reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Amelka [*]- " Gdyby łzy mogły wstrzeszać, a miłość uzdrawia byłabyś córeczko z nami"

Nina25

Fanka BB :)
Dołączył(a)
30 Czerwiec 2010
Postów
201
Miasto
Skarżysko
Nie wiem od czego zacząć... Jeszcze dwa i pół tygodnia temu byliśmy tacy szczęśliwi, robiliśmy zakupy, smoczki, kosmetyki, ubranko na wyjście ze szpitala-białe z różowym słonikiem, kocyk... dużo chodziliśmy, Amelka dokazywała jak zawsze... Wieczorem mąż pojechał do pracy... czułam jak Amelka wtula się w przyłożoną do brzuszka dłoń, byłam taka szczęśliwa, miłość przepełniała całe moje serce...
04.01 obudziłam się ok 9, położyłam się na plecach i czekałam na codzienne wygłupy, cisza... zaczepiałam, przykładałam dłoń...cisza... zamiast paniki spokój obudziłam męża, zadzwoniłam do lekarki, że będziemy za 15 min w szpitalu bo nie czuję ruchów... poszliśmy od razu na patologię ciąży, tam położna zbadała tętno... przyłożyła głowicę i mówi " słyszy Pani jest tętno, maleńka spała" ale ja wiem swoje wiem, że Amelka śpi i już nigdy się nie obudzi... lekarka zabiera mnie na USG, patrzy i patrzy w ten monitor szuka... widziałyśmy się 5 dni wcześniej wszystko było wzorowo...kiwa głową, przychodzi inna lekarka i padają słowa " nie ma"... lekarka każe poprosić męża... wchodzi na salę i już wie... dzwonię do mamy mówię"mamuś nie ma Amelki, moje serduszko umarło"... pytam DLACZEGO...ale nie uzyskuje odpowiedzi... dostajemy oddzielną salę, jeszcze badanie ginekologiczne, jest mi wszystko jedno... okazuje się, ze rozwarcie jest na 1cm dostaję leki na przyśpieszenie rozwarcia jest godz 15:00... jeszcze relanium... mam po nim usnąć... nie usypiam... płaczę, krzyczę, dotykam brzucha... czekam i znowu cisza...
17:00 kolejne badanie... rozwarcie na 1,5 cm kolejna dawka leku... płaczę mówię, że nie chcę, lekarka mówi, że im szybciej urodzę tym lepiej...chodzi o moje życie... pierwsza myśl- jakie życie?! nie chcę żyć!! po chwili przed oczami mam obraz męża i myślę chcę żyć... mam dla kogo...
mama jedzie do domu, gotuje dla nas zupę, żebym miała siłę, cały czas powtarza jak bardzo mnie kocha, jak bardzo jest ze mnie dumna, że dam radę... zostajemy sami... leżymy... rozmawiamy głaszczemy brzuch... mówimy, że damy radę... zaczynamy spacerować...kiedy idziemy korytarzem rozmowy na salach milką, dziewczyny trzymają się za brzuchy i patrzą na nas jak na trędowatych... rozumiem...boja się... i dziękują Bogu, że to nie ich iskierka zgasła...
przyjeżdża mama z moją chrzestną, płacz zalewa mi oczy... serce pęka, świadomość, że muszę walczyć żeby urodzić, bo przecież chcę żyć... prysznic... skurcze co 3 min, trwają 3 min... mąż jest przerażony ale cały czas przy mnie...
22:00 przychodzi lekarka kolejne badanie, jest postęp... i znowu prysznic i spacer po sali... już nie chcę iść korytarzem...
około 24 mama z ciocią jadą do domu, lekarka twierdzi, że i tak nie urodzę do czwartku(to był wtorek)... obiecują, że będą z samego rana...
skurcze nadal są silne...około 1 kolejne badanie jest około 2cm... lekarka każe podać mi dolargen.. mówi, że skurcze się wyciszą, że muszę się przespać... bo potrzebuję siły...proszę ją, żeby była przy mnie przy porodzie, przecież przez półtora roku razem z nami walczyła o ciążę, przez wszystkie miesiące prowadziła ciążę...nic nie odpowiedziała na moje błagania...podała ten zastrzyk... wróciłam na salę zapłakana, roztrzęsiona, położyłam się do łóżka wtuliłam w męża on tulił mnie i nucił cichutko do ucha, szeptał jak bardzo mnie kocha, że jest przy mnie, że damy radę...usnęłam... ale zrywałam się co chwilę, skurcze ucichły...
05.01- około 6 wpadłam w szał, płakałam na cały głos, pytałam dlaczego... nadal czekałam a cud, że może jednak, że może Amelka żyje... dawka relanium... i znowu czuje się jak w amoku... jak w koszmarze...
8:00- obchód, moja lekarka zabiera mnie na badanie, nadal 2cm ale szyjka już zgładzona... decyzja o podaniu oksytocyny... i tyle widziałam moją lekarkę, kobietę której ufałam, której oddałam swoje zdrowie i życie...
9:00 przenieśli nas na inna salę, większą jaśniejszą położne mówią, że bardziej przyjazną...przyjeżdża mama z ciocią, mąż jedzie do domu wykąpać się, przebrać...
10:30 robimy zapis skurczy- cisza... lekarka(człowiek o złotym sercu) która poznałam dopiero w szpitalu robi mi badanie- rozwarcie na 3cm...
11:20 wracam na salę położna mówi jeszcze tylko kilka godzin i będzie po wszystkim...proszę lekarkę, żeby coś zrobiła, że psychicznie nie daje już rady... zwiększa szybkość kapania kroplówki... 11:30 pęka pęcherz płodowy, odchodzą wody, mama słabnie ciocia idzie ze mną na porodówkę, badanie 3,5 cm... jeszcze długa droga przed panią- mówi położna... ból staje się nie do wytrzymania...lekarz nie reaguje na moja prośbę o leki przeciwbólowe... przychodzi lekarka która obiecała przy mnie być... bada mówi już jest 7cm... wychodzi po wodę dla mnie... czuję że muszę przeć... ciocia woła pana dr który mówi że przecież przed chwilką byłam badana, że jeszcze nie pora, ale łaskawie mnie bada i mówi że jest pełne rozwarcie... dwa parte i jest Amelka...godz 11:50 waga 1500g, 45 cm... czekam na krzyk...na płacz... i znowu ta potworna cisza... dostałam moja maleńka na ręce...przytuliłam mój skarb do serca...tak doskonale pasowała do moich ramion... wyglądała jakby spała... lekarka głaszcze mnie po głowie... i mówi urodziła pani aniołka... Amelka była idealna...piękna i taka malutka... nie była owinięta pępowiną... nie było też pętli na pępowinie... tylko Bóg wie co się stało...wycałowałam moją córeczkę...nosek...czółko...paluszki... wszyscy płakali... byłam zaskoczona, jak wszyscy z szacunkiem odnosili się do mojej córeczki... moja mama płakała...i to ona wzięła ode mnie Amelcię i nie odstępowała jej na krok...przyjechał Hubert zapłakany... załamany...przepraszał, że nie zdążył, że nie było go przy mnie... po dwóch godz poszliśmy razem pożegnać maleńką i zabrał ją patolog... później mam lukę w pamięci... ból serca był tak ogromny, że nie jestem w stanie go opisać...
sekcja nie wykazała wad rozwojowych... nie wiemy czemu Amelka odeszła... czemu zamiast w moich ramionach jest w ramionach Boga?!
07.01 o godz 14:00 pożegnaliśmy Nasz skarb... Żyję dzięki mojemu ukochanemu mężczyźnie, On daje mi siłę …. Pozostaje pytanie dlaczego?!! Przecież tak czekaliśmy, tak bardzo ją kochamy… Tęsknię… Kocham…
Odliczam czas...wczoraj minęły 2 tyg od pogrzebu... ten czas jest taki nieubłagany... to są tylko, a jednocześnie aż dwa tygodnie... dni mijają szybko ale w sumie wydaje mi się jakby ten ból trwał już strasznie długo... całą wieczność...:no::no::no::no::no::no2::no2::no2::no2:
Śpij Amelko, śpij Córeczko.
Ty bieluśkie masz łóżeczko,
Z piór anielskich poduszeczkę,
Z chmur na niebie kołdereczkę.
Ze śnieżynek - przytulanka,
Od słowika - kołysanka:
Luli luli - ptaszek śpiewa...
Luli luli - szumią drzewa...
Drogą mleczną nocka kroczy,
By Cię snami zauroczyć!
Śpij spokojnie, luli luli,
Kiedyś mama Cię utuli...
 
Ostatnia edycja:
reklama
STRASZNIE MI PRZYKRO KOCHANA:(:( ale mysle ze z czasem ta rana bedzie mniej krwawic....Amelka zapewne patrzy na Ciebie i Huberta z gory.....Czasem los daje nam To czego niechcemy:(:(:( i nie oczekujemy...

TRZYMAJ SIE!!!!!
 
reklama
Do góry