Witajcie!
Nie moge czytac co piszecie,ale weszlam bo nie wypada nic nie napisac,ale tylko dzis.Nastepna wiadomosc,jak juz bedzie o wiele lepiej.
Jestem w domu,mozna powiedziec.Leo jest nadal na o.t.i.,wiec chociaz trzeba pokonac wiele km,to codziennie 2x do niego jezdzimy.Ja tylko 1xdzien,bo mialam ciezka cesarke i mam problemy z poruszaniem sie,nie mowiac ze psychicznie mnie nie ma na tym swiecie."Upadlam" i nie daje rady "powstac".
Co do Leo.Walczy,to najwazniejsze.Codziennie nastepuje maly cud,ale strach i obawy nas nie opuszczaja.Dopoki nie dotrze do domu,nie bede spokojna(i pozniej tez chyba nie za bardzo)-ale to nie w ciagu najblizszych tygodni,choc czas nie ma dla nas znaczenia,wazne zeby wyzdrowial!Dzis zdjeli mu na parenascie minut maske z tlenem(zaczeli przestawac podawac mu "wyciszacze" otworzyl oczka),wczoraj moglam go podniesc na rekach w inkubatorze,dzis podalam mu przez strzykawke mleko ktore zaczal powoli trawic i nawet przybral pare gr na wadze(i Kochane,mam mleko!duzo mleka,i nic mnie nie boli w czasie odciagania!).Dziekuje BOGU za kazde polepszenie,ale nie potrafie sie nimi cieszyc i wstydze sie tego.Chcialabym tak bardzo przytulic mojego synka,moc go tulic,calowac,przebierac,podawac jedzenie...Jednak musimy byc cierpliwi i wierzyc ze BOG chcial zeby tak bylo,to nasza droga,a na szczescie trzeba zasluzyc.
Prosze Was o modlitwe i wiedzcie,ze pamietam o Was,mysle i zycze Wam wszystkiego dobrego,
Beata z Rodzina