maraniko
Wrześniowe mamy'07 lipcowo-wrzesniowa mama:)
Witajcie przyszłe mamusie:-)
Ja tylko na momencik, bo za chwilę znowu karmienie i tak co 3 godziny...ale co tam do wszystkiego można przywyknąć, choć póki co chodzę na rzęsach. Zupełnie nie mam czasu dla siebie, a co dopiero forum, ale dzisiaj mały nie dał wieczornego popisu (już trzy razy zamiast smacznie spać stawiał nas na nogi od 20-24) i smacznie śpi po jedzonku więc mam chwilkę na necik:-)
Kompletnie jestem do tyłu z wątkiem, ale wybaczcie, nie mam czasu tego nadrobić, choć mam nadzieję, że wkrótce Tymuś nabierze więcej sił i będę miała więcej czasu dla siebie i wtedy na pewno przeczytam wszystko od deski do deski
Jak wiecie po dłuższym pobycie w szpitalu i leżeniu plackiem ponad 3 tygodnie lekarz zafundował mi lewatywę twierdząc, że moje bóle (według mnie już lekkie skurcze) to złogi kałowe i w przeciągu dosłownie 25-30 minut miałam po tym fascynującym doświadczeniu pełne rozwarcie i dopiero wtedy wpadli w panikę i szybko zawieźli na salę porodową. Ale już na patologi dosłownie wyłam te 20 minut i to praktycznie cały czas, bo skurcze miałam dosłownie co 2 minuty. Zresztą już nie pamiętam, tak byłam wyczerpana. Na porodowej i po drodze też odwaliłam niezły koncert, choć jestem wyjątkowo odporna na ból, ale widać coś było nie tak. Teraz nie będę wszystkiego opisywać, bo czas nagli, koniec końców kazali mi rodzić normalnie, ale te jego pośladeczki wcale nie chciały zejść niżej, a ja z minuty na minutę byłam coraz bardziej wyczerpana i...w końcu odleciałam kompletnie, nie pamiętam nawet jak mnie usypiali, bo na wkłucie w kręgosłup nie było czasu. Potem też nie wiele kojarzę, tyle co z opowiadań męża, bo lekarze oczywiście o niczym mnie nie poinformowali, ale wiem, że ponad godzinę próbowali mnie wybudzić...zatem już jedną nogą byłam po drugiej stronie. Ale mój maluszek i mąż chyba bardzo mnie potrzebowali, bo w końcu jakoś mnie docucili;-) Ale dopiero po dwóch dniach mogłam pojechać do Tymunia na OIOM, wcześniej nie mogłam nawet usiąść na łóżku, bo od razu traciłam świadomość. Ale walczyłam jak lwica o to moje malutkie lwiątko i jak już w końcu do niego pokuśtykałam po raz pierwszy to już pięknie sam oddychał i nawet zjadł:-) A przyszedł na świat w dniu moich imienin i piękniejszego prezentu nie mogłam sobie wymarzyć.
Oj...już więcej nie napiszę, bo moja kruszynka już daje znać o sobie. Chciałam tylko podziękować Wam wszystkim za wsparcie, szczególnie podczas pobytu w szpitalu, bo leżenie plackiem i to prawie głowa w dół przez tak długi czas to żadna przyjemność i miewałam wiele chwil załamania. A łez to wylałam chyba cały ocean. Mąż od czadu do czasu do Was zaglądał i przekazywał mi słowa pocieszenia i otuchy. Szczególnie dziękuję Nuśce, Carioce i Atruviel
A na koniec mojego dzisiejszego laboratu przedstawiam Wam naszego ukochanego synusia:-)

Ja tylko na momencik, bo za chwilę znowu karmienie i tak co 3 godziny...ale co tam do wszystkiego można przywyknąć, choć póki co chodzę na rzęsach. Zupełnie nie mam czasu dla siebie, a co dopiero forum, ale dzisiaj mały nie dał wieczornego popisu (już trzy razy zamiast smacznie spać stawiał nas na nogi od 20-24) i smacznie śpi po jedzonku więc mam chwilkę na necik:-)
Kompletnie jestem do tyłu z wątkiem, ale wybaczcie, nie mam czasu tego nadrobić, choć mam nadzieję, że wkrótce Tymuś nabierze więcej sił i będę miała więcej czasu dla siebie i wtedy na pewno przeczytam wszystko od deski do deski

Jak wiecie po dłuższym pobycie w szpitalu i leżeniu plackiem ponad 3 tygodnie lekarz zafundował mi lewatywę twierdząc, że moje bóle (według mnie już lekkie skurcze) to złogi kałowe i w przeciągu dosłownie 25-30 minut miałam po tym fascynującym doświadczeniu pełne rozwarcie i dopiero wtedy wpadli w panikę i szybko zawieźli na salę porodową. Ale już na patologi dosłownie wyłam te 20 minut i to praktycznie cały czas, bo skurcze miałam dosłownie co 2 minuty. Zresztą już nie pamiętam, tak byłam wyczerpana. Na porodowej i po drodze też odwaliłam niezły koncert, choć jestem wyjątkowo odporna na ból, ale widać coś było nie tak. Teraz nie będę wszystkiego opisywać, bo czas nagli, koniec końców kazali mi rodzić normalnie, ale te jego pośladeczki wcale nie chciały zejść niżej, a ja z minuty na minutę byłam coraz bardziej wyczerpana i...w końcu odleciałam kompletnie, nie pamiętam nawet jak mnie usypiali, bo na wkłucie w kręgosłup nie było czasu. Potem też nie wiele kojarzę, tyle co z opowiadań męża, bo lekarze oczywiście o niczym mnie nie poinformowali, ale wiem, że ponad godzinę próbowali mnie wybudzić...zatem już jedną nogą byłam po drugiej stronie. Ale mój maluszek i mąż chyba bardzo mnie potrzebowali, bo w końcu jakoś mnie docucili;-) Ale dopiero po dwóch dniach mogłam pojechać do Tymunia na OIOM, wcześniej nie mogłam nawet usiąść na łóżku, bo od razu traciłam świadomość. Ale walczyłam jak lwica o to moje malutkie lwiątko i jak już w końcu do niego pokuśtykałam po raz pierwszy to już pięknie sam oddychał i nawet zjadł:-) A przyszedł na świat w dniu moich imienin i piękniejszego prezentu nie mogłam sobie wymarzyć.
Oj...już więcej nie napiszę, bo moja kruszynka już daje znać o sobie. Chciałam tylko podziękować Wam wszystkim za wsparcie, szczególnie podczas pobytu w szpitalu, bo leżenie plackiem i to prawie głowa w dół przez tak długi czas to żadna przyjemność i miewałam wiele chwil załamania. A łez to wylałam chyba cały ocean. Mąż od czadu do czasu do Was zaglądał i przekazywał mi słowa pocieszenia i otuchy. Szczególnie dziękuję Nuśce, Carioce i Atruviel

A na koniec mojego dzisiejszego laboratu przedstawiam Wam naszego ukochanego synusia:-)
