Ja też nie lubię hałasów za ścianami, strasznie mnie to wścieka i sama też staram się nie przeszkadzać innym. Ale co innego kłótnie, krzyki, łomot, płacz czy (najgorsze) remonty, a co innego śmiech dzieci. A niech się śmieją ile wlezie - znaczy są szczęśliwe. Na mnie i mojego brata też kiedyś sąsiad przychodził, ale to zaprosił ojca do siebie i pokazał, że mu przez nas naprawdę żyrandol się kołysze i sufit sypie (ale dawaliśmy czadu). I skończyło się tylko na tym, że mamy nie skakać z całą siłą (ograniczyć do podskoków). Ale na nasze głośne gadanie, śmiechy nie było pretensji - w końcu dzieciaki byliśmy. Nie zawsze można było wyjść z domu i na podwórku się wyszaleć.
Dla mnie chyba lepiej, że o Xez przeczytałam rano (wieczorem były kłopoty z netem), bo noc byłaby jeszcze gorsza

Brzuszek pobolewa (nie na tyle, żebym musiała coś przeciwbólowego brać, ale ciągle czuję jakoś nieprzyjemnie), często się budziłam, tak głupie sny miałam, że chyba lepiej byłoby nie spać. A po 4 jak Mikołaj się rozszalał, to już o śnie nie było mowy. Do teraz wierci się, kręci, wariuje. Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić... Stresy mi wyraźnie nie służą. Wszystkiego mi się odechciewa...