@Gagatka88
Bardzo mi przykro, że przez to przechodzisz.
Problem z partnerem i z wyglądem... cóż, to musisz sobie w głowie poukładać, bo tam to wszystko się rozgrywa. Tutaj chyba nie pomogą niczyje słowa, więc ja też nie będę się wymądrzać, ale odniosę się do jednej kwestii, o której piszesz.
Ja po prostu chyba należę do tych kobiet, które jeszcze chcą samo-istnieć mimo wszystko
Nie mogę się powstrzymać, żeby Ci nie napisać, że nie znam żadnej matki, która nie chce "samoistnieć", jak to ujęłaś. Ale to na marginesie.
Piszesz, że się trzęsiesz nad dzieckiem, że ono jest najważniejsze, a potem piszesz o tym samoistnieniu. A może to jest klucz, może musisz zrozumieć, że jesteście jednakowo ważni? Że nie ma powodu się trząść? Że możesz robić coś dla siebie?
Na nic już nie ma czasu ani możliwości. I już nie będzie.
Oczywiście nie wiem na co chciałabyś mieć czas i możliwości, bo o tym nie piszesz, a ja Cię nie znam. Ale zapewniam Cię, że ten problem też jest głównie w Twojej głowie.
Nie znam przepisu na pozytywne nastawienie, na pogodzenie się z sytuacją. Wiem, że mam ogromne szczęście, że udało mi się wyjść z więzienia, jakim po urodzeniu 1. dziecka stał się mój umysł. I wiem, że każda historia jest inna, że czasem bez wizyty u specjalisty się nie da.
Ale pozwól, że napiszę Ci, że teraz mam 2 dzieci. Córka 13 m-cy przeżywa lęk separacyjny, cały dzień boi się mojego wyjścia z domu (pracuję po południu), więc gdy jestem w domu praktycznie nie schodzi mi z rąk. Pogodziłam się z tym, bo wiem, że jej to minie. A mimo tego jej przylepctwa, robię mnóstwo rzeczy z myślą o sobie i dla siebie - pracuję, wychodzę towarzysko, czytam, wyjeżdząmy. Za to mało sprzątam i gotuję, ale doba faktycznie jest za krótka, a takie priorytety pozwalają mi cieszyć się życiem i macierzyństwem.
Nie piszę, żeby się pochwalić, ale żeby dać Ci nadzieję, bo kiedyś czułam cżęść tego, co Ty teraz i nie widziałam przed sobą światełka, ale to minęło.
W każdym razie nie jesteś sama. Trzymam za Ciebie kciuki