Witam Was serdecznie,
3 dni temu wrocilismy z Polski- pogoda dopisala, bylo goraco, slonecznie i milo...z wyjatkiem kilku ekscesow, zwiazanych ze sluzba zdrowia, wydzialem paszportowym i urzedem stanu cywilnego. Dziewczyny, Polska jest krajem wielkich mozliwosci- niemozliwych mozliwosci. Ostatniej nocy przed wylotem Josh zaczal plakac w nieboglosy, wymiotowac i kaszlec. Najpierw zadzwonilam po karetke, na ktora czekalam wieki, gdy nie przyezdzala dlugo zadzwonilam raz jeszcze i okazalo sie, ze ambulans jeszcze nie wyjechal! Bez zastanowienia pojechalismy natychmiast do szpitala, gdzie byl strajk lekarzy. Odsylano mnie od jednego budynku do drugiego- od jednych drzwi do drugich. Gdy w koncu trafilam na lekarza- ten zajrzal do gardla i uszu Josha. Potem siedzial i milczal. Przekrzykiwalam placz Josha pytajac co jest nie tak, co robimy itp. a on na kazde moja pytanie mial jedna odpowiedz- NIE WIEM. Potem sie mnei zapytal- co powiedzial pediatra. Pediatra!? Ja myslalam, ze on nim jest. Bylam oburzona. Okazalo sie, ze on jest laryngologiem! W ogole nie rozumial czemu mnie do niego skierowano. Zanim dostalismy sie do gabinetu pediatry przez godzine bladzilismy w szpitalu, gdyz kazdy mowil nam co innego i nikt z personelu szpitala nie potrafil podjac zadnej decyzji- kazdy mowil co innego, a Josh plakal jakby go ze skory obdzierano, oczy mial czerwone, ale kazdy byl gluchy na jego cierpienie. Gdy po raz kolejny rozmawialam z jakas pielegniarka i podalam jej dane, ktore dawalam tej nocy wszystkim (imie, nazwisko dziecka, matki, ojca- jakze 'wazne' w tym momencie!) nadeszla naburmuszona kobieta, ktorej wyraz twarzy mowil mi,ze jestem tu intruzem. Byla to pediatra, ktora patrzyla na mnie z wyrzutem, jakbym jej matke zabila. Poprosila mnie o dowod osobisty, ktorego nie mialam przy sobie. Spytalam czy moge skorzystac z telefonu i poprosic rodzine, aby mi dowiezli. Z nerwow, nie wzielam ani komorki ani dokumentu ze soba. Glucha na moje prosby- ponowilam pytanie o skorzystanie z telefonu, mowilam, ze brat moglby mi dowiezc dowod, a pediatra robila zlosliwe komentarze- czy brat mieszka w Warszawie, czy nie stac mnie na tel. komorkowy!? Powiedziala, ze bez dowodu nic nie zrobi i wyprosila mnie z gabinetu. Glucha na krzyk mojego dziecka odmowila mu pomocy! Graham w ogole nie rozumial co sie dzieje, nie miescilo mu sie to wszystko w glowie. Na korytarzu poprosilam obca kobiete o pozyczenie tel.kom i dodzwonilam sie do rodziny- moj dowod byl w drodze. To byl po prostu ksozmar. Pytajac o mleko dla dziecka, aby Josh sie choc troche uspokoil- lekarz mnie totalnie zignorowal. Utrudniala wszystko jak tylko bylo mozliwe. Po dowiezieniu dowodu- zrobiono Joshowi RTG, na ktorym nic nie bylo widac- tyle powiedziala mi pielegniarka, a pediatra nie rzucila zadnym komentarzem, mimo iz wciaz sie dopytywalam. Josh juz zasnal, po kilku godzinach placzu nie mial juz sily na nic. Tylko szlochal przez sen. Dziewczyny, myslalam, ze mi serce peknie ;-( Na koniec lekarz wystawil mi rachunek- 70 zl za porade pediatry. Jaka porade?!!!! Powiedziala tez, ze moge zostawic Josha na noc i bedzie mnei to kosztowac 1000zl. Jestem oburzona cala sytuacja, napisalam do lokalnej gazety w Toruniu, redaktorzy wlasnie zabrali sie za sprawe. Napisalam skarge do dyr. szpitala i mam zamiar wyslac list do izby lekarskiej. Zostalam potraktowana jak G...! Wzgledem Grahama czulam sie jakbym musiala przepraszac za moj kraj, za to, ze nikt nie mogl pomoc jego synkowi. Nasz kraj to tragedia. Nie wspomne juz o innych urzedowych sprawach, ktore musialam zalatwiac w tym czasie w PL. Przepraszam, ze tak pesymistycznie zaczelam po wakacjach, ale ta ostatnia noc przekreslila te dobre wspomnienia z wizyty w kraju.
3 dni temu wrocilismy z Polski- pogoda dopisala, bylo goraco, slonecznie i milo...z wyjatkiem kilku ekscesow, zwiazanych ze sluzba zdrowia, wydzialem paszportowym i urzedem stanu cywilnego. Dziewczyny, Polska jest krajem wielkich mozliwosci- niemozliwych mozliwosci. Ostatniej nocy przed wylotem Josh zaczal plakac w nieboglosy, wymiotowac i kaszlec. Najpierw zadzwonilam po karetke, na ktora czekalam wieki, gdy nie przyezdzala dlugo zadzwonilam raz jeszcze i okazalo sie, ze ambulans jeszcze nie wyjechal! Bez zastanowienia pojechalismy natychmiast do szpitala, gdzie byl strajk lekarzy. Odsylano mnie od jednego budynku do drugiego- od jednych drzwi do drugich. Gdy w koncu trafilam na lekarza- ten zajrzal do gardla i uszu Josha. Potem siedzial i milczal. Przekrzykiwalam placz Josha pytajac co jest nie tak, co robimy itp. a on na kazde moja pytanie mial jedna odpowiedz- NIE WIEM. Potem sie mnei zapytal- co powiedzial pediatra. Pediatra!? Ja myslalam, ze on nim jest. Bylam oburzona. Okazalo sie, ze on jest laryngologiem! W ogole nie rozumial czemu mnie do niego skierowano. Zanim dostalismy sie do gabinetu pediatry przez godzine bladzilismy w szpitalu, gdyz kazdy mowil nam co innego i nikt z personelu szpitala nie potrafil podjac zadnej decyzji- kazdy mowil co innego, a Josh plakal jakby go ze skory obdzierano, oczy mial czerwone, ale kazdy byl gluchy na jego cierpienie. Gdy po raz kolejny rozmawialam z jakas pielegniarka i podalam jej dane, ktore dawalam tej nocy wszystkim (imie, nazwisko dziecka, matki, ojca- jakze 'wazne' w tym momencie!) nadeszla naburmuszona kobieta, ktorej wyraz twarzy mowil mi,ze jestem tu intruzem. Byla to pediatra, ktora patrzyla na mnie z wyrzutem, jakbym jej matke zabila. Poprosila mnie o dowod osobisty, ktorego nie mialam przy sobie. Spytalam czy moge skorzystac z telefonu i poprosic rodzine, aby mi dowiezli. Z nerwow, nie wzielam ani komorki ani dokumentu ze soba. Glucha na moje prosby- ponowilam pytanie o skorzystanie z telefonu, mowilam, ze brat moglby mi dowiezc dowod, a pediatra robila zlosliwe komentarze- czy brat mieszka w Warszawie, czy nie stac mnie na tel. komorkowy!? Powiedziala, ze bez dowodu nic nie zrobi i wyprosila mnie z gabinetu. Glucha na krzyk mojego dziecka odmowila mu pomocy! Graham w ogole nie rozumial co sie dzieje, nie miescilo mu sie to wszystko w glowie. Na korytarzu poprosilam obca kobiete o pozyczenie tel.kom i dodzwonilam sie do rodziny- moj dowod byl w drodze. To byl po prostu ksozmar. Pytajac o mleko dla dziecka, aby Josh sie choc troche uspokoil- lekarz mnie totalnie zignorowal. Utrudniala wszystko jak tylko bylo mozliwe. Po dowiezieniu dowodu- zrobiono Joshowi RTG, na ktorym nic nie bylo widac- tyle powiedziala mi pielegniarka, a pediatra nie rzucila zadnym komentarzem, mimo iz wciaz sie dopytywalam. Josh juz zasnal, po kilku godzinach placzu nie mial juz sily na nic. Tylko szlochal przez sen. Dziewczyny, myslalam, ze mi serce peknie ;-( Na koniec lekarz wystawil mi rachunek- 70 zl za porade pediatry. Jaka porade?!!!! Powiedziala tez, ze moge zostawic Josha na noc i bedzie mnei to kosztowac 1000zl. Jestem oburzona cala sytuacja, napisalam do lokalnej gazety w Toruniu, redaktorzy wlasnie zabrali sie za sprawe. Napisalam skarge do dyr. szpitala i mam zamiar wyslac list do izby lekarskiej. Zostalam potraktowana jak G...! Wzgledem Grahama czulam sie jakbym musiala przepraszac za moj kraj, za to, ze nikt nie mogl pomoc jego synkowi. Nasz kraj to tragedia. Nie wspomne juz o innych urzedowych sprawach, ktore musialam zalatwiac w tym czasie w PL. Przepraszam, ze tak pesymistycznie zaczelam po wakacjach, ale ta ostatnia noc przekreslila te dobre wspomnienia z wizyty w kraju.