Witajcie.
nigdy nie dzielilam sie swoimi historiami na forach, ale teraz jest mibtak trudno, ze az boli mnie wszystko w środku. Jestem po 10 latach starań o dziecko. Pierwsze 5 lat hylo takie spokojniejsze. Probowalismy, nie wychodzilo, ale lekarz uspokajal. Kolejne 5 byly bardzo intensywne. Po 2 próbach do inseminacji do których nie doszlo ( jedna z niekompetencji lekarza, druga - pecherzyki popękały przedwcześnie) w końcu dopielismy do inseminacji, ale niestety okazała sie nieudana. Później było in vitro. Pierwsza procedura zakończyła sie fiaskiem. Nie udało sie wyhodować żadnych zarodkow. Druga procedura dała nam 1 zarodek niestety słabej jakości. Ciazy nie bylo . Trzecia procedura była z wykorzystaniem komorki dawczyni. W ogóle do tej procedury podeszłam wraz z mężem na większym luzie, dystansie co będzie to będzie, a co najważniejsze z taką nadzieja, ze jednak będzie dobrze. Udało sie wyhodować 4 zarodki. Jeden został przetransferowany i wiecie co?? Dal ciaze. Możliwość ujrzenia 2 kresek na tescie to bylo coś niesamowitego. Jedna beta super, druga również nie ma się do czego przyczepić. Jakieś 7 dni po drugiej becie miałam usg na którym lekarz zobaczył pecherzyk ciażowy. Ale przy okazji powtorzyl betę. I ten przyrost mnie zmartwił ( ze 164 przez siedem dni podskoczyło do 522). Zadzwoniłam do lekarza, który powiedział, ze jest ok. Ze to wczesna ciąża i wszystko dobrze. Cos mi nie dalo spokoju. Powtórzyłam badanie po 48h. I niestety z 522 wzrosło do 612. Zadzwoniłam do położnej mojego lekarza poprosiłam o szybsza wizytę. Kolejne badanie pokazało wzrost do 690. Nie mam złudzeń, ze niestey nic z tego, ale to tak boli.