Oj, my tylko czasem w weekend mamy wolne jak dziadkowie się zajmą - ale zdarza się ( jak 2 dni temu) że młoda o 22.00 poryczała się, puściła focha i trzeba było zabrać ( mieszkamy na nieszczęście i szczęście blisko).
Pomijam radosny fakt, że taki wolny wieczór zazwyczaj kończy się uśnięciem na kanapie o 22.00 :-) Bo po tygodniu zasuwania amory nam nie w głowie.
Teraz i tak zdarza się wolna chwilka - ale do 2 roku życia myślałam, że przez okno wyskoczę. Karmienie po nocach i dniach do roku, poranne wstawanie do pracy, potem zabawa, zabawa, usypianie - no i padałam razem z nią.
Nie wierzę w kursy organizowania czasu - prowadzę 2 firmy od poń ( czasem i soboty i niedziele robie) od 8.00 do 16.30 w robocie przyklejona do kompa. Odebranie z przedszkola na zmianę z mężem. ( Tak zwane, kto się może urwać pierwszy z roboty). Ja w międzyczasie coś gotuje - ogarniam bajzel ( jak mnie przymusi), bawię się z małą. Wieczorkiem mała do snu - a ja? A ja do roboty zazwyczaj. Mąż mi bardzo pomaga, bo jest z tych co może i rzucają skarpety gdzie popadnie, ale jak trzeba to pomyje, ugotuje i pobawi.
Ciekawe jak na takim kursie zorganizowali by mnie - bo mam naprawdę pozapinane.
Czasem nie chodzi tu o "czas", ale o to, że po prostu jesteśmy zmęczone - a tu ciągle coś biega dookoła i nie daje wytchnąć.
Do tego mam zawód "kreatywny" a to nie jest zawód włącz o 8.00 wyłącz o 17.00. Nie zawsze się tak da.
Chyba tego brakuje najbardziej - wolności.