Ja też jak chodziłam w ciąży to bardzo bałam się porodu. Nie wiem dlaczego byłam jednak nastawiona na poród naturalny. Całą ciążę przechodziłam bardzo dobrze i w sylwestra ( zaczynał się 39 tydz) o godz. 23 poszłam się wykąpać, w łazience mamy piecyk gazowy, jak na złość zatrułam się dwutlenkiem węgla który się ulatniał z piecyka. O godz.24 na same fajerwerkifajerwerki zabrało mnie półprzytomną pogotowie. W szpitalu podłączono mnie do tlenu i powiedziano że z dzidzią wszystko w porządku. Co chwila przychodzili jacyś lekarze (oczywiście tylko ci którzy w noc sylwestrową mieli dyżur, jak ja to nazywam sami niedorobieńcy) bo Majka miała bardzo wysokie tętno i zastanawiali się czy czasem nie wziąć mnie na cesarkę, na szczęście nikt się nie chciał tego podjąć. W Nowy Rok poza okropnym bólem głowy czułam się całkiem nieżle, ale ponieważ termin miałam na 7 stycznia postanowiono już mnie zostawić w szpitalu. Na patologi poznałam bardzo fajne kobitki i tak razem z nimi przeczekałam do 10 stycznia. 9.01 o godz.23 odeszły mi wody płodowe, więc zabrano mnie na porodówkę. Ale ponieważ nie miałam żadnych bóli postanowiono, że zaczekają do rana i podczas obchodu podadzą mi oksytocynę. O godz. 10 rano podłączono mi tą okropną kroplówkę i zaczęłam maszerować po korytarzu, żeby przyśpieszyć poród.Nie powiem poród miałam ciężki, bóle okropne, trwały do godz. 23.55 kiedy to na świat przyszła Maja. Też była duża bo ważyła 4,200 i mierzyła 58cm. Myślałam że już jej nie urodzę, ale po kilku naciskaniach przez lekarzy, wyszła ze mnie i bardzo się cieszę że urodziłam ją o własnych siłach.