O rany, Ell, rzeczywiście mieliście ciężko... ale super, że udało Wam się znaleźć odpoweidnie rozwiązanie.
Nasza Martusia też sporo chorowała, na początku przez dość długi czas też nie było tygodnia, żeby cały przechodziła. Wtedy kombinowaliśmy okropnie, ale na szczęście pracowaliśmy w sklepach, więc również w weekendy- wtedy zamienialiśmy się z kimś, kto miał wolny weekend, mąż pracował głównie od 15 więc czasem chodził troszkę później- jak ja już wróciłam, i jakoś dawaliśmy radę. Teraz już nie jest tak łatwo, jak Martuś zachoruje to trzeba prosić, żeby ktoś przyjechał- babcie albo jakieś kuzynki, niestety wszyscy mieszkają jakieś 100 km od nas. Ale- odpukać- Martusia już mniej choruje, no i zawsze udało się, że ktoś akurat mógł przyjechać jak było trzeba.
Ja się tylko pocieszam jednym- dzieci, które nie chorują, to wyjątki. Chorują w żłobku, jak nie chodzą do żłobka, to chorują w przedszkolu- z tą tylko różnicą, że jedne mniej, inne więcej. Pamiętam jak synek mojego brata poszedł do przedszkola- on i jeszcze jeden chłopczyk chodzili do żłobka, więc chorowanie mieli za sobą, i chodzili regularnie, a z pozostałych dzieci ciągle połowy nie było. Tak po prostu zwykle jest jak dziecko pójdzie do grupy dzieci. A to głównie z tego powodu, co pisze Ell- jeden rodzic przyprowadzi chore dziecko, to zaraz następne coś dopadnie, i tak idzie łańcuszkiem...