Czytlayscie ta historie? Ta laska jest niesamowita, a takie historie napawaja nadzieja :
"Moje drugie in vitro udało się. Oglądam moich 6 testów i nie wierzę we własne szczęście. Jakie piękne niebieskie i różowe kreseczki. Mam 37 lat i po dwunastu latach walki o dziecko w końcu ciąża.
Może pomogę komuś moją historią?
1.POCZĄTKI
Zaczęliśmy chodzić po lekarzach w wieku 25 lat, dwa lata po ślubie. Zaliczyliśmy wielu lekarzy. Najczęściej słyszane słowa to: Proszę się nie denerwować, jest pani jeszcze młoda, ma pani czas, będziemy się wkrótce bawić na chrzcinach. Rok 1991 był to jeszcze czas kryzysu, apteki były państwowe, zero leków sprowadzanych z zagranicy, gabinet z USG był rzadkością, USG tylko przez powloki brzuszne, słaba rozdzielczość. Lekarze postępowali w prosty sposób, coś znaleźli i tego jednego się trzymali. Miałam zdiagnozowane już wtedy stan zapalny w pochwie z wspaniałym pH 7, różne grzybki, lekko podwyższoną prolaktynę (27 norma 25), lekką niedoczyność tarczycy (TSH 2,5 norma ok. 0,3-5, brałam przez pewien czas Jodid 100 mg). Mąż spermiogram powyżej 110 milionów/ml ale tylko 35 % ruchliwych.
Był jeden lekarz, który próbował coś robić. Dał mi Clostilbegyt i zastrzyki z progesteronu, zrobił HSG macicy (jajowody drożne, macica ok.) w państwowym szpitalu. Z wyników odczytał, że nie mam owulacji. Teraz, gdy oczywiście moja wiedza jest już ogromna, widzę, że owulacja jak najbardziej była. Nieważne. Ale skrytykował spermiogram: Wprawdzie widziałem już ojców z gorszym spermiogramem, ale.......”. To mi dało do myślenia.
Miałam wielokrotnie cytologiczne badanie hormonalne cyklu, zawsze wychodziło : przedłużona faza estrogenna, skrócona lutelna. Okres był około 26 dni. Owulacja w 13 dniu.
Kolejni lekarze uczepili się prolaktyny. Miałam test obciążeniowy z Metaclo... (wzrost 6 razy a więc hiperprolaktynemia czynnościowa), dostawałam Bromergon i Duphaston. Właściwie ok., Bromergon na lepsze owulacje (wysoka prolaktyna powoduje złe dojrzewanie pęcherzyka i w efekcie niedomogę lutealną) i Duphaston (cholernie drogi, na początku kto pamięta chyba 50 zł) na fazę lutealną. Robiłam sama różne badania krwi, wychodziło, że z samym Bromergonem progesteron w drugiej fazie jest ok. 3,5 (norma powyżej 10), bez bromergonu 1,5. Możliwość zagnieżdżenia się zarodka 0.
Potem już nikt nie komentował tarczycy, to było wszystko. Porady dostawałam najróżniejsze: od zażywania Neospasminki do trzymania nóżek na krzyż.
Bardzo ważna rzecz: miałam w wieku 22 lat usuwanie nadżerki jakimś lekiem na watce, nie wypalanie , chyba przyżeganie. Do dziś mam ślad na szyjce.
Strategia lekarzy była prosta: Każdy ginekolog śmiało zabierał się za leczenie niepłodności. Żaden nie powiedział, nie daję rady, musi pani myślec o innej drodze. Nie wiem, kiedy powstała w Polsce pierwsza klinika in vitro, ale chyba po 1995. Gdybym była 20 lat starsza, to nie miałabym żadnych szans. Często myślę o niepłodnych kobietach w wieku > 50 lat, które być może czytają nasze forum i żałują, że za ich czasów nie było in vitro i innych wynalazków. Jest mi bardzo smutno. Cieszmy się, jakie możliwości daje nam medycyna.
2.KOSZTY
Co chwila wizyty, badania oczywiście pełnopłatne, tu leki, tam leki. Zaczęliśmy odczuwać skutki finansowe (HSG kosztowało mnie dwie pensje). Więc odłożyliśmy starania na później, tu rok przerwy, tam rok przerwy, może uda się naturalnie? Nic. Usamodzielniliśmy się, praca, niewiele zarabiamy, ja teraz 1100 netto, mąż nieco więcej. Słyszałam o in vitro i tak naprawdę teraz w głębi duszy mogę przyznać, że zawsze miałam przeczucie: będę mieć dziecko z próbówki. Kilka lat rozważaliśmy leczenie w klinice ale forsa, forsa.
Ukradziono nam samochód, mąż poszedł do słynnej wróżki (już nie żyje), czy samochód się znajdzie. Kazałam mu na odchodne zapytać, ile będzie miał dzieci. Obejrzała moje zdjęcie i jego rękę, i powiedziała: będziecie mieć dziecko ale jakieś inne. Całkowicie zdrowe ale inne /czy miała na myśli po in vitro?, bo to jest inność/. Często o tym myślałam i przyznam się, że to dało mi impuls. Zacznij działać. Wróżka się nie myli (auto się znalazło, ale daliśmy ogłoszenie do gazety, że szukamy takiego a takiego auta). Czyli trzeba zacząć działać.
3.POZYTYWY BYCIA NIEPŁODNYM
Znam parę, która od czasu ślubu kocha się wyłącznie w prezerwatywach, bo się pilnują. Na każdej imprezie on zaznacza, jaki jest biedny i że nie dawno nie widział naturalnej kobiety. Tak czasem myślę, że niemożność zajścia w ciążę przez tyle lat też ma pewne strony pozytywne. Nigdy nie zapobiegaliśmy ciąży, nie było więc stresów i konfliktów. Być może, gdyby dziecko pojawiło się świeżo po studiach, nie dalibyśmy rady i bylibyśmy już po rozwodzie? Teraz jesteśmy dorośli i świat wydaje się nam piękniejszy niż dawniej.Cieszymy się z drobnych rzeczy, że jest ciepło i ptaszęta śpiewają. Nigdy nie interesowała mnie adopcja, mam dwóch bratanków i mam się kim zajmować.
4.KLINIKA
Wybór kliniki był prosty, według „znaności” i dojazdu PKP, gdzie bliżej.
W klinice jestem od 2 lat. To niewiele. Właściwie od początku chciałam robić in vitro, bo wyliczyłam, ze tak jest po prostu najtaniej. In vitro obchodzi mnóstwo problemów, jest w ogólnym rozrachunku najtańsze (to jest moje prywatne zdanie). Po co drogie leczenie, to-tamto-owamto, żeby i tak po latach wydanych pieniędzy wylądować i tak na in vitro albo icsi? Kto ma szybko zajść w ciążę, ten zajdzie. Komu przeznaczone długie leczenie musi czekać.
Być może po moim HSG dostałam zrostów w macicy? Kto wie? Badanie niby diagnostyczne a mogło spowodować jeszcze większe szkody.
Parę lat temu natychmiast po rozpoczęciu zażywania norethristeronu (ktoś mnie tym leczył, to odpowiednik progesteronu) porobiły mi się wakuolki w piersiach. Jeziorka z wodą. Myślałam, ze to rak i już po mnie. Niewyobrażalne uczucie. Od razu miałam mammografię, USG, niemal zawał serca, a potem ściąganie wody. Lekarz wbijał mi bez żadnego znieczulenie igły w piersi i strzykawką wyciągał wodę. Coś strasznego. Potem przez kilka tygodni miałam obandażowane piersi, żeby ścianki wakuolek się skleiły, wyglądałam jak mumia. Miałam zeszyte razem 20 metrów bandaża elastycznego. Akurat było lato, więc było mi bardzo ciepło.
Więc chciałam od razu in vitro. Gdybym trafiła na innego lekarza, być może bym to przeforsowała. Ale musiałam zacząć od 4 inseminacji. Najpierw stymulacja Costilbegytem, potem CLO z Menogonem. Źle reaguję na Clo (clo jest antyestrogenem, czyli hamuje produkcję estrogenu), miałam od razu małą śluzówkę. Badanie hormonalne tarczycy ok., prolaktyna oczywiście podwyższona, a więc bromergon.
Zaczęłam porównywać moje aktualne wyniki badań z tymi sprzed 10 lat (na szczęscie trzymam zawsze wszystkie wyniki albo ich kopie). Identyczne. Taka sama prolaktyna, taka sama tarczyca. Co do miejsca po przecinku.Zastanowiło mnie to. Minęło 10 lat o wyniki niezmienne. A więc dlaczego lekarz nie zauważył niedoczynności tarczycy, która była oficjalnie leczona 10 lat temu?
Poszłam prywatnie do zwykłego endokrynologa. Powiedziałam, co i jak. Zauważył, ze mam za duże TSH (teoretycznie absolutnie w normie powyżej 2,5 ale w połączeniu z za wysokim T3 wskazuje na brak jodu i utajoną niedoczynność tarczycy. TSH według leakrzy zagranicznych przy leczeniu niepłodności powinno być w okolicy 1). Mieszkam na południu, więc problem tarczycy niebagatelny. Dostałam ponownie Jodid 100 mg, tak, jak 10 lat temu. Zażywam go cały czas. Od razu TSH spadło na 0,8 a T3 unormowało się.
Lekarzowi w klinice nie powiedziałam o Jodid. Nie zauważył złych wyników tarczycy (złych przy leczeniu nieplodności) to jego sprawa.
W trakcie inseminacji za każdym razem były problemy z wprowadzaniem cewnika: cytuję: „ależ pani zarosła! Ha ha!” Strasznie śmieszne. Można umrzeć ze śmiechu. To wszystko. Bijąca w oczy wskazówka, że należy zrobić histeroskopię, skoro kanał jest zarośnięty, to macica pewnie też. Ale dla lekarza prowadzącego no problem. Myślałam, żeby zrobić histeroskopię, ale pomyslałam, ze przecież jestem w dobrych rękach i lekarz wie , co robi. W końcu jestem w dobrej klinice i u lekarzy, leczących niepłodność. Zaufałam mojemu lekarzowi.Jak się potem okazało, błąd.
Lekarz najpierw nie zauważył tarczycy, potem nie zwrócił uwagi na zarośnięcie kanału. Cena 4 inseminacji ok. 6000 zł /leki – najdroższy Menogon, dojazdy, urlopy bezpłatne, sam koszt usługi/. No to teraz in vitro.
Pierwsze in vitro (cena ponad 10 000 zł), cholerne obawy o punkcję, ilość pęcherzyków, zapłodnienie, współgranie w czasie. Ależ się bałam. Ale czułam w duchu, ze się nie uda. Miałam 13 pęcherzyków, z tego zapłodnione 10, 2 do transferu ,8 do mrożenia. Wyniki jak na mój wiek świetne. Podczas transferu inny lekarz od razu zauważył,że jest fatalne wejście do kanału. Jeżeli się nie uda kazał koniecznie zrobić histeroskopię.