reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Mój poród

Kochane dziewczynki, serdecznie wam dziękuję za troskę, na prawdę bardzo mi miło, że choć ktoś, gdzię daleko, nieznany a ludzie jednak są ludźmi.. rzadko się zdarza w dzisiejszych czasach.
Trojka dzieci też do czegoś w końcu zobowiązuje ;)
Wartości trochę mi się zmienily, nie przejmuje sie juz błahostkami, bo stres jest także cichym zabójcą i nie warto się denerwować czymś co na prawde nie ma znaczenia w zyciu... a wczesniej tak robilam... i podobno stres tez przyczynil sie do tego wszystkiego.
Kochane zycze Wam wesolych swiat i pieknych chwil z waszymi dzieciaczkami! Ich pierwsze świeta!! Co za czar i moc w tym roku!!!!
 
reklama
@Saranta kochana dzieki Bogu z Wami wszystko juz dobrze. Tak bardzo wspolczoje przezyc- wrazenie z tej trzeciej mojej cesarki mam bardzo podobne co do twoich. Kochana Duzo zdrowka I sil .odpoczywaj.

Napisane na SM-G930F w aplikacji Forum BabyBoom
 
@Saranta
Ale z Ciebie Wojowniczka!
Jakiś czas temu powiedzialabym : 'Nalac jej!!'
;)
No ale zachcianki się zmieniły!
Teraz rzucę jedynie: 'Podać tej Pani ukłony i morze ulubionych kwiatów' !
 
Cześć mamusie,
Na pewno kilka z was zastanawiało się co się ze mną dzieje, tym które wysłały mi wiadomości serdecznie po raz kolejny dziękuję.
Tak, żyję, a raczej żyjemy, choć ja byłam juz jedną nogą po tamtej stronie.
22/11 stawiłam się do szpitala na cesarkę o 6.00. Poczyniono badania, zmierzono ciśnienie itp. Byłam w takim szoku i stresie, że teraz nawet nie pamiętam co mi tam robili, prócz tego, że przebrali mnie w koszulę, koszmarnie wielką... Przed 8.00 zostałam zawieziona na malutką salkę operacyjną, gdzie bylo aż 7 osób (mój maz twierdzi, ze potem bylo ich nawet 10). Zastrzyk epiduralu wcale nie bolał, nie bolało nic i nic nie sprawiało problemu, procz tego, ze rece mi sie trzesły ze strachu jak i też całe moje ciało.
Nie czulam jak przecinają powłoki brzuszne, ale czułam jak grzebali w brzuchu. NIe mogłam tego znieść, zaciskałam ręcę - nie z bólu, ale z doznań, których wcześniej nie doświadczałam.
Jak dla mnie - bylo to cos okropnego. 1000 razy wolę bóle porodowe niż zniesienie cesarki, a wiem co to znaczy, bo dwa razy rodziłam normalnie.
Więc malutka urodzila się o czasie, zdrowa i duża. Z nią wszystko ok.
Dwa dni po cesarce kazali mi wstawać, dodam że ciecie z powodu ryzyka mialam wykonane wzdłuż brzucha, wiec duże i bardzo bolesne bo przecież tam masa mięśniowa.
Raz przyszła fizjoterapeutka aby pomoc, a potem sobie próbowalam sama wstawac.
Trzeciego dnia rano pozwolili mi isc pod prysznic, samej. Szczescie moje, ze pokoj dzielilam z dziewczyną, bo gdybym byla sama, to juz bym na 100% byla na cmentarzu.
Otóz po prysznicu zakrecilo mi sie w glowie, wyszlam z lazienki i szybkim krokiem chcialam rzucic sie na moje lozko, ale prawdopodobnie do niego nie doszlam.
Stracilam przytomnosc, upadlam na podloge waląc glowa w podlogę. Ocuciły mnie pielegniarki.
Otworzylam oczy i nie wiedzialam, gdzie jestem.
Nagle zorientowalam sie o co chodzi i zaczelam sie smiac, przy tym zaczelam tracic mozliwosc oddechu. Zawołali ludzi z pogotowia z Emergency, Ci przybiegli z maską tlenową..
Potem szybko mnie na skan i od razu stwierdzono: ZATOR PŁUC!
Potem mnie w ambulans i do drugiego wiekszego szpitala na sygnale. Po diagnozie kilku lekarzy stwierdzilo, ze nie moga zrobic mi operacji serca, bo skrzepy, ktore zatamowaly przeplyw krwi w zylach i doprowadzily do zatoru sa w zupelnie innych miejscach i ze beda leczyc to dozylnie. Zostalam wiec przewieziona na OIOM i tam zostalam 4 dni, potem wrocilam do mojego szpitala gdzie byla malutka ale niestety znow zawiezli mnie na OIOM, Nadal pod tlenem. Tak aż 15 dni.
Gdy zagrozenie zycia minelo, zostalam przeniesiona na oddział płucny Pulmonologii, tam 8 dni :(
Muszę dodać, że na początku kiedy to się stało, nawet nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji i moze tez to mnie troche uratowalo, bo nie bylam w az takim stresie, i dziwilam sie ze zostalam wpakowana do ambulansu. Potem dopiero jak doszlam do siebie dowiedzialam sie co mi się stalo, i ze moj maz prawie zemdlal jak przyjechal do szpitala....
Pech - jak to mówią, bo przez 5 mies. bralam zastrzyki, ktore mialy mie zabezpieczyc przez zakrzepicą krwi... nic nie pomogło jak widać. Podobno byly za słabe.
Choc niedawno wyszlam ze szpitala, to do tej pory nie wiadoZobacz media 718131Zobacz media 718131mo skad ta zakrzepica, bo przeskanowali mnie cala i nie znalezli powodu. Moj ginekolog twierdzi, że to przez miesniaka.
Mam jeszcze do zbadania nerki,ale przez to ze karmie piersią nie mogą mi zrobić kontrastu nerek na razie. Jestem na zastrzykach - rownież z powodu takiego, ze karmię. Jesli przestane juz karmic, przejde na tabletki. Ile to bedzie trwalo? Nie wiem! Czuje sie bardzo slabo, nie dosc ze cesarka...to jeszcze to.
Malutka na szczescie super dziecko, spokojna, bardzo malo placze, duzo je i spi.
Pozdrawiam wszystkie mamusie!
Jezuuu, jak dobrze, że ten koszmar za Tobà. Jesteś bardzo dzielna. Wracaj szybko do formy. Dbaj o siebie. Ściskam.
 
Jezuuu, jak dobrze, że ten koszmar za Tobà. Jesteś bardzo dzielna. Wracaj szybko do formy. Dbaj o siebie. Ściskam.
@Saranta
Ale z Ciebie Wojowniczka!
Jakiś czas temu powiedzialabym : 'Nalac jej!!'
;)
No ale zachcianki się zmieniły!
Teraz rzucę jedynie: 'Podać tej Pani ukłony i morze ulubionych kwiatów' !
Dzięki! Rozbawiłaś mnie! Czytałam 3 razy!! I nadal się uśmiecham!

Chyba jakaś opatrzność nade mną nadal czuwa. Raz wystawia mnie na próby a potem mnie ratuje..
Ale ileż tak można?!
Chyba w życiu nie można aż tak mocno pragnąć czegoś i za wszelką cenę starać się to osiągnąć bo ceną może być czasem życie. A ja chyba za bardzo i za wszelką cenę pragnęłam, więc teraz tylko codziennie dziękować, za tę opatrzność.
I niech nad Wami czuwa mamusie!! Tego wam z całego serca życzę!
 
Cudowny #vba2c Lilianny Rzeszów Rycerska 18.12.2016

Stawiam się w szpitalu w dniu terminu tj. 5 grudnia z uwagi na daleką odległość (100km - 1,5h jazdy) a także dlatego iż jest to jedyny termin tylko z usg i niewiadomo czy był on dokładnie obliczony. W szpitalu na przyjęciu personel sympatyczny, zbadano mnie - szyjka miękka acz zamknięta, oraz zrobiono usg - dziecko waga 3500 główka 32 cm - dobra waga można próbować. Na obchodzie ordynator mówi że muszę uzbroić się w cierpliwość i czekać aż się rozkręcę, jako że po dwóch cc nie mogą silnie indukować. Rozsądne podejście- pomyślałam a potem jak miałam tak czekałam. W międzyczasie miałam skurcze ale były to tylko przepowiadacze, nie robiły nic konkretnego z moją szyjką. Czekałam i czekałam.. miałam dołki, z których na szczęście bliscy szybko mnie wyciągali, miałam też wsparcie w mojej douli [emoji813], która powtarzała, że to dla mojego dobra. Ciężko było mi tak czekać, gdy inne dziewczyny z sali rodziły a ja dalej leżałam, ciężko mi było bez moich dzieci, ale musiałam myśleć o tym trzecim w brzuchu i chciałam jej dać najlepszy start w życie. To była moja ostatnia szansa na poród naturalny. I nie mogłam się już wycofać.
Tak mijały dni, minął tydzień od terminu, minęło 10 dni. Cały czas miałam skurcze przepowiadające, bolesne, brzuszne, ładnie się pisały na ktg i tylko tyle.. lub aż tyle.. w środę natomiast zmieniły się.. przeszły na krzyż i zaczęły doskwierać mocniej. Z każdym dniem czułam je intensywniej jednak w piątek 16 grudnia badanie nadal nie pokazywało rozwarcia a bez niego nie można było zrobić preindukcji foleyem.
Wszystko zmieniło się piątek wieczorem gdy odszedł mi czop. Skurcze krzyżowe przybrały na sile, przeszłam się więc na drugą stronę na salę porodową a tam po badaniu wyszło rozwarcie na 2,5 palca (5cm)! Ooo jaka radość - unikneliśmy balonika :) Skurcze były jeszcze znośne więc chodziłam z nimi po korytarzu. Gdy zrobiły się bardziej intensywne, zadzwoniłam po doulę. Resztę nocy spędziłam to na piłce to na łóżku to na stojąco. Próbowałam wszelkich pozycji lecz niestety noc minęła a rano ordynator zbadawszy mnie oświadczył że rozwarcie nie zwiększyło się i jako że jestem umęczona po nocy powinnam odpocząć i się posilić. Dzięki Bogu za tę decyzję. Bałam się że będą próbować oxy.

AKT GŁÓWNY - Sobota 17.12.2016
Po całym piątku skurczy i dalej po całej sobocie, sobocie wypełnionej wielkim dołkiem i zrezygnowaniem, przyszedł wieczór. Jak zwykle wieczorem skurcze nasilały się, ale nauczona doświadczeniem poprzedniej nocy, położyłam się po prostu spać. Przyszedł jeden skurcz, i za chwilę przyszedł drugi.
Nagle usłyszałam to charakterystyczne "pyk" i polało mi się na spodnie od piżamy. Ciepło i dużo tego było. Od razu zrozumiałam że to wody i że to już to ta noc i że nie ma już odwrotu :)
Ściskając uda poszłam na drugą stronę i zawiadomiłam położne. Nienajlepsza to była zmiana ale nastawiłam się na współpracę nie na walkę. Czułam że tak będzie mi lżej. Niepotrzebne mi były dodatkowe stresy gdy mnie bolało ;)
To była godzina 23.00.
Niedługo potem lewatywa i o północy ktg. Skurcze średnio bolesne, na ktg 30-40. Po ktg o 00.30 poszłam pod prysznic a w międzyczasie zadzwoniłam po Magdę - moją doulę. Pod prysznicem skurcze nasiliły się, gdy z niego wyszłam Magda już była. Położna dała piłkę i tak siedziałam na niej do godz. 01.50. Skurcze zrobiły się nieznośne, zaczęłam sie bać ale nie bólu tylko porażki, powiedziałam Madzi że jak powtórzy się sytuacja z piątku to nie chcę indukcji, to będę chciała cesarke.
Po wizycie w toalecie o 2.00 znowu ktg (co 2h zapis) i położna zaczęła mnie badać. " 3 palce!" - mówi ucieszona, - "idzie pani Ewelino idzie." Ja szybkie spojrzenie na Magdę, uśmiech i nowe siły przyszły :D
Była godz. 2.30 jak skończyło się ktg i położna mnie zbadała a tu 3,5 palca (7cm). Mówię do Magdy - dzwoń do męża niech przyjeżdża.
Od tej pory leżałam już na łóżku porodowym, raz na jednym raz na drugim boku, skurcze byly masakryczne.. pamiętam jak mówiłam w bólu "nieee nieee chcee" a Magda "chcesz chcesz" Miała rację. Chciałam tego tak bardzo że nawet wtedy w bólach nie myślałam żeby się poddać. Byłam tak blisko przecież.
Gdzieś w międzyczasie pojawił się przy nas lekarz, młody pan doktor sympatyczny i po jego badaniu nagle się zrobiło 4 palce. W ciągu kilku minut, po paru skurczach słyszę "mała dłoń" (4,5 palców 9 cm). Położna niedowierza ale się cieszy, doktor też obudził się od razu :D
Godzina 2.45 pełne rozwarcie, czuję jak puszcza pęcherz moczowy. Położna woła "ooo matko rodzi się" słyszę "przynieście zestaw". Obniżają łóżko i zaczyna się drugi okres porodu.
Ściskam Magdy rękę i zaczynam czuć parcie. Położna zezwala więc prę. Najpierw się drę, krzyczę ale to nie działa. Położna mówi "nabierz powietrze jak do nurkowania i trzymaj i próbuj wypchnąć jakbyś kupę miała zrobić." To działa.. po kilku parciach słyszę że idzie główka. Pytam czy mogę dotknąć.. dotykam a tu włosy :) nowe siły przyszły.. przemy dalej.. słyszę że krocze trzyma.. "trzeba naciąć.. nacinają nie czuję tego boleśnie.. słyszę "aha bo z ręką idzie" i za chwilę na ostatnim skurczu udaje mi się ją wypchnąć.

Lilianna rodzi się o godz. 3.10, 4 godziny od odejścia wód, na moich własnych skurczach, :) 3700g i 58 cm. Główka 33cm.

Kładą mi ją na brzuchu a mnie zalewa fala euforiii.. zaczynam płakać. Mówię "Boże udało się.. nie wierzę. . Udało się. :D . Cześć Lileczko udało się wiesz?" Czuję spełnienie :)
Lilka leży na brzuchu i tulimy się podczas gdy ja rodze łożysko. Potem biorą ją na ważenie a mnie szyją pod narkozą. Gdy już skończyli dali mi ją spowrotem i zaczęłyśmy cycać. W międzyczasie dociera mąż, ja znowu płaczę :)
Potem już na położniczym odwiedzają mnie położna i lekarz i składają gratulacje. "Warto było czekać co?" pytają - oj warto :)


[emoji813] Lili ur. 18.12.2016r [emoji813]
 
Mój poród miał być porodem domowym. Wszystko w tej ciąży robiłam pod kątem rodzenia w domu. Kontakt z położną od 13tc, wszelkie dodatkowe badania, wszystko tak naturalnie jak to tylko możliwe. Gdy zaczęłam być coraz bliżej terminu najpierw martwiło mnie, że współpraca z położną może nie wypalić a to jedyna taka osoba w całym województwie, a potem to, że mój synek był małym trollem i dość długo siedział pośladkowo. W końcu w 37tc spotkałam się z położną, podpisałyśmy umowę. Synek był już ułożony główką w dół i spokojna zaczęłam czekać. Przyjmowałam wiesiołek, sprzątałam, myłam okna, był seks, przystawianie laktatora i... wielkie nic. Brzuch nisko, ból spojenia (tak mały mocno naciskał), jakieś skurcze przepowiadające i to wszystko. Mimo upływających dni byłam tak pewna tego, że uda się w domu, że nawet nie zastanawiałam się co do opieki nad starszakami ani nie miałam nawet spakowanej torby. Za to miałam kupiony basen, dwie zamrożone butelki wody (na brzuch i krocze już po) oraz słoik zupy buraczkowej żeby szybciej odzyskać siły.
Minął termin. 2 dni po nim byłam na wizycie u mojego gin. Wszystkie parametry synka w normie więc czekamy spokojnie. Pod koniec tygodnia mam zgłosić się na ktg. W 5 dniu po terminie stawiam się na ktg w przychodni. Wcześniej zjadam śniadanie, piję dużo wody a w drodze zjadam jeszcze czekoladowego cukierka - co by lekarze mieli te swoje akceleracje. Wszystko super. Czekam dalej. Niestety położna daje czas tylko do 10 dnia po terminie, stresuję się tym. Nie sądziłabym, że moglibyśmy się oprzeć o 2 tygodnie po terminie. Nocami męczą mnie kołatania serca... W nocy w 7 dniu po terminie są tak silne, że aż mnie przestraszyły. Decydujemy się pojechać na SOR. Robią mi ekg - wychodzi niegroźna ale upierdliwa arytmia, o której wiem od ponad 3 lat. Dostaję kroplówkę z magnezem i odsyłają mnie na IP ginekologiczną aby sprawdzić czy z maluchem wszystko ok. Tam ktg dobre i usg również, nie zgadzam się na badanie wewnętrzne.
8 dnia po terminie decyduję się na rycynę. Dodatkowo kilkukrotnie co 2h przystawiam laktator. Czyści mnie solidnie do 16 po południu ale poza tym nic. Biorę ciepłą kąpiel i zaczynam wątpić czy to dziecię kiedykolwiek wyjdzie.
Poniedziałek - 19.12 - 9 dzień po terminie. Moje samopoczucie sięga dna Rowu Mariańskiego. Niby poród może zacząć się w każdej chwili ale jakoś tracę nadzieję na ominięcie szpitala. Zaczyna odchodzić czop.
Wtorek - 20.12- 10 dzień po terminie. W nocy irytujące przepowiadacze przy każdym poruszeniu się. Rano na bieliźnie czop z nitkami krwi. Potem plamienie. Wieczorem rozmawiam z położną. Żegnamy się, życzy powodzenia i podnosi na duchu. Piszę do znajomej położnej ze szpitala. Zaczynałam z nią rodzić obie córki ale ani razu nie wyrobiłam się na jej zmianie. Pytam o kilka spraw. Zaprasza w czwartek bo ma dzienny dyżur. Suberuje jeszcze aby zrobić na cito ktg i usg. W razie indukcji można dostać zzo. Gaz rozweselający też jest. Jestem spokojniejsza.
Środa - 21.12 - 11 dni po terminie. Robię większe zakupy, gotuję obiad na dwa dni. Pakuję torbę. Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że leżenie na oddziale patologii nie będzie miało miejsca. Orientuję się, że nie mam ani klapek pod prysznic ani nawet koszuli do porodu. Postanawiam zabrać te domowe do kp. Po południu niemąż przywozi mojego tatę aby został z dziewczynkami. Ja biorę jeszcze prysznic i jedziemy na IP sprawdzić jak tam Natanek. Postanawiam najpierw jeszcze wjechać do sklepu po wodę na poród i pobyt w szpitalu. Musimy się wrócić bo goni mnie na kibelek. Stres myślę. Na IP jesteśmy po 19. Szybka papierologia i ktg. Wszystko ok. Czekam na lekarza. Siedząc w poczekalni czuję skurcze - dół brzucha i krzyż. Najpierw myślę, że coś mi się wydaje. Potem czuję potrzebę zmiany pozycji. Skurcze pisały się na ktg na poziomie 40-50% . Lekarz chce od razu przyjąć mnie do szpitala bo to 11 dni po terminie. Odmawiam. Z fochem bada mnie ("nic tu się nie dzieje") I robi usg. Nadal wszystko ok. Wyjaśniam, że chce wrócić do dzieci się pożegnać i przyjadę jutro na 8 rano.
W domu jesteśmy po 23. Niemąż idzie spać, mój tata bierze moje auto i umawiamy się, że będzie u nas następnego dnia o 7 rano albo jeszcze w nocy gdyby skurcze się rozkręciły. Dopakowuję torbę, robię nam kanapki. Drukuję jeszcze plan porodu, własne oświadczenie odmowy szczepień i idę spać. Około 2-3 nad ranem skurcze słabną i znikają.
Czwartek - 22.12 - 12 dni po terminie. Rano odchodzi jeszcze więcej czopu z krwią. Potem plamię. Pojawia się też wodnista wydzielina. Żegnam się z dziećmi i jedziemy. W aucie skurcze znów się pojawiają. Na IP sporo kobiet. Muszę poczekać na ktg. Zapis trwa godzinę. Śpię. Przychodzi po mnie lekarka wysłana przez moją położną. Zaprasza na badanie. Rozwarcie na luźny palec. Na usg mało wód więc prawdopodobnie się sączą. Na ktg była jedna deceleracja. Mam się przebrać. Jak będzie miejsce na trakcie porodowym od razu jedziemy.
Na trakcie jestem po 11. Wszystko jest takie znajome... Położna podłącza ktg, bada wewnętrznie. Jest 2,5 cm, szyjka gotowa. W czasie badania skurcz. Zakładają mi wenflon, proszę o założenie na nadgarstek - tak jest wygodniej dla mnie. Omawiamy plan porodu. Męczenie brodawek nie działa na moje skurcze. Dostaję nieco oksy aby rozbujać akcję oraz kroplówkę z glukozą bo jestem juz głodna a przy oksy nie mogę jeść w razie cc. Leżę na boku, na zapisie znów deceleracja. Po około godzinie zapisu położna odłącza oksy i puszcza mnie pod prysznic. Ach, jak cudnie. Najpierw siedzę na stołku polewając ciepłą wodą to brzuch, to krzyż. Potem stoję i na skurczu pochylam się kręcąc biodrami. Jest bosko. Mieliśmy być tu 20 minut, siedzimy juz 40 ale proszę niemęża - jeszcze jeden skurcz pod wodą i idziemy.
Potem w sali spaceruję i postanawiam wykorzystać apkę do liczenia skurczy mają po 65-75 sekund i są co 3 minuty. Przed 14 przychodzi położna, zaprasza na zapis a potem znów będę mogła iść po prysznic. Jest fajnie, nie boli jakoś mocno. Bada mnie - 5 cm. Po badaniu na skurczu odchodzą wody. Niewiele ich jest. Podłącza mi oksy ale wtedy skurcze są nie do ogarnięcia na leżąco. Kroplówka zostaje odłączona a ja dostaję gaz rozweselający. Nie zmniejsza bólu ale pomaga się rozluźnić. Położna zostawia nas i idzie asystować przy cc. Jestem całkowicie świadoma tego co się dzieje ale niemąż twierdzi, że wyglądam jak na niezłym haju. Nie chce spróbować gazu [emoji12] Przychodzi pani ginekolog sprawdzić postęp. Nie pytam ile już jest cm. Położna wraca po 14. Sprawdza rozwarcie - 8cm. Pyta czy mnie nie popiera przypadkiem. Odpowiadam, że może leciutko. Mówi, że zaraz będziemy parły. Jestem załamana, że nie będzie mi dane pójść jeszcze raz pod prysznic. Położna się śmieje, że mogłabym wrócić juz z dzieckiem [emoji6]
Ostatnie chwile spędzam na lewym boku. Tak jest wygodnie i tętno malucha jest w miarę wyrównane. Czuje coraz większy ucisk, zaczynam jęczeć. Wokalizacja brzmi bardziej elegancko ale to były raczej jęki rannego morsa wyrzuconego na brzeg. Niemąż dopytuje się czy juz się zaczyna czym mnie irytuje. Czuję główkę nisko, zaczynam przeć. Tętno malucha spada do 80. Położna woła wsparcie, mówi, że tak może być jak główeczka schodzi do kanału. Podnoszą mi oparcie, potrzebuję przewrócić się na plecy. Prę, czuję jak mały się odpycha, pcha się na świat. Wszyscy jeszcze niegotowi, wołają, że mam dmuchać świeczki. Ha ha bardzo łatwo powiedzieć. Staram się. Tętno się gubi, położna nakazuje przeć. Po pierwszym parciu położna pyta czy może lekko naciąć bo nie mogę znaleźć tętna i trzeba małego szybko wydobyć. Zgadzam się. Kolejny skurcz, lekkie nacięcie i główka jest na zewnątrz. Mogę jej dotknąć - jest mokra i cieplutka. Wow jaki power - płaczę ze wzruszenia. Kolejny skurcz i położna karze przeć z całej siły. Rodzą się barki. Wyciągam ręce i sama przyjmuję synka - tak jak chciałam. Mały krzyczy. Jest 15 15. Okazuje się, że miał podwójną pętlę z pępowiny na szyi oraz.... węzeł prawdziwy. Gdy się urodził juz nie tętniła. Natanek nie ma wykonanego zabiegu Credego. Na mojej piersi zostaje tylko przykryty podkładem i naszym kocykiem. Prawie nie ma mazi. Pp chwili rodzę łożysko. Szwy na kroczu są raptem dwa. Wszyscy mówią, że duży chłopak, a dla mnie jest maleńki. Po szyciu przechodzę na łóżko i wiozą nas na salę obserwacyjną. Synek w końcu się uspokaja i zaczyna ssać. Przychodzi położna noworodkowa i pyta czy chcemy zważyć małego. Prosimy o jeszcze trochę czasu na kontakt STS. Jest błogo. Spędzamy tam ponad 2 godziny. Potem neonatolog bada małego. 4010g, 56cm, główka 36cm, brzuszek 35cm. Pytają o witaminę K. Nie wyrażaliśmy zgody, ale ponieważ synek ma wybroczyny na twarzy i główce a nie miał szans na otrzymanie krwi z łożyska po porodzie zgadzamy się. Potem przewożą nas na położnictwo. Jestem sama w pokoju do 21. Jem kanapki, dostaję też szpitalną kolację. Mogę siadać i chodzić bez problemu. Natan to największe z moich dzieci ale jednocześnie jego poród był najmniej bolesny i najłatwiejszy.
Piątek - 23.12- nim mija nam pierwsza doba wychodzimy na żądanie. Święta w domku. Czuję, że mogłabym przenosić góry. To był dobry poród.

 
reklama
Do góry