reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Weź udział w konkursie „Butelkowe S.O.S. - chwila, która uratowała nasz dzień” i opowiedz, jak butelka pomogła Ci w rodzicielskim kryzysie! 💖 Napisz koniecznie Do wygrania super nagrody, które ułatwią codzienne życie rodziców. Ekspres i sterylizator z osuszaczem od marki Baby Brezza

reklama

Utycie, rozstępy, tokofobia, czyli 54 dni do porodu.

Dołączył(a)
13 Listopad 2025
Postów
1
Post ma na celu jedynie pożalenie się. Nie chcę nikogo urazić, opisuję swoje przeżycia w ciąży. Dziękuję

Zawsze chciałam mieć dzieci, marzyła mi się trójka. Boże, mam nadzieję, że mój syn nigdy tego nie przeczyta, chociaż.. może stałby się bardziej świadomym mężczyzną.

Wracając do początku, moja pierwsza ciąża, 8 miesiąc, 17 kg na plusie, kilka rozstępów na brzuchu oraz uwaga HIT, w kroczu!, w domu na L4 od 3 miesięcy, dom wysprzątany, wyprawka w 90% gotowa, w brzuchu synek, czyli przytoczyłam wszystkie niezbędne informacje, które interesują wszystkich wokół. Chociaż nie mogę powiedzieć, moja mama to złoto, dzwoni i pyta jak się czujemy i zawsze mnie wysłuchuje, z kolei naprzeciw teściowa, która ostatnio na obiedzie przy całej rodzinie zapytała: „A Ty ile zgrubłaś? Bo ja przy X 11 kg!” Nosz *****. I tak to właśnie jest, w ciąży jestem tylko tą kobietą, która nosi maleństwo w brzuchu. Gdzieś te pytania o moje samopoczucie występują, ale chyba moje poczucie niesprawiedliwości i wszechogarniający smutek zmieszany ze strachem to wypycha i zostaje tylko to. Myśli w głowie: ile jeszcze? Ile przytyje do końca ciąży? Ile pojawi się tych rozstępów? Jak będę wyglądać po porodzie? Myśląc o tym wszystkim pojawia się poczucie winy. Świadomość, że gdzieś są kobiety, które nie mogą być w ciąży, które muszą wydać mnóstwo kasy na badania do in vitro, które mają komplikacje w ciąży. Wiem o tym i czasem na krótko pojawia się uczucie ulgi, że u mnie wszystko jest dobrze, ale potem znowu te myśli.

Później już tylko lawina, pojawia się świadomość, że jestem niewdzięczna, nie potrafię się cieszyć z tego co mam, że jestem egoistką, bo całą moją ciążę definiują te rozstępy. Czy to przez ten świat, który piętnuje kobiety, czy to rzeczywiście niewdzięczność? Żeby była jasność, ciąża nie była wpadką, była świadoma, ale momentami żałuję. Czego mi w życiu brakowało? Super praca, świetni współpracownicy, wspaniały mąż, dom… Nic tylko się spełniać. Czy moje spełnienie nadejdzie w tym macierzyństwie? Czy nie zepsułam już go sobie? Czy pokocham to dziecko, jak je urodzę?

No właśnie, urodzę.

Jak urodzę?

Jestem przerażona, choć te przerażenie w tym momencie przerywają kopniaki syna w żebra, to jest akurat chyba jedyne co mnie cieszy w ciąży, małe, łaskoczące stópki.

Chat GPT rozgrzany do czerwoności pytaniami: który poród przynosi mniej problemów zdrowotnych? Co to są zrosty brzucha? Jakie stopnie uszkodzenia krocza? Są jakieś stopnie?

Kiedyś rozmawiałam z jedną kobietką, która została skierowana na poród przez cięcie cesarskie, ponieważ stwierdzono u niej tokofobie.

Co to jest ta tokofobia? Strach przed porodem objawiający się natrętnymi myślami, bezsennością, strachem przed bólem itd.

Niby prosta furtka (oczywiście nikomu nie umniejszając, ale no nie oszukujmy się, są osoby, które mają tokofobie i są osoby, które mogą ją mieć, poprzez zaświadczenie) do porodu poprzez cięcie cesarskie, ale znowu te zrosty, ból, ryzyko infekcji, czasami brak czucia, nawet kilkuletni.

Czy o tym wszystkim wiedziałam zanim zaszłam w ciąże? W 85% byłam świadoma.

Teraz stoję w jakimś dziwnym miejscu, na jakimś skrzyżowaniu, mam złudną nadzieję, że sobie wybiorę dla siebie lepszą opcję. Odpuszczę i zdam się na własne ciało, pójdę do tego szpitala urodzić i dać się naciąć/pęknąć/mieć cesarkę i będę mieć potem do siebie pretensje, że mogłam zrobić inaczej, albo więcej ćwiczyć, albo **** wie co. Albo spróbuję przejąć inicjatywę i będę prosić o skierowanie na cesarskie cięcie.

I nadal nie wiem co zrobić. Może powinnam pójść poćwiczyć mięśnie Kegla. Może. Ale teraz jestem w tym kurwidołku rozpaczy, że na nic już nie będę mieć wpływu przez najbliższy rok. Że mój mąż pójdzie do pracy, że wszyscy będą żyć swoim życiem, a ja nie będę sobą. Nie będę mieć swojego ciała, swoich piersi, swojego krocza, swoich myśli, swoich rutyn, bo będę to wszystko udostępniać małemu człowieczkowi. Nie potrafię tego pojąć. Czasami przebiegają mi przez głowę myśli, czy będę dobrą matką? Pewnie po przeczytaniu tego tekstu powiesz, że nie. Jeszcze to do mnie nie dociera, na razie oczy zakrywa mi strach przed tym, co jeszcze mnie spotka i jakie myśli napłyną w ciągu tych 54 dni.
 
reklama
Myślę, że nie jesteś jedyna z takimi rozterkami. A skoro nie biegasz do pracy, nie leżysz w szpitalu, dom wysprzątany, wyprawka gotowa, to myślę, że masz czas, żeby zainwestowac w coś, co Cię podbuduje. Psycholog, położna, szkoła rodzenia, grupa wsparcia, zajęcia dla mam, dobra lektura?
 
Ja się wypowiem z perspektywy też pierwszej obecnie ciąży, rozkminy mam bardzo podobne.
Ogólnie nie ma na to złotej rady raczej, to duża zmiana a wszędzie gdzie są duże zmiany to są mieszane odczucia.
Dużo nieznanego w końcu. Ale szczerze... sadło zgubić można. W dobie dzisiejszej medycyny cycki sobie zrobić można. Ba, nawet waginoplastykę. Bliznę po cesarce można potraktować terapią laserem. Nie powiem, że to taka rewelacja bo ja też nie uznaję tego jako rewelacji, ale też nie musi być wcale tak ujowo jak zakładasz.
 
Ja uważam i mam zamiar to zastosować i tego się trzymać, żeby po porodzie nie zgnuśnieć w chałupie.
Znajdź sobie coś fajnego co Cię przekonuje. Nie skupiaj się na tym czy Ci cycek zamieni się w naleśnik, tylko zaplanuj coś sympatycznego.

Ja na przykład wydumałam, że tam w granicy tych 4 miesięcy to wezmę skrzata i męża i pojedziemy sobie pod miasto do SPA na dwa dni. Wiadomo, wielkiej odnowy mi tam nie zrobią, ale może jak zjem coś dobrego, połażę w innym miejscu, nie wiem - japę mi błotem obłożą to i jak to mówi mój mąż, jad przestanie mi się sączyć.
Wiadomo, to jest takie mega prozaiczne, ale uważam, że przyjemniej jest wyczekiwać potencjalnie miłych eventów niż wiesz, uprawiać samobiczowanie psychiczne. A teściową olej.
 
Do góry