reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

opowieści z porodówki

marttini

Fanka BB :)
Dołączył(a)
14 Październik 2010
Postów
558
:):)
Poród odbył się siłami natury, w tydzień po ściągnięciu pessara i w sumie pierwsze poważne skurcze już porodowe w sobotę, po całkowitym odstawieniu Fenoterolu, bo schodziłam z niego stopniowo...w szpitalu próbowali jeszcze wstrzymywać, ale moja niunia miała, to "gdzieś", że tak powiem:) i postanowiła i tak i tak wyskoczyć z brzuszka:)

 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
reklama
:)

widzę, że rozpoczynam ten wątek...mogę napisać coś więcej, jeśli jesteście zainteresowane:):):):):)Pytajcie się śmiało - a ja napiszę cosik więcej...jak maludy pójdą spać:)
 
Marttini opisuj ze szczegółami bo tak widziałam jest opisane na innych miesiącach. A kto nie chce czytać przed swoim porodem to tu nie wchodzi :)

Ale mi się wydaje, że tutaj powinny być tylko opowieści bez naszych komentarzy więc obiecuję Kamcia, że ten post skasuję dla porządku jak Marttini zamieści swoją opowieść.
 
ja tak dodam od siebie, ze fajnie byloby czytac tak jak na tym glownym watku o porodach tzn. od chwili kiedy "przycisnelo" co po kolei sie dzialo az do samego konca ;-) bo tak ogolnikowo to nie bardzo bedzie co czytac, a tak to bedziemy sie czuly jak podczas calej sytuacji
 
Moja opowieść nr II...

We wtorek 5go - śćiągnięcie pessara...schodzę już od 34go tyg po mału z leków...
A tak naprawdę szystko zaczęło się w sobotę, nawet jakoś w piątek czułam straszny niepokój i jakoś tak inaczej, a w sobotę to już wiedziałam, że coś się kroi - bo i spanie mnie brało i non stop do kibelka ganiałam za grubszą potrzebą a i czop już całkowicie odszedł...przed południem zaczęłam czuć coraz silniejsze skurcze - ale w różnych odstępach czasu - myślałam, że to przepowiadające i się położyłam z synkiem spać...obudziłam się ze strasznym niepokojem! Jeszcze sąsiadka, która mieszkała kiedyś nad nami, teraz w bloku obok mnie odwiedziła i dała mi cały komplet pościeli do łóżeczka, bo jej córeczka już wyrosła i do mnie powiedziała, że bardzo mi brzuch opadł - chmm pomyślałam sobie, no w sumie już czas, ale cały czas bałam się dopuścić myśli, że to może już! Przyjechał M z pracy, - była gdzieś 19 i w sumie to M podsunął mi pomysł, by może zacząć liczyć co ile mnie boli brzuch i się spina...no i jak tak zaczęliśmy liczyć to były już co 7-10min...wykąpaliśmy Bartunia, poszedł spać - ja wzięłam kąpiel, wzięłam nospę standardowo i nic, nic a nic nie przeszło;/ więc kurcze myślę sobie, że może jednak jechać....najwyżej wrócą, a lepiej sprawdzić co jest grane, tym bardziej, że Bartucha szybciej urodziłam. Jeszcze telefon do cioci, by do nas na noc przyjechała i była w razie W z Bartuniem. Szybkie pakowanie torby, no bo przecież po co miałam ją pakować szybciej :p spakowałam się chyba w 5 min:) no i pojechaliśmy. Na Izbie standard, - skurcze rzeczywiście regularne i przyjęcie na porodówkę - było jakoś już ok.23. Lekarz podpiął pod KTG z jakąś godzinę pod nią leżałam, skurcze powyżej 80 nawet do 100 co 4min już...ale ...powiedział, że takie rozwarcie jakie mam tzn 2cm przy drugim porodzie nic nie oznacza, a że jeszcze wczesna ciąża to nie ma co przyspieszać - dał relanium i na patologię cofnął. Zrobił jeszcze USG i że niska waga dziecka, ciąża jest wcześniacza i mogę pocierpieć i poczekać...Po relanium tyle tylko, że ogłupiło strasznie i zasnęłam, ale spałam gdzieś do po 4rtej rano i znów skurcze, które czuję i nie dają spać. Rano niedziela, więc i obchód późno i jak widziałam zero zainteresowania co się dzieje....
W ogóle to rano na obchodzie już inna Pani dr - powiedziała, w sumie to co sama wiedziałam, że się samo rozwiąże - że taki etap ciąży, że ani wstrzymywać nie ma co, ani przyspieszać, rozwarcie między 22-3 cm, ale szyjka całkowicie zgładzona - tak to określiła;/i znów wysłała na porodówkę...tam kolejny lekarz...znów zrobił USG - niby niewydolność łożyska i mała za mała, - ale poczekajmy, zobaczymy'/ dajmy naturze szansę i znó relanium, przeciwskurczowe coś, nawet nie wiem...no pięknie sobie myślę, a te moje skurcze to chyba na niby są....nie wiedziałam sama co mam o tym wszytkim myśleć - bo po pierwsze Bartuś w domu, ja tutaj - jeśli to nie poród to niech mnie wypiszą do domu,,,,,a jeśli rodzę (co czułam) niech mi pomogą, bo już naprawdę byłam wykończona tymi skurczami i brakiem snu;/ a jeszcze te wszytkie teksty rzucane mimo chodem - najlepsza byłą taka jedna na patologii - że niby to ja papieroski paliłam, że małą taka mała, a łożysko nie spełnia już swych funkcji.....no i co znów na patologię - CZEKAĆ!!!!! odstawili mi asmag, fenoterol i coś jeszcze nie pamiętam...i 3 razy dziennie KTG;/;/;/ skurcze za każdym razem się pisały - podejżewam, że te wszystkie leki tylko wydłużały to wszystko - niepotrzebnie się męczyłam...
W poniedziałek rano - obchód i cała świta na nim;/ podeszli do mnie no i gadka szmatka, wgląd do zapisów KTG - ordynator chciał mnie zbadać. Stwierdził na badaniu, że rozwarcie tak na 3,5 cm prawie 4, szyjka skierowana do wylotu i coś tam jeszcze, że główka wstawiona, ale płód jeszcze wysoko...opieprzył, że wstrzymywali, - i że już nie mam co myśleć o wyjściu do domu(bo się pytałam), bo poród może nastąpić w każdej chwili i nie mam co ryzykować - no ale dalej czekamy aż wszystko "samo" się rozkręci - bo przyspieszać nie będą. pocieszył jedynie, że rodzę - a ja już psychicznie nie wyrabiałam, poważnie - miałam dość, tego ich gadania, ze tak, tak, wszystko jest w porządku poród w trakcie, - ale - ale zawsze to ale....że nie można przyspieszyć, nie można już wyciszyć - a mi psychika zaczęła się buntować - nawet teraz jak piszę to nie wiem czemu, ale wtedy jakieś dziwnie myśli mi nawchodziły do głowy - że może szkodzę własnemu dziecku, że jeszcze nie czas, że jeszcze powinna sobie siedzieć w brzuszku....i zaczęłam myśleć tylko jednym by jeszcze nie rodzić!!! w niedzielę starałam sie jak najwiecej odpoczywać, nie myśleć, ale nerwy brały górę - jeszcze jak Bartuń z M mnie odwiedzili i się poryczałam z tego wszystkiego - i wtedy zaczęłam się buntować...choć na wiele się nie zdało - bo wieczorne KTG znów wykazało skurcze co 5 min, po wieczornym obchodzie mnie jeszcze zbadał - rozwarcie postąpiło...mała jest wysoko, ale znów decyzja, że porodówka i lewatywka;/;/;/;/ pierwsza myśl, że o nieee nie idę, zostaję tutaj by jak najdłużej być w tej ciąży, albo pakuję się i wychodzę - miałam kryzys niesamowity...nawet nie chce mi się opisywać wszystkiego co się ze mną wtedy działo - stałam pod prysznicem i się wyryczałam na całego....nerwy mi puściły...no nic, zadzwoniłam do cioci, do M by przyjechał. Znów badanie na porodówce, KTG - tam znów, że nie będą podawać Oxytocyny, że wszytko ładnie samo postepuje i spokojnie dam radę - a ja...ja byłam strasznie zmęczona - skurcze nie dawały spać, zresztą nerwy również, zamartwianie się czy to dobrze, że już - czy rzeczywiście zrobiłam wszytko by malutką donosić, czy nie popełniłam gdzieś błędy - te myśly doprowadzały mnie do szału!!!!! martwiłam się okrutnie.....w końcu gdzieś o 1wszej w nocy poszłam do dyżurki i powiedziałam, żeby mi powiedzieli otwarcie czy rodzę, czy tylko to fałszywy alarm - jeśli nie to niech powstrzymają to wszytko bo ja nie mam sił...a one zaczęły się śmiać, że przecież jest Pani na porodówce, więc Pani rodzi:) niby były miłe - dr bardzo długo mi tłumaczyła, a ja się rozkleiłam...moje ciało przestało ze mną współpracować - poważnie, nie zdawałam sobie sprawy jak ważne przy porodzie jest nastawienie!!!! powiedziały, że położą mnie na tej płatnej sali do porodów wertykalnych, tam jest wygodniejsze łóżko, i mam spróbować się przespać - miałam KGT o 2 w nocy tam i potem jakoś po 4rtej...ale po 4rtej to leżałam prawie 2 godziny bo rodziła jakaś laska (potem leżałam z tą dziewczyną na sali) i wszytko słyszałam - jak usłyszałam o 6:50 płacz jej dzieciątka to leżałam i też płakałam:) Boże jak ja chciałam mieć już to wszytko za sobą, a przede wszytkim wiedzieć, że z maleństwem jest wszystko w porządku...W ogóle to się okazało, że dziewczyna przeszła z patologii, bo w nocy dostała skurczy, była już grubo po terminie chyba 12dni - a Oni do niej, że spokojnie, naturze trzeba dać szansę, poczekajmy...a ona już biedna nie mogła tego znieść;/ powiedziała, że tak po wieczornym obchodzie się zdenerwowała, że miała jeszcze czekać - że w nocy dostała skurczy:) ale to, że przenosiła dobre nie było;/ mały był owinięty trzy razy pępowiną i na samej końcówce był wielki harmider, bo spadło mu tętno i słyszałam jak biegają by już cesarkę szykować....ale urodziła normalnie w końcu/
PO jej porodzie odłączyli mnie od KTG i kazali przejść do boksu - bodajże nr 5 - wspaniała położna, która się tym boksem opiekowała!!!!!!!!! wspaniałą kobieta:):):) pogadałam sobie z nią, tak od serca...poryczałam oczywiście, - w ogóle to ja nie wiem skąd we mnie takie myśli beznadziejne wtedy były;/ uspokoiła mnie, powiedziała, że będzie wszystko w porządku...M też mnie pocieszał ile mógł...a ja jak nie ja;/ beznadziejnie do tej pory się z tym czuję - jakaś taka bezsilna i bez wiary, - straciłam zaufanie do samem siebie;/PO badaniu lekarza wyszło, że rozwarcie już 6cm...ale mała nie chce zejść do kanału, więc za radą Pani położnej zdecydowaliśmy się na poród aktywny - piłka, chodzenie itd - w radiu leciała Zetka Chillout, zaczęłam się jakoś uspokajać i myśleć, w końcu MYŚLEĆ, że przecież za niedługo zobaczę moją niunię, że będzie wszystko dobrze, że będzie bardzo kochana itd - wygłupialiśmy się z Mirkiem na tej piłce...nerwy z lekka odeszły - choć skurcze przypominały nieubłaganie, że jednak jestem na tej porodówce:):):):) na piłce dostałam już konkretnych skurczy, - takich co minutę trwających dość długo;/ kolejne badanie lekarza - decyzja o przebiciu pęcherza - podobno po tych lekach co brałam fenoterol itp to pęcherz robi się bardzo twardy, - no i wtedy już wiedziałam, że odwrotu nie ma:):):):) wody chlusnęły na położną i lekarza o 13:50:) ...chwilka przerwy...no i zaczęła się jazda - ból nie do powstrzymania! czuję główkę między nogami - mówię do Mirka, że już czuję główkę...Mirek woła położną - ona przylatuje szybko bada, że pełne rozwarcie!!!woła drugą i lekarza - przybiega druga, a ja czuję że zbliża się kolejny party - P.Marzenka do mnie, żebym spróbowała przeczekać...oddychać - to się uda bez nacięcia...odpływam, oddycham i spojrzałam, a tam czarniutka główka!!!!! kolejny party i Alutka już jest - godz.14:08:):):):) płacze:):):) Miek też :):):) a ja trzymam ten skarb u siebie na brzuchu:):):):) tego się nie da opisać....i dla tych chwil wszytko można przeżyć, ojjj wszystko....
 
Ostatnia edycja:
....cd....w pierwszym poście się nie zmieściło!!!!:)
ciekawe, komu będzie się chciało to czytać...przynajmniej mam pamiątkę, z pierwszego porodu też opis w pamiętniku....


cd...
Mirek dzielnie przeciął pępowinę - malutką szybko do kącika noworodka, potem zlecieli się pediatrzy i ją zabrali - a ja z M szok, że to już...ja płaczę, Mirek przytula i tak jakoś..jest dobrze!!!! Urodziłam łożysko, lekarz w końcu się nie pojawił, dopiero potem na chwilkę podbić papierki;/ Położna się obawiała, że pomimo braku pęknięcia w środku mogę być poraniona - bo malutka wychodziła "na myśliciela" z rączką przy twarzy i ciągnęła łokciem - ale w środku też wszystko było całe..dzięki temu naprawdę czułam się po porodzie super, adrenalina uderzyła i zmęczenie odeszło w siną dal!!!! Mirek nakarmił mnie jeszcze na tym łóżku podwójną porcją ziemniaków, schabowym i surówką z obiadu:):):)
:):)
Po ustawowych dwóch godzinach na porodówce, - na wózku zawieźli mnie na noworodki do malutkiej, - była jeszcze w inkubatorku - to było jakoś przed 17stą - monitorowali ją, ale przy nas ją już wyciągnęli, bo przystawiłam ją do piersi - zassała jak mały ssaczek:) i wyłożyli ją już do łóżeczka tego na kółkach. Potem gdzieś o 18stej pojechałam na górę, wykąpałam się i znów zeszliśmy do małej - dostałam ją do siebie o 21wszej:) wszytko było OK.....:):):)


Podsumowując pierwszy i drugi poród - oba w innych szpitalach, całkowicie inne podejście, to raz..pierwszy - cięższy fizycznie - miałam dwa szwy, pękłam w jednym miejscu, ale boski psychicznie - drugi - wykończona byłam psychicznie, za to fizycznie jakbym nie rodziła....i chyba najgorsze to to, że przy drugim siadła mi psychika - bo podejście jest mega ważne!!!!Tak bardzo chciałąm donosić tę ciążę, że bałam się, bałąm się rodzić dla niuni właśnie - nie chodziło o mnie tylko o nią, by yła zdrowa - czy wszystko zrobiłam co mogłam itd. Te myśli spowodowały, że przestało moje ciało współpracować z moją głową....okropne uczucie;/;/;/ no i niestety lekarze, którzy zamiast wspomóc, dobijali niestety swoimi suchymi faktami..no ale po to są....
nawet nie da się tego opisać!!!! tak więc głowa do góry!!!! nastawienie:):):) punkt nr jeden:) boleć będzie na pewno to fakt:) ale jedna myśl - że się przytuli za moment tego malutkiego ludzika daje takiej siły, że naprawdę warto, warto wszytko przejść:):):):)Rodząc Bartusia czułam się bardziej komfortowo i poszło bez tych zbednych nerwów, nieprzespanych nocy...rodziłam krócej - odejmując te dni i noce, gdzie cofano mnie i powstrzymywano poród - bo podejrzewam, że już w sobotę byłoby po wszystkim! no ale, lekarzem nie jestem...

Malutka rośnie:) dzisiaj ma przyjśc położna:) już jest dobrze...bardzo dobrze:tak:
 
Marttini, mi się chciało czytać:) I aż się popłakałam:) Współczuję Ci, że musiałaś przez to wszystko przechodzić i tak długo to trwało. Rzeczywiście może szybciej byłoby po wszystkim, gdyby lekarze tak nie powstrzymywali porodu. Ale samo wyjście Alutki - rewelacja!:) Kwadrans i po sprawie, też tak chcę:) Najważniejsze jednak, że jesteście już w domku i wszystko super z maleńką:) Trzymajcie się ciepło:)
 
reklama
nie wiem w końcu czy wpisujemy komentarze, bo się nie doczytałam na maju:/
w każdym bądź razie,martttini,wzruszyłam się czytając Twój opis tych paru dni, było Cie naprawdę ciężko ale zrobiłaś napewno wszystko co mogłaś dla maluszka.Za to w godzinie zero miałaś szybko i obyło się bez nacinania itd, to super, bo teraz możesz szybciej wrócić do formy:)
 
Do góry