Mój pierwszy poród ciężko nazwać porodem. Dopiero po 2-3 latach byłam wstanie sobie <wszystko> przypomnieć i poukładać w głowie. Ból? Coś bolało, bo mąż mówił że krzyczałam, ale to na końcu. Byłam zmęczona bo nie spałam 2 noce, a urodziłam nad ranem. Gdy odpłynęły wody płodowe straciłam przytomność, dlaczego? nie wiadomo. Kiedy się ocknęłam byłam przywiązana do łóżka, w nosie miałam rurki z tlenem, do obu rąk podpięte kroplówki. Lekarz i pielęgniarki panikowali, na sali zapodział się skalpel, więc cięcie krocza zrobili nożyczkami. Na szczęście mam głowę na karku więc się do tego nastawiłam i prawie nie bolało. Później wycisnęli syna, nie było czasu ani na cesarkę, ani na parcie. Tym bardziej, że byłam prawie sparaliżowana, dlaczego? Kto to wie, pewnie nigdy się nie dowiem. Syn dostał 1 punkt, ja silno krwawiłam, prawie sikałam krwią. Syna zabrali do innego szpitala, ja trafiłam na stół pod narkozę do szycia. Syn doszedł do siebie, ja również. Ale boję się następnego porodu i mąż też. Już ustaliliśmy, że jedziemy razem. po tym porodzie do teraz żyły mi szczelają przy kłuciu, mam wylewy i czasem siniaki na nogach.
Córka urodziła się przez cc, była ułożona pośladkowo. Gdy szłam na blok operacyjny, miałam już silne skurcze i krwawiłam. Szybko doszłam do siebie.
Ja chyba jestem z stali, rodzina nie rozumi jak po takich przeżyciach można chcieć jeszcze dzieci a co za tym idzie rodzić. Teraz się zastanawiam nad znieczuleniem do porodu, ale to tylko po to żeby nie wystraszyć męża. Chciałabym jeszcze czwartą niunie.