reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Ciaza - archiwum

reklama
tak całe szczęście że wszystko dobrze się skończyło Bogu dziękuję za to, ale gdybym rodziła następnym razem naturalnie to już bez żadnych dolarganów czy innych środków bo mają fatalny wpływ na dziecko.
 
No to i kolej na mnie :-)
Po pierwsze rodziłam z mamą :-),miałam opłaconą salę do porodów rodzinnych w której była kanapa,radio :-),piłka materac,wszystko się bardzo przydało :-).
A więc w sobotę wieczorem,skurcze troszkę się nasiliły i były regularne co 10 minut,więc decyzja jedziemy do szpitala. Po przyjeżdzie zrobili mi KTG,badanie i okazało się że skurcze są ale małe żadnego rozwarcia i można jechać do domku,nie powiem wkurzyłam się,popłakałam :-(,bo myślałam że już mnie zostawią na oddziale i zaczną coś kombinować.
Wróciliśmy do domku,była gdzieś godzina 21,skurcze nadal regularne ale mało bolesne,wzięłam no-spę i położyłam się spać .Gdzies o 23 obudził mnie straszny ból brzucha,poleciałam do kibelka,organizm zaczął się sam oczyszczać ;-),skurcze się nasiliły i znowu zrobiły się regularne,ale doszłam do wniosku że doczekam do rana żeby rodziców nie budzić,ciężko było w łóżku nie mogłam wyleżeć tak plecy bolały. Wytrzymałam tylko do 10 i zaczeliśmy się szykować w szpitala,zrobili KTG skurcze na 40 %,badanie i rozwarcie na 3 cm :-),decyzja zostajemy rodzimy :-). Bardzo ucieszyły mnie te słowa :-).Pierw wiadomo cała papierologia,podpisywanie papierków i na porodówkę :-). Byłam bardzo miło zaskoczona jak zobaczyłam cały blok porodowy wszystko odnowione,czyściutkie nowiutkie :-). I nikogo oprócz mnie :-).Jedyna rodząca,ucieszyłam się bo przynajmniej za drzwi nie słyszałam żadnych odgłosów.Dwie położne były tylko dla mnie ,bardzo miłe :-).
Na początku skurcze były mało bolesne,bardzo dobrze sobie z nimi radziłam,robiłam to co kazali w szkole rodzenia,chodziłam kucałam skakałam na piłce,kręciłam biodrami nawet tańczyłam:-)rozwiązywałam z mama krzyżówki.Byłam pod prysznicem z dobre pół godziny,co bardzo uśmieżało ból :-).Co godzinkę miałam robione KTG i badanie,bardzo nieprzyjemne ! Przy 6-7 cm rozwarcia poprosiłam o lewatywkę bo wiedziałam że po tym to już akcja szybciej ruszy,no i ruszyła :-). Już nie było tak łatwo kucać,a musiałam bo podobno wtedy główka się lepiej wpasowuje,bolało.... ale byłam dzielna :-).Położna chwaliła...
Kolejne badanie 8-9 cm,już nie pozwolili zejść z łóżka po trzeba było małego monitorować na KTG skurcze ponad 120%,pan doktor przebił pęcherz,skurcze zrobiły się nie do wytrzymania :-),do tego musiałam położyć się na bok żeby główka małego dobrze się wpasowała ,podłączyli oxsy żeby skurcze zrobiły się dłuższe ,ledwo co nieco tam skapło i poczułam skurcze parte ,ale połozna że to jeszcze nie czas na parcie i że mam oddychać!! Ja na to że nie dam rady,że to już .Ona zagląda i ze zdziwieniem mówi że to już,ale że mam chwilkę poczekać bo Ona nie gotowa ! No i ulga ... Można przeć :-). Po 3 skurczach mogłam dotknąć główki małego,aż mi się od tego w głowie zakręciło,jeszcze dwa parcia i mały był już na moich piersiach,aż się popłakałam jak go zobaczyłam :-):-):-).Od razu zaczął krzyczeć w niebo głosy a głosik to On ma niezły :-):-):-). Piękna chwila :-),najpiękniejsza jaka może być w życiu kobiety :-).Moja mama przecięła pępowinę :-),no i zabrali małego na ważenie i mierzenie,mama była cały czas z nim,:-)a Kubuś cały czas się darł ,dostał 10 pkt ważył 3290 i miał 57 cm :-).
A ja w tym czasie urodziłam łożysko,było z tym trochę problemu bo mi się już przeć nie chciało :-),bo po co ?! Synka już miałam :-). Potem przenieśli mnie do sali poporodowej gdzie dostałam maluszka by przyłożyć do piersi,mama cały czas była ze nami :-).
Bardzo miło wspominam swój poród,o bólu naprawdę szybko się zapomina:-),maluszek wszystko wynagradza:-).
Eh troszkę się napisałam :-).Uciekam bo mój maluszek coś się rozbudza :-).
 
No to teraz kolej na mnie :-)

26 czerwiec stawiłam się na wywołanie rozwarcie 1 cm skurcze co 10 minut, od 13 na porodówce o 15 dostała oksytocyne rozwarcie nie postepowalo a bole byly nie do zniesienia o 18 przebili mi worek z wodami i co skurcz mialam masaz szyjki tak mnie bolalo ze podobno krzyczalam ze chce umrzec i ogolna panika ( chociaz ja tego nie pamietam) dalej nic sie nie ruszalo rozwarcie stanelo na 4 cm i tetno malej zaczelo zanikac do jej glowki zostala podloczona elekroda zeby lepiej monitorowac akcje serca pozniej kolorowy doppler i okazalo sie ze jedna zyla nie popmuje do niej krwi i biegeim w nocy wyladowalam na stole operacyjnymi tak o godz 00:03 na swiat przyszla Maja :) obudzilam sie z mega bolem a w nocy cala we krwi zalna i okazalo sie ze nie zamkneli mi jakiegos naczynia i i zrobil sie krwiak brzuch mialam czarny i wiekszy niz w ciazy i takim sposobem po 6 godz od cesarki wyladowalam na stole jeszcze raz i mialam operacje stracila litr kriw jestem pocieta jak zwierz jakis i cala czara od polowy ud po same zebta z tylu i zprzodu wygladam jak potwor. Juz nigdy wiecej nie chce przez to przejsc !!!!


To by byllo a tyle
 
No to czas, abym ja naskrobała małe co nieco ;-)
Był to poród indukowany, ale nie obyło się bez atrakcji :-D:-D:-D
25 czerwca, 8 dni po terminie, miałam się zgłosić do szpitala. Na miejscu, po rejestracji i rozmowie z ginem, okazało się że nie urodzę 25, bo u mnie się nic nie dzieje, na porodówce jest tłok, bo na 4 łóżka jest 7 rodzących :szok: i 25 sobie przeleżałam na patologii. Zrobiono mi USG i KTG. Na USG wszystkie wskaźniki oscylowały wokół 3500g. A na zapisie brak skurczy. Czyli norma ;-) I decyzja : 26 z rana postanowiono, że idę na porodówkę.
26 czerwca o 7 rano przyszła siostra i mówi, żeby się zbierać na porodówkę a w międzyczasie okazało się że tego dnia mój gin miał dyżur. Myślę sobie „cholera gorzej nie mogłam trafić ;-)” , ale czekając pod dyżurką spotkałam go i mówi, żeby się kierować na porodówkę. Weszłam na porodówkę i bardzo się ucieszyłam, widząc znajomą położną, co ją poznałam w zeszłym roku. Więc szczęsliwa byłam, że jestem pod dobrą opieką. Zrobiono mi najpierw lewatywkę, po tym sprawdziła mi rozwarcie było na 3cm. Nie przebijali mi worka, tylko kazali się położyć i podłączyli mi o 9.30 oxo. Od razu zaczęło działać bo pojawiły się skurcze co 12 minut. Sprawdzałam na telefonie i bardzo szybko ulegała zmianie częstotliwość skurczów. O 11 miałam już co 5 minut. A o 12 co 2 minuty. W końcu znów mnie zbadali, rozwarcie 4 cm… uff, coś ruszyło… ja spokojnie leżałam nawet przysnęło mi się ze dwa razy ;-) bóle były do przezycia. Około 13 przyszedł mój Gino zbadał mnie i mówi, że jeśli za 2 h nic się nie ruszy, to mnie odeślą na patologię. A wtedy już miałam boleści jak cholera, i przestawałam dawać radę. Skurcze co 1.5 minutki, ale to cholerne rozwarcie dalej 4 cm!!!. W końcu położna mówi abym poszła na piłkę, może coś się ruszy. Pobujałam się trochę a jak był skurcz to zatrzymywałam się. Aż sobie pomyślałam że podczas skurczu bujać się jeszcze mocniej, i to podziałało. O 14 znów mnie bada położna to rozwarcie było na 6 cm i szyjka zanikła… uff jaka ulga… No to z powrotem hyc na piłę :-D:-D bujam się i bujam na niej skurcze miałam co minutę, potem jeszcze częstsze… aż w końcu (myśląc, że mam 7 cm), zeskoczyłam z tej piłki i drę się : k…..a, już mam dość idę do domu!!!
Położne popatrzyły po sobie i ze śmiechem mówią : kobieto wody się sączą i masz głowę między nogami, dziewczyno ty rodzisz!!! Nigdzie nie idziesz :-D:-D:-D
Ja oczy jak pięc złotych, bo wcale nie czułam partych na piłce a głowka była już bardzo nisko. Szybciutko na fotel i wtedy były parte. Mowiły, aby współpracować, to się uda ochronić krocze. Jak rodziłam główkę, trochę mnie piekło, bo okazało się że otarłam się trochę i dostałam po szwie z każdej strony. Kolejne parte wyszły barki, a za następnym moja pięknotka już cała wyskoczyła :-D patrzę na zegarek 15.45 :-D uff i już po wszystkim. Rodziłam bez znieczulenia i zszywali mnie też na żywca, ale bardzo nie bolało. Worek mi pękł dopiero przy partych… i tak poszło szybko. Od 9.30 do 15.45.
Tak to sobie Anulkę urodziłam :-D
 
To teraz ja:
W piątek 26. 06. byłam rano na KTG u lekarza. Ogólnie zapis wyszedł dobrze, ale w dwóch miejscach tętno maluszka spadło poniżej 120 i lekarz stwierdził, że nie będzie brał odpowiedzialności na siebie i skierował mnie do szpitala.
Strasznie mnie to zdenerwowało, najbardziej martwiłam sie o córcię, że muszę ją zostawić, tym bardziej że w szpitalu zostanę do poniedziałku i jak nic się nie będzie złego działo w poniedziałek wyjdę z brzuchem do domu!!! A byłam już 4 dni po terminie. Ogólnie przepłakałam pół dnia w szpitalu.
Ok. 23 uświadomiłam sobie że mam jakieś bóle, były słabe ale co 4 min. Poszłam do położnej ona zajrzała i powiedziała, że do porodu daleko, rozwarcie na 1 cm i 1,5 cm szyjki. Z czasem bóle stawały się coraz silniejsze, chodziłam po korytarzu i zastanawiałam się co dalej. Około 2 bóle były już bardzo silne, nie pomagało chodzenie ani prysznic, więc znów poszłam do położnej, choć długo się wahałam, bo przecież powiedziała że do porodu daleko, a ja jej w nocy przeszkadzam.
Położna zajrzała i powiedziała, że szybko na łóżko, bo rozwarcie na 9 cm. przebiła mi pęcherz płodowy i po jednym skurczu zaczęły się parte, a właściwie jeden długi party w czasie którego Rafałek wyskoczył:-). Niestety przez to tempo trochę popękałam, ale po dwóch godz. na porodówce na własnych nogach wróciłam na swoje łóżko na salę.
No i plan został spełniony wyszłam w poniedziałek, ale z maluszkiem na rękach:-D
 
No to jak idzie jednym ciągiem, to ja też się dorzucę :happy2:
W środę 17.06 po KTG u mojego gina zostałam skierowana do szpitala z powodu skaczącego tętna. Lekarz oznajmił mi, że do porodu mnie nie wypuści, bo za dużo ryzykujemy. No i tak sobie w szpitalu do piątku pokulałam. W piątek rano podłączyli oksytocynę, żeby test zrobić. Zapis wychodził elegancki, jak chyba nigdy wcześniej.
Skurcze się pisały konkretne, bo się lekarze dziwili, dlaczego nic nie czuję :-D A ja faktycznie nie czułam nic, poza uczuciem, jakby mi ktoś co chwilę wtłaczał powietrze do brzucha... jak nadmuchiwany balon :-D
Pomyślałam sobie "o nie! ja tu cały weekend leżeć nie zamierzam bez sensu... pochodzę po schodach itp. żeby podtrzymać skurcze i w nocy mam zamiar urodzić".
Z moich planów nie wyszło nic, skurcze osłabiały się, aż koło 1 w nocy zdechły całkiem. No i weekend w szpitalu :baffled:
W poniedziałek znowu test oxo. Już się nie nastawiałam, pogodziłam się przez weekend, że poleżę tu jeszcze ze 2 tygodnie, aż urodzę.
Podłączyli KTG, po chwili podali oxytocynę i sobie leżałam, nie czując znowu żadnych bóli. Co chwilę przychodzili jacyś lekarze, oglądali zapis i wychodzili, oczywiście nie informując mnie o niczym. Wkońcu przyszedł i mój lekarz. Popatrzył na zapis, pokręcił głową, spojrzał na mnie z troską i powiedział, że dobrze nie jest i choć tragicznie też nie, to nie ma co ryzykować tych skakanek tętna i mam się mentalnie szykować na cesarkę.
Potem przyszedł inny lekarz, wytłumaczył mi wszystko z tym skaczącym tętnem i zapytał, czy wyrażam zgodę na cięcie. Oczywiście się zgodziłam. Wtedy odłączyli oksytocynę i kazali przygotować mnie do operacji położnej. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że za 10 minut będę chciała ją zabić...
Położna dostała mało czasu na przygotowanie mnie do operacji, przez co spanikowna latała w tą i spowrotem, siejąc panikę na oddziale, co najmniej jakbym umierała. Mnie się udzieliło, bo w międzyczasie wpadł lekarz zerknąć na ktg, pod którym nadal leżałam i mówi "ooo jakie tu piękne skurcze się piszą.. gdyby nie operacja, to może sama by pani dziś urodziła". No w sumie to czułam taki dziwny ból brzucha, ale myślałam że to ze strachu :-D
Położna-Panikara kazała mi ubierać koszulę szpitalną, a ja miałąm kroplówkę, więc nie ubrałam. Po chwili wróciła i darła się na mnie, że jej nie ubrałam. Więc ja darłam się na nią, że nie jestem Copperfieldem i nie dam rady ubrać koszuli przez pałąk z kroplówką. Potem zakładała mi cewnik. Masakra! Co włożyła ten wężyk, to go wyjmowała i się darła, że ciemno, że nic nie widzi. A mnie wykręcało na tym łóżku, więc wkońcu się znowu wydarłam na nią "wkładaj pani ten cewnik, dobrze pani wkładasz, bo czuję się jak przy zapaleniu pęcherza". No to włożyła. Potem czekałam, aż zlecą kroplówki, piłam jakieś świństwo... Z jednej strony wszystko działo się szybko, z drugiej leciały mi łzy z bólu przez ten cewnik cholerny i ze strachu. Potem wpadła położna jakaś z wózkiem i pojechałyśmy na salę operacyjną. Byłam jak skołowana. Kazali usiąść na brzegu tego opercyjnego wyra, anastezjolog zrobił wywiad, kazał wygiąć się w pałąk, jakaś pielęgniarka mnie docisnęła łokciami i głową własną do łóżka... poczułam ukłucie, syknęłam sobie na zapas :-D Na to lekarz, że już nic więcej nie poczuję... i wtedy jak mnie nie rypnął nerw w nodze! Jakby mi ktoś wylał wrzątek na nogę i do tego podskoczyła mi sama do góry. Ja na to "o jezu!", lekarz "co się dzieje", ja, że nerwoból złapał. On cośtam zaczął opowiadać śmiesznego, żeby mnie uspokoić i wtedy rypnęło znowu. Aż zawyłam głośno (podobno mój Misiek, będący za drzwiami, chciał wpaść i komuś natłuc :-D). Ten drugi nerwoból poszedł mocniej, bo omal nie kopnęłam się podskakującą nogą w czoło. Ale już było po wszystkim i kazali się kłaść. Poczułam ciepełko i ciężko w palcach stóp, potem całe stopy, łydki... i dalej już nic. Miałam wrażenie, że mi tylko nogi do kolan znieczuliło. Anastezjolog podchodzi, szczypie mnie w brzuch i pyta, co czuję. Ja, że szczypanie. No to czekamy dalej. No i potem już nie sprawdzał, a tu już ubrani do operacji lekarze stają mi nad brzuchem, pielęgniarki zakładają tą ceratę, cobym nic nie widziała... No więc ja spanikowana, że pewnie nadal nie jestem znieczulona i już się szykuję do krzyku, w razie czego. Zamknęłam oczy i czekam... czekam... czekam. Wkońcu zniecierpliwiona zerkam w te magiczne lampy, co w nich wszystko widać :-D Patrzę, a ja pocięta już i coś mi tam majdrują :-D No to się uspokoiłam, zamknęłam oczy i czekam na krzyk Boryska. Poszło szybko i sprawnie, o 11.55 usłyszałam krzyk, rozryczałam się i było mi już wszystko jedno :-)
Położyli mi Małęgo na chwilkę przy twarzy, pozwolili poklepać ręką.... Ależ ja byłam szczęśliwa!!!!
Później poszyli, przerzucili na łóżko i zawieźli na dłuugie godziny na pooperacyjną. Miałam tam leżeć do następnej doby, aż mnie zwiozą na noworodki.
Nie bolało mnie właściwie nic, poza nogą. Jak zeszło znieczulenie, ciągle czułam nerwoból i noga mi drgała :dry: W związku z czym 4 godziny po operacji odwalałam pozycje jogi, coby móc sobie masować stopę, bo tam bolało najbardziej :-D
Rana nie bolała właściwie wogóle, tylko troszkę czułam taki jakby ucisk.
Tak przeżyłam noc, bez snu, bo noga nie pozwoliła zasnąć. A rano na noworodki.
Marzyłam o zdjęciu cewnika, więc od razu ruszyłam pod prysznic i się załtwić. Położne podziwiały mnie za szybkie dojście do siebie. Dobrze, że nie wiedziały, że to cewnik mnie tak zmotywował :-D
Po godzinie przywieźli mi Boryska.
Do końca życia będę powtarzać, że wtedy mój świat się skończył i zaczął od nowa! Kosmos!
A nerwoból w nodze trzyma do dzisiaj. Na szczęście przechodzi :-) i teraz już tylko swędzi :-D
Z całego porodu najgorzej wspominać będę cewnik i ten niesczęsny ból nogi. Ale przeżyłabym to jeszcze raz dla takiego Szczęścia :tak::-)
Rozpisałam się :baffled: Sorry :sorry2:
 
minutka bardzo Ci wspolczuje takie porodu . Bylas bardzo dzielna :biggrin2:

Cypisia
bardzofajnie opisalas swoj porod. Swietnie sie czytalo.
Usmialam sie czytajac, az sie poplakalam :-) :-D Wiem, ze Tobie do smiechu wtedy nie bylo ale milo si ewspomina no nie;-):-)

Powiem Ci ze dla mnie tez moje zycie konczylo sie i zaczynalo od nowa z tym ze dwa razy :tak::-) Super uczucie :tak::tak:
 
reklama
To prawda, wspomina się z uśmiechem... trochę, jakby mnie to nie dotyczyło, jakbym jakiś film oglądała... śmieszne uczucie :-D
Jakbym wiedziała, że diabeł nie taki straszny, to bym już dawno miała dziecko :-D bo to wizja porodu utrzymywała mnie bezdzietnie do mojego wieku sędziwego :-D
 
Do góry