Hej dziewczynki!
Nie dam rady Was nadgonić w życiu :-( Zatrzymałam się na 3714 stronie - początek grudnia i tyle. Do komputera siadam raz dziennie na chwilkę, sprawdzić pocztę i ewentualnie zobaczyć co się dzieje na n-k. Ogólnie na nic nie mam czasu, jestem wykończona psychicznie i fizycznie i zdecydowanie wolałam być w ciąży niż to co mam teraz. Choć żadnej chwili spędzonej z Maleńką nie oddałabym za nic nikomu :-) Tylko jej uśmiech wynagradza mi to wszystko...
Więc co u nas - mamy żółtaczkę, która nie bardzo schodzi. Nie schodzi, bo nie jemy wystarczającej ilości. Nie jemy, bo nie ciągniemy cyca. Nie ciągniemy, bo moje brodawki nadają się tylko do wymiany (kształt) a przez plastikowe osłonki to żadna radość dla dzidzi. Ściągam więc wszystko do butelek. A wszystko to nadal o co najmniej połowę za mało, żeby Mała się najadła, więc jedziemy na mieszance i "cycu". Ręce i piersi mnie bolą od laktatora, bo przecież pół dnia siedzę i pompuję, żeby cokolwiek było a do tego piję herbatkę na laktację, której smaku niecierpię... Drugie pół spędzam na zajęciach z Misią i byciu buforem między moją Mamą, która wszystko wie i wszystko umie a do tego się nudzi i muszę jej wymyślać zajęcia, a moim Marcinem, który wydaje się być odtrącony i zagubiony totalnie, bo co ma robić jak moja Mama jest zawsze pierwsza do wszystkiego... Nerwowo mnie to wykańcza, nie mam już siły na to... Baby blues codziennie - wieczorem po położeniu się do łóżka (na maks. 2 godziny ciurkiem jak do tej pory) ryczę jak bóbr i nie potrafię się powstrzymać :-( Mam już zdecydowanie dosyć. Z jednej strony chcę żeby Mama już pojechała, bo nie daję rady. Z drugiej pomaga mi bardzo, wstaje w nocy (Marcina nie budzi płacz Małej, choć śpi 2 metry od niej) i siedzi z nią (Misia ma nocne fazy - od północy do 3-4 rano potrafi siedzieć i płakać). Nie wiem jak sobie poradzę bez niej, ale nie wytrzymam długo z nią. W środę wyjeżdża, więc to już niedługo.
Poza tym co 2 dzień jesteśmy w szpitalu na badaniach. Ważenie, bilirubina, ogólne sprawdzenie co i jak. Misia dziś pierwszy raz "przytyła" - 20 gram, ale zawsze to do przodu. No i wreszcie zaczyna jej schodzić żółtość, choć do rozsądnej granicy jeszcze trochę brakuje. Takie zawieszenie mamy, bo na lampy ma za mało, a na bycie zdrową za dużo. Niepewność w którą stronę się "przegnie" też dobija...
Ech, żalę się Wam, bo nie mam komu za bardzo. Jeszcze tylko parę dni i na pewno będzie lepiej. A ja znajdę czas, żeby choć trochę Was doczytać. Na razie sprawdzam tylko kto urodził i cieszę się z każdą z Was, choć głównie w realu ;-)
Nawet nie poproszę o streszczenie tematów, co się działo i dzieje, bo zanim to przeczytam to minie kilka dni i będzie nieaktualne. Tak czy inaczej trzymajcie się dziewczyny! Spróbuję szybko wrócić a na razie będę się pojawiać jak do tej pory, żeby sprawdzić która jest już szczęśliwą Mamuśką :-)
Dobrej nocki życzę i idę uspokoić Maleńką.