Minęło prawie 6 miesięcy. Bywa lepiej. Czasami jest przez dłuższy czas. Przez to obiecuję sobie powrót do życia, odpycham wizytę u psychiatry, na którą nalega mój partner.
Jeśli któraś z Was po tak długim czasie czuje się nadal tak jak ja i nie karmi piersią - nie zastanawiajcie się, idźcie po pomoc. Ja jeszcze chcę skończyć karmienie piersią.
Moje dni mijają, a ja czekam tylko aż minie kolejny. Synka kocham, jest wspaniały. Ale nie cieszy mnie macierzyństwo. Czuję się zamknięta w małym mieszkaniu między maleńkim korytarzykiem, a małą kuchnią. Nie czuję się wcale spełniona, jak inne kobiety. Mam wrażenie, że pomimo ogromu pracy, mimo tak wielkiej wagi tego co robię (wychowuję swojego syna! to najważniejsze co w życiu zrobię!) to nie robię nic. Dni przelatują mi przez palce. Nie mogę się rozwijać, cieszyć życiem, wolność została mi odebrana. Pieluchy, dyndanie dziecka, karmienie, podcieranie, zabawa, lulanie, pranie - praca non-stop, bo mój syn jest nieodkładalny. A mimo to czuję jakby kolejny dzień minął, a ja znów nie zrobiłam nic.
Nie, wcale nie schudłam po ciąży - mimo ćwiczeń, racjonalnego żywienia, karmienia piersią. Przeciwnie. Przytyłam. Mam 20 kg nadwagi, bo nie mogę leczyć moich kilku chorób endokrynologicznych przy KP. Mój brzuch wcale się nie wciągnął. Wisi flakiem aż do uda, cały poprzecinany fioletowymi rozstępami. Moje poczucie atrakcyjności nie istnieje. Seks nie istnieje.
Facet ucieka w porno, po kryjomu, a mi łamie się serce. Mam wrażenie, że jego próby bliskości są z litości, z poczucia powinności. Wiem, że mnie kocha, bo ma dla mnie morze czułości na codzień, walczy o mnie, pomaga jak może, jest zaangażowany w bycie przy mnie, w opiekę nad małym i o wszystkim rozmawiamy, mamy wielkie plany na przyszłość, o które on walczy jak lew. Mimo to coraz częściej myślę, że przecież, jak nie teraz, to za kilka lat i tak mnie zostawi. Dla piękniejszej, wesołej, wyzywającej. Tak, taki mam mrok w głowie. Nie myślę o nim źle. Do niedawna jeszcze byłam 100% przekonana, że my jesteśmy wyjątkowi, on jest wyjątkowy, a nasza miłość przetrwa wszystko, umrzemy razem, starzy. To przekonanie bylo jak skała. Ale czy wszystkie pary nie mają takiego przekonania? Co jeśli nasza historia potoczy się jak setki innych? ... bo ja już jestem przegrana. Mnie już nie ma. Dawna ja to przeszłość. Umarłam.
Chciałam jeszcze zrobić tyle rzeczy - wszelkich... kursy, pisanie, doszkalanie, spełnianie się artystycznie. Na nic już nie ma czasu ani możliwości. I już nie będzie. Za pół roku na szczęście wracam do pracy. Jednak wtedy to dopiero będzie gonitwa. Ja w tym wszystkim już gdzieś zniknę.
Pewnie niejedna osoba pomyśli, że jestem egoistką i że to czego mi brakuje to pierdoły, a ja mam złą hierarchię wartości.
Ale ja dbam o moje dziecko, trzęsę się nad nim, robię wszystko żeby był szczęśliwy i dobrze wychowany. Jest najważniejszy. NAJWAŻNIEJSZY. Poświęcam mu cały mój czas i ten czas nie jest dla mnie przykrą koniecznością... nie, nie... to nie tak... to już minęło. Ja po prostu chyba należę do tych kobiet, które jeszcze chcą samo-istnieć mimo wszystko. Które chciały od życia więcej. Może za dużo. Może po prostu nie nadaję się na matkę.
Więc jeśli są tu jakimś dziwnym trafem kobiety, które dzieci jeszcze nie mają... i które się wahają, bo czują że to nie dla nich. Tak, to możliwe. Nie wszystkie jesteśmy stworzone do posiadania dzieci i nie dajcie sobie tego wmówić.