Heksa, brawa Wam się należą za takie gospodarowanie. U nas właściwie ile by nie było, tyle idzie. My na Tymka decydowaliśmy się, jak dochody były właściwie tylko moje (nauczycielskie), bo M miał firmę, która zysków wielkich nie miała. Ale stwierdziłam wtedy, że dłużej czekać nie powinniśmy. W połowie mojej ciąży M znalazł pracę i było już znacznie lżej.
Haszi, rozmawiam z Tymkiem codziennie, ale nic nie mogę z niego wydobyć. Albo on sam dokładnie nie wie o co mu chodzi albo ja nieumiejętnie pytam. Coś się z tym moim dzieckiem w każdym razie dzieje i kto wie czy nie powinniśmy znów wrócić do pani psycholog :-(
Znów moja mama przegięła. Albo ja wymagam terapii albo ona. Normalnie ręce mi opadają. Jak może nie widzieć, że my ledwie psychicznie wydalamy? (mieszka piętro niżej) Po ostatnich przemyśleniach doszłam do wniosku, że muszę schować moją dumę do kieszeni i zacząć jasno wyrażać swoje prośby, zamiast mieć ciągły żal o to, że jestem "brzydkim kaczątkiem". No i zapytałam ją dzisiaj czy mogłaby zająć się Julią, jak będę robić kurs praktyczny na prawko. Ona nie wie, co jej wypadnie (czyli czy czasem synek nie będzie potrzebował pomocy), że mogę się umawiać po południu, jak Michał będzie... Słabość mnie ogarnęła. Na koniec usłyszałam, że mam wracać prosto do domu (wychodziłam po Tymka do przedszkola, bez Julii ze względu na ten katar). Pół drogi ryczałam. No bo jak tak można? Czy to, że mój brat ma trójkę dzieci (czwarte w drodze) zapewnia mu monopol na pomoc matki? Cały czas daje mi do zrozumienia, że musimy liczyć na siebie. A Michał ciągle w biegu, po pracy jeździ do biura. Jak będziemy zamykać interes, to wszyscy będą mieli dużo do gadania, ale żeby pomyślała i chociaż czasem zajęła się moimi dziećmi. W głowie mi się to nie może pomieścić. Ja bym zrobiła wszystko, żeby moim dzieciom było lepiej. Czy to kiedyś minie?
Sorki. Po prostu wymiękam.