miec max 3kg, 2x badanie i tylko 1 cm rozwarcia, w niedziele to samo, w poniedziałek 1 oxy i nadal nic, we wtorek 1 oxy i po 4h kroplówy zaczęlam miec skurcze, regularne, zadzwoniłam po TZ, jak przyjechał ja już wiłam się na podłodze w bólach niewyobrażalnych :wściekła/y: nie mogłam sobie znaleźć pozycji, skurcze brawie bez przerwy, 30min pod prysznicem na piłce i moje wrzaski było chyba słychac na zewnątrz :-D
takiego bólu nigdy w życiu nie czułam i czuć już nie chcę :no:
zaciągnęłam się gazem, ale na mnie najwidoczniej nie działa :wściekła/y:
pod prysznicem odeszły mi wody (czop dopiero od niedzieli do poniedziałku odchodził), reszta wód na łózku , bóle parte to już przy tych skurczach pikuś :szok:, jak mnie zbadali i mówią 5 cm rozwarcie podczas skurczy w salce przedporodowej i za chwilę kolejne badanie i siup na wyrko, TZ cały czas ze mną bez niego nie dałabym rady :no:
położna była beznadziejna, non stop gdzies wychodziłą ( w sali obok tez był poród), wszyscy się tam dziwili,że tak szybko się uwinęłam w 3h ;-)
połozna mówiła mi tylko ,że bardzo dobrze prę, ale to akurat zasługa TZ, bo mówił mi kiedy mam nabrać powietrza:tak:
w pewnym momencie połozna mówi,że mam bardzo miesiste krocze i bedzie cieżko, kazła mi zleźć z łożka i utawić się w pozycji kucznej, teraz było mi o wiele wygodniej, położna wyszła po coś a ja 3 parcia i TZ łapał główkę juniora:-D, połozna wpadła i szybko podkład na podłogę i tłumaczy,że juz niby takie porody przyjmowała, ale nie spodziewała sie,że ja taki expres bede :no:
nie nacieła mnie i pękłam, kikla szwów w środku i 1 na zewnątrz
szycie ze znieczuleniem, ale co to za znieczulenie skoro czułam każda igłę i klęlam na tym łóżku jak szewc:tak::szok:
do dzis nie doszłam do siebie, siadam na specjalnej poduszce ;-)
nastepnym razem tylko cesarka wchodzi w grę :tak:

mały ważył tylko 2750, 53cm, 10pnkt, był owinięty raz pępowiną wokół szyji i ciała
 
W czwartek 27.09 podczas kolejnej szpitalnej wizyty dowiedziałam się, że następnego dnia mam się stawić na cc ze względu za niewspółmierność porodową, pomiary miednicy nie były obiecujące dla porodu fizjologicznego. Nie mogliśmy uwierzyć, że już za kilkanaście godzin nasze dziecko będzie z nami. Z jednej strony odczuwałam z tego powodu radość, z drugiej czułam przerażenie na myśl o operacji. Z samego rana stawiłam się na czczo w szpitalu, został przeprowadzony wywiad i każda osoba z personelu pytała się mnie o to dlaczego właściwie ma być ta cesarka i czy aby na pewno....bo nie było jeszcze lekarza, który taką dec. podjął. Aż sama zwątpiłam po co przyszłam tego dnia do szpitala. Dostałam szpitalną koszulę do porodu i kazali położyć mi się na sali porodowej na łóżko porodowe, na którym dostałam kroplówkę z oxy, żeby wywołać skurcze. Za parawanem inna kobieta rodziła...a ja myślałam, że sama też zacznę rodzić. Brzuch coraz bardziej się napinał i bardzo chciało mi się siku, ale oczywiście już mi nie pozwolono iść. W dodatku położna coś szeptała, że ona nie wie do czego mnie szykuje, czy do cc czy do sn, bo nie dostała żadnego konkretnego polecenia. Wtedy to już spanikowałam. M szybko pobiegł do lekarza zapytać o co chodzi, bo nikt nic nie wie, ale wrócił z konkretną informacją, będzie cc. Wtedy też zostałam zacewnikowana i dopiero się zaczęło, skurcze już były mocno odczuwalne i do tego to uczucie, że się zaraz zesikam :) I wcale nie było mi do śmiechu. Tak leżałam do 11.00. Potem musiałam przejść do sali cięć. Po znieczuleniu już było dobrze. Zobaczyłam znad parawaniku swojego lekarza, który prowadził całą ciążę, on też wykonał cięcie. Wtedy odetchnęłam z ulgą, że jestem w dobrych rękach. Lekarze i personel zgromadzony w sali w trakcie operacji żartował sobie, co wprowadzało luźną atmosferę. Zza drzwi wciąż dobiegały krzyki tej rodzącej kobiety, ale ja już myślałam tylko o swoim dziecku. Jak mi ją wyciągali z brzucha to czułam silne szarpnięcia, aż całe łóżko się trzęsło tak, że myślałam, że mnie z tym łóżkiem wywrócą :) I w końcu usłyszałam zachrypnięty płacz mojego maleństwa i dwukrotne poklepywanie jej przez lekarza. W tym momencie łzy popłynęły mi po policzkach ze szczęścia. Za chwilę mi ją pokazali. Ważyła 3390 i 52 cm długa. Pokazali tylko na chwilę i zaraz zabrali a ja byłam zszywana. Całą mną telepało po znieczuleniu. M cały czas stał za drzwiami i słyszał wszystko co się działo. Za chwilę też mógł zobaczyć naszą córeczkę. Operacja zaczęła się o 11.00 a o 11.25 Hania już była po drugiej stronie a o 12.00 było już po zabiegu. Jak mnie wywieźli na łóżku przez korytarz do sali to M już tak na mnie czekał. Widziałam, że też jest szczęśliwy i powiedział mi, że Hania jest śliczna i że jest ze mnie dumny. Pomagał też pchać łóżko do sali i przenosić mnie. Od tej pory musiałam przez 12 godzin leżeć na wznak i nie podnosić głowy. Cała się trzęsłam i było mi też zimno. Dostałam drugą kołdrę i za chwilę przyniesiono naszą córeczkę. Mogłam na nią patrzeć jak leżała w łóżeczku obok. To co było potem nie należy do przyjemności, ale widok naszego szkraba leżącego tuż obok wszystko mi wynagradza. I jestem wdzięczna M za to, że tak bardzo troszczył się o nas przez całą ciążę a lekarzowi za fachową opiekę aż do samego rozwiązania. Szczególnie przez ostatni miesiąc ciąży doktor poświęcił nam naprawdę bardzo dużo czasu. A Hania jest teraz najważniejsza na świecie :)
 
U mnie poszło szybko, 24 w poniedziałek miałam się stawić w szpitalu u mojej ginki na wyjęcie pessara (wcześniej bała się w gabinecie wyjmować żebym nie zaczęła rodzić od razu). Szczerze mówiąc myślałam, że jeszcze wrócę do domu...po wyjęciu krążka okazało się, że jest rozwarcie...4 palce!!! Od razu na porodówke...Trzeba było podłączyć oxy bo skurczy brak (tzn były ale byle jakie). 11.15 podłączyli kroplówkę, o 12 puścili wody i dopiero zaczęłam czuć, że rodzę :-) Cały personel w szoku, że poród bezbolesny:-D Marcelina urodziła się o 12.30 po trzech parciach...ja w szoku, że tak szybko poszło, moja ginka się ze mnie śmiała, bo ja jeszcze pół godz po wszystkim nie mogłam uwierzyć, że to już :)
Nie mogę powiedzieć, że nie bolało, ale w porównaniu z pierwszym porodem to było o niebo lepiej... Położna była bardzo miła, nie trzeba było mnie nacinać, trochę pękłam i mam dwa szwy; rozeszła się blizna po pierwszym porodzie...Na szczęście obyło się bez komplikacji, chociaż łożysko zaczęło się za wcześnie odklejać, a Młoda owinięta była pępowiną, wszystko poszło tak szybko, że nic złego nie zdążyło się stać...
Jedyne co mi zostanie w pamięci do końca życia to chyba ten strach:szok: bo bałam się jak nigdy w życiu!
Marcelinka ważyła 3400g i miała 53cm, dostała 10 p, no i jak dla mnie to była najpiękniejszym dzieckiem na całym oddziale :-D no ale to każda mama tak pewnie uważa...
 
reklama
U mnie poród był najlepszy ze wszystkich(moich) gdyż ból znośny no i szybko doszło do finału :))

Jedynie pod koniec tak o 1 bolało bardziej ale również znośnie a tak przed partymi czyli 1:30 tak już lekko z jekami zaczełam bo i Marcelek juz szykował się całkiem do wyjścia i to było najgorsze ale dałam radę:) ogólnie jak na mnie smerfik duży się okazał byłam nieco ciaśniejsza i jak już główka wychodziła to nagle nie mogłam wycisnąć i trzeba było naciąć a wtedy juz poszłoo :D no szkoda bo połozna chciała mi krocze ochronić no ale cóż jak trzeba było naciać to nie ma co się zastanawiac...ale tak jestem zszyta ze nie mam dyskomfortu ani w wypróżnianiu siadaniu chodzeniu ba nawet jeden szew mi wczoraj odszedł :0 także głębokie nacięcie to nie było...
Ja moje kochane słoneckzo na brzuchu położono jej no tak się rozkleiłam taka szczęsliwa była to nie jest do opisania :)) mój mały cudek był już w moich ręcach :))dostał 10 pkt apgar :))
Rodziłam sama gdyż w nocy i super było takze polecam porody w nocy :D

A jak się zaczeło?otóz do 20 nic mi nie było ba ja sobie zjadłam kolację z M umyłam sie jakby niby nic i tu film ogladaliśmy hehe aż tak nagle coś blisko 21 zaczełam dostawac pierwszy skurcz i już taki okresowy/krzyżowy z twardnieniem ale sobie myśle pewnie niedługo zakończa się...no ale jest 21:30 i skurcze cały zcas co 5 minut i bolące krzyż to nawet nie chciał w ogóle puścić i budze M ze to chyba się zacznie(mimo ze od 40 minut je odczuwałam ale coś mi mówiło to juz)a M oczywiście zaspany "ZARTUJESZ"hehe zestresował sie chłopina :p no i wtedy o 22 przeczyściło mnie a ból coraz mocniejszy ale odstęp 5 minutowy i mówię do M tak to jest to ale poczekajmy jeszcze trochę...aż mówię przed 23 dzwoń do Wioli musi przyjechac ja rodze na 100%(wtedy już byłam pewna że to poród bow cześniej jeszcze wachania miałam bo jak tu nagle ja bym miała rodzić hehe człowiek głupieje w tym momencie z myślami :p ) no i jedziemy do Kościerzyny i jestesy ok północy tam i wiadomo gadanie papierologie załatwianie no i badanko i jest 2,5 palca rozwarcie a szyjka 1,5 cm(chyba tak sie okresla?tak czy siak 1,5 było) no i ok podłacza mnie pod KTG i siedzę sobie na sako i czekam ;] o 1 już przygotowywała wsio do porodu(ja sobie myśle tak szybko?)dała jeszcze kroplówkę (tak cały czas byłam na swoich bólach)no i tak jak wyżej opisałam tak to szybko poszło że o 2:10 miałam moje maleństwo na brzuszku :))aż położna mówiła że tak daleko jechałam i gdyby nie dobre obliczenie mojego czasu pobytu w domu to bym rodziła w aucie tak szybko się rozkręcało u mnie :p hehe bo od pojawienia się w szpitalu to minęły 2 godzinki od przybycia na świat Marcelka a miałam przebłyski że może czekać?a to nawet może pójdziemy SPAĆ HAHA ten jest dobry :p

Teraz czas na karmienie smerfika no i przewinąć bo kupka się pojawiła :D także później popiszę i zdjęcie wkleję ;)

A i wiem że tak chaotycznie ale tak z marszu pisałam co do głowy przyszło aby zdążyć ;)
 
Do góry