reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Poznajmy się

Kochana jesteśmy tutaj Wszystkie razem damy wspólnie radę po to jest to forum, żeby się wspierać:*********ściskam mocno
 
reklama
Witam!
Imię: Jola
ur: 16.11.1970
Miejscowość: Gliwice
Aniołek:03.03.2010 (7tc)
Praca: Instruktor terapii zajęciowej, z wykształcenia plastyk.
Mąż:(drugi)Marek, prawdziwa druga połówka!


Pisałam już o sobie w wątku ciąża po ..., ale jeszcze raz przypomnę króciutko moją historię.
Mam już syna z pierwszego małżeństwa, ale mój drugi mąż nie ma jeszcze dzieci( młodszy ode mnie o 6 lat) i bardzo tego pragnie. Staraliśmy się o dziecko 11 miesięcy. Okazało się, że z mojej strony było wszystko w porządku, tylko żołnierzyki mojego męża nie chciały się ruszać po 24 godz. Dostał leki i już po dwóch tygodniach był efekt! Cieszyliśmy się strasznie!
Na USG pod koniec 6 tc było widać fasoleczkę i pulsujące serduszko.
Następna wizyta po 4 tygodniach. Samopoczucie idealne, wyniki wzorowe, żadnych plamień, krwawień. Do momentu wykonania USG, żarty w gabinecie.
Na USG okazało się, że ciąża rozwijała się tylko do 7tc. 3 tygodnie nosiłam w sobie martwe dzieciątko nic o tym nie wiedząc. Mój mąż prawie zemdlał w gabinecie. Ja byłam twarda jak skała. Chyba to do mnie nie docierało. Nerwy puściły w domu.
Na drugi dzień zabieg w szpitalu pod narkozą. Lekarze naglili by nie zwlekać, bo może nastąpić zakażenie, co może komplikować sytuację, podczas następnej ciąży.
Pomimo mojego wieku dostaliśmy zielone światełko na lipiec. Mój lekarz powiedział, że po tej ciąży wiemy jedno, ze nie mam problemu z zajściem w ciążę, i że moje hormony są w porządku, bo nie było problemów z utrzymaniem ciąży (wręcz odwrotnie).
Bardzo się boję, że może się już nam nie udać, bo to ostatni dzwonek dla mnie!
Ale nadzieja umiera ostatnia. Moja babcia miała 49 lat jak urodziła zdrowego syna, więc może to rodzinne?
Pozdrawiam
 
Imię: Justyna
Wiek: ur. 26/03/1977
Aniołek: Szymuś, 25/03/2010 10tc
Miasto: Radom
Mąż: Kamil



To była moja pierwsza ciąża, nie to żebyśmy się jakoś specjalnie o nią starali, ale i nie robiliśmy nic, żeby ciąży nie było:) Jak zobaczyłam 2 kreski na teście, to od razu chciałam całemu światu powiedzieć, że spotkało mnie to szczęście...Do lekarza pobiegłam jak na skrzydłach, żeby potwierdził, że mam cud pod sercem. Długo szukał, ale w końcu znalazł "ziarenko", jakaż nieopisana radość to była:) Kolejna usg -za 4 tyg- już nie zakończyło się radością,to co usłyszałam sprawiło mi największy ból w życiu. Skierowanie do szpitala na zabieg, bo okazało się, że moje Maleństwo to "puste jajo płodowe". Przeleżałam w szpitalu 4 dni, zabieg miałam w 3 dobie dopiero, ale na szczęście w znieczuleniu ogólnym... To były najgorsze 4 dni mojego życia i zarazem najsmutniejsze urodziny...Teraz już jest nieco lepiej z moją psychiką, aczkolwiek nadal boli...i wiem, że boleć będzie, tylko z czasem jakoś uciszę ten ból...Dzięki Wam dziewczyny za pomoc, mimo że niewiele udzielam się na wątku 'ciąża po... ', to codziennie czytam co się u której dzieje i trzymam za Was kciuki i gratuluję i w ogóle jestem z Wami...pozdrawiam Was wszystkie cieplutachno:)
 
Imię Edyta
Wiek ur 1983r.
Nasze dzieci Aniołek [13tc] 19.02.2010
Miejscowośc bądz okolice pochodzenia Rzeszów, obecnie UK
Zainteresowania podróże, czytanie książek
Praca/Szkoła doradca finansowy; absolwentka Europeistyki
Zawód Europeista (śmiesznie to brzmi; wole okreslenie: doradca ds. funduszy UE)
Mąż/Partner mąż Piotrek

hmmm i coś o mnie...
O ciąży dowiedziałam się tuż przed Bozym Narodzeniem, nasza radość była ogromna, nie do opisania... cudowny prezent świąteczny, tym bardziej, że mało planowany. Chcielismy rozpocząć staranka dopiero kilka miesięcy później.
Pierwsze miesiace dały mi ostro popalić: mdłości i wymioty przez cały dzień. Pierwsze usg miałam wyznaczone na 5.02 i własnie wtedy dowiedziałam się, że seduszko mojego maleństwa nie bije a dzidziuś przestał się rozwijać już w 9 tc. Ogromny szok, rozpacz, niedowierzanie... nie miałam, żadnych niepokojacych objawów jak oste bóle, plamienie czy krwawienie. Dodam tylko, że w W. Brytanii pierwsze usg jest wykonywane dopiero w 12 tc ze względu na duzą liczbe poronień.
Na zabieg musiałam czekać ok 1,5 tyg ponieważ zaraz po usg miałam zaplanowany urlop w Pol więc musiałam pojechać, dopiero po powrocie czekał na mnie szpital... :( Badania miałam ok i zaraz po 1 @ dostałam zielone światełko. Rozpoczeliśmy staranka od razu... oczywiście brałam pod uwagę, że na pewno nie zajdę w ciąże od razu i ze potrwa to na pewno kilka miesięcy... No i udało się :D Noszę maleństwo pod serduszkiem... zrobiłam juz 3 testyi nadal nie moge w to uwierzyć :) dopiero jak zobaczę maluszka na usg, pewnie uwierzę... Ogromna radość i obawy zarazem. Mam nadzieję, że bedzie dobrze... Muszę w to wierzyć dla dobra małego Bąbelka :)
 
Imię: Ilona
Nasze Dzieci: Aniołek [10tc] 15.01.2010
Wiek: 27
Miejscowość: Bydgoszcz
Wkrótce Mąż: Karol

To była moja pierwsza ciąża, bardzo chciana. Staraliśmy się o nią zaledwie 2 miesiące. Wiadomość o ciąży ogłosiłam mojemu Kochanemu na Mikołajki. Była wielka radość:) Ok. 6tc miałam niewielkie jednorazowe krwawienie. Pojechaliśmy do lekarza, który stwierdził, że nie jest w stanie stwierdzić czy ciąża jest żywa czy nie i że jak mam poronić to i tak poronię, nic nie da się zrobić. Udaliśmy się do drugiego lekarza, który nas uspokoił. Usłyszeliśmy bicie serduszka naszego maleństwa i doktor przepisał duphaston x1. Ani razu nie dostałam na skierowanie na badanie moczu czy krwi, lekarz powiedział, że to nie jest konieczne. Gdy się go zapytałam czy mogę pracować zwłaszcza nocki, odpowiedział, że tak, żebym się nad sobą nie rozczulała, ponieważ ciążą to nie choroba. Od tego czasu czułam już niepokój. W 10 tc następne kontrolne usg, które nie wykazało tętna:(( Pamiętam słowa lekarza :"niedobrze, oj niedobrze..." i łzy nad którymi nie mogłam zapanować... Dostałam skierowanie na kolejne 2 usg stwierdzające obumarcie ciąży. Było to przykre i strasznie bolesne. Najpierw dostałam leki na wywołanie poronienia. Większość wyszła ze mnie 15.01.2010 w bólach i krwawieniu. Niestety bóle(z którymi sobie już nie radziłam) i krwawienie utrzymywały się przez kolejne dni więc musiałam wrócić do lekarza, a potem jeszcze raz do szpitala, gdzie byłam wielokrotnie badana jeszcze usg i ginekologicznie - myślę, że wtedy już stałam się trochę obojętna na ból. Łyżeczkowanie miałam 23.01.2010. I rozpoczął się czas radzenia sobie z bólem psychicznym, który udało mi się przetrwać dzięki mojemu Kochanemu i wsparciu bliskich znajomych. Teraz już czuję się dobrze i właśnie rozpoczęliśmy pierwszy cykl starań o następnego maluszka. Staram się myśleć optymistycznie, z nadzieją na dobre rozwiązanie.
 
jeżynka zaplam świeczkę
[*]
wsparcie najbliższych jest nie zastąpione a zwłaszcza partnera dobrze że mogłaś na niego liczyć :)
trzymam kciuki :)
również zaczynam starania jak tylko zakończy mi się @
pozdrawiam
 
Imie:Lili
Wiek: 23
Mój Aniołek: 11 tydz. 07.04.2010
Miejscowośc bądz okolice pochodzenia: Italia
Mąż: jeszcze nie maz ale narzeczony Michal:*

To i ja opowiem swoja historie. Moja ciaza nie byla planowana ale od chwili kiedy dowiedzielismy sie o dziecku bylismy w siodmym niebie. Poczatki byly spokojne zadnych mdlosci po pierwszej wizycie ciaza potwierdzona wszystko ok i po tym zaczely sie plamienia komplikacje i wkrotce szpital zabieg a w moim sercu wielka pustka zal do siebie ze moze nie zrobilam wszsystkiego ze za malo uwazalam ze po tym jak wystopilly plamienia a lekarz nie dal mi lekow tylko kazal lezec nie odwiedzilam innego....pomalu ucze sie zyc z tym bolem i nie mam juz do siebie takich pretensji jak na poczatku poprostu zrozumialam ze czasu nie da sie cofnac ze musze zyc dalej. Po zabiegu nie chcialam wogole myslec o kolejnej ciazy a teraz z kazdym dniem postrzegam to inaczej wiem ze keidys i mi sie uda a slonako zaswieci dla mnie i mojego malenstwa. Na ten czas staranka odlozylam do konca tego roku razem z M chcemy dac sobie troche czasu wszystko poukladac mam nadzieje ze to nam sie uda i jak suwaczek dobiegnie konca bedziemy w pelni gotowi...:-)
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Imię Iwona
Wiek 21
embarrassed.gif

Mój Aniołek Eliza
[*] - 02.04.2010-21tc
Miejscowość/ okolice pochodzenia Śląsk
Zainteresowania czytam dużo książek
Praca/Szkoła poszukiwania pracy po nieudanych próbach studiowania
Partner R :)

Moja historia:
Nie planowaliśmy tej ciąży. Brak warunków, bo nie mieszkamy jeszcze razem z powodów finansowych i brak moich chęci do dziecka. Uważałam, że najpierw chcę pożyć, zająć się przede wszystkim sobą, nacieszyć wspólnym życiem z R...
W styczniu 2010 zawaliłam branie tabletek anty. Mam nieregularne cykle więc musiałam czatować na @, ale jakoś tak się zdarzało, że na weekend mi trafiało więc w sobotę czy niedzielę nie mogłam iść do gina. A nie pamiętałam jakoś gdy mogłam iść w środku cyklu, albo po prostu odkładałam na następny dzień. W styczniu i lutym działały chyba jeszcze hormony, przez następne trzy miesiące mojego R nie było. Potem wakacje, miłość bez żadnych zabezpieczeń, w końcu coraz mniej mi sie to podobało ale on zawsze mówił, że nic się nie stanie, i w końcu zwyciężały zmysły. (potem się okazało, że miał być bezpłodny po wcześniejszym wypadku, lekarz mówił mu, że na pewno już nie będzie miał dzieci).

Test zrobiłam w listopadzie, jakoś w połowie. Żadnych objawów tylko ta świadomość, że jestem w ciąży... Kilka dni przed testem, w nocy położyłam rękę na brzuchu i powiedziałam do siebie, że jestem w ciąży, a następnego dnia powiedziałam do córeczki, że poradzimy sobie. Tak, wiedziałam, że to dziewczynka miała być. Nie wiem, skąd, ale R też tak czuł.
Dwie kreseczki, prawie od razu, obserwowałam jak się pojawiają, wyraźne, ciemnoczerwone. I ten płacz. Głośny szloch, całkowite załamanie... Jaka byłam niedojrzała wtedy... A może tylko bardzo przestraszona? Pretensje do R, mówiłam sobie, że zrobił mi to specjalnie, bo zawsze powtarzał, że chce maluszka. Potem USG. nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy, tej radości w oczach i zachwytu. Przyszły miesiące dalszych pretensji i oskarżeń. Bunt, że ja nie chcę być mamą, że nie mogę brać odpowiedzialności za nowe życie, że nie potrafię zadbać o coś tak kruchego i zależnego ode mnie.

Ciąża przebiegała znakomicie. Żadnych mdłości ani nic takiego. Tylko ciągły głód, senność i zmieniające się ciało przypominały o małym gościu w moim brzuszku. Poczułam pierwsze ruchy gdzieś w 18tc, po wizycie u gina zaczęłam uważać co się dzieje w brzuszku, bo powiedział, że powinnam niedługo poczuć. I wreszcie te dziwne uczucie, nawet nie byłam pewna, czy to to. Potem coraz wyraźniejsze. Wewnętrzna udręka wciąż trwała ale było już inaczej. Może przez te ruchy Mała stała się dla mnie mniej abstrakcyjna? Powoli już oswajałam się z myślą o rodzicielstwie. Ciągle byłam nie pogodzona z sytuacją ale na wizytach wypatrywałam Małej na usg, szukaliśmy z R odpowiedniego imienia, żartowaliśmy jaka będzie...

W końcu przyszedł wieczór gdy źle się poczułam. Niedobrze mi było i bolał mnie brzuch. R był wtedy u mnie, mówił nawet, żebym tabletkę wzięła ale ja nie chciałam. Wiedziałam, że może źle wpłynąć na rozwój Małej. W dzień mi nic już nie było.
Następna noc i ten koszmarny narastający ból. Później dowiedziałam się, że to bóle krzyżowe były, wtedy nie wiedziałam, że takie w ogóle są. Musiała po mnie karetka przyjechać bo nie byłam w stanie się ruszyć. Zanim przyjechali odeszły mi wody i zaczęłam krwawić, nigdy wcześniej nie widziałam tyle krwi naraz... W szpitalu wszystko potoczyło się bardzo szybko, od razu na porodówkę mnie wzięli i urodziłam dziewczynkę, która już nie żyła... Dopiero wtedy popłynęły mi łzy. Wcześniej, choć wyłam z bólu nie mogłam się rozpłakać. Dopiero te słowa "dziewczynka", "nie żyje" przerwały tamę. Czekało mnie od razu łyżeczkowanie, niby z jakimś znieczuleniem ale i tak krzyczałam z bólu. Wyszłam ze szpitala następnego dnia, tam byłam otępiała, chyba też w szoku. W domu szok i otępienie mijały, za to pojawił się ból. Ten, który wiem, że pozostanie już ze mną, z którym nie walczę, ale uczę się żyć. Teraz oddałabym wszystko by mieć moją Kruszynkę z powrotem.

Ech... rozpisałam się trochę, mam nadzieję, że nie za bardzo.
 
reklama
Do góry