Rok temu zakończyłam 5-cio letni związek. Niedoszły teść był złotym człowiekiem, naprawdę wspaniałym i serdecznie do mnie nastawionym. Niestety zmarł dwa lata po tym, jak go poznałam. Była teściowa... No, tu było znacznie gorzej. Można chyba powiedzieć, że jako tako zaakceptowała mnie dopiero po 4 latach, niecały rok po tym, jak zerwałam z jej synem. Wcześniej mieszkałam z nimi przez pół roku, przerwałam studia, żeby zajmować się "teściem", kiedy był w ostatnim stadium raka, sprzątałam im w domu, paliłam w piecu, gotowałam, zajmowałam się psem, a i tak w oczach "teściowej" wszystko było robione źle, Ewentualnie, gdy kilka razy zrobiłam jakieś dobre ciasto, to podczas rozmowy ze swoimi koleżankami pochwaliła się, że to jej dzieło. A kobieta jest dość młoda, niewiele po 40-stce, bo rodziła w wieku 18 lat.
Moi przyszli teściowie to zupełnie inny typ człowieka. Polubili mnie podobno od pierwszej chwili i to z wzajemnością, chociaż po relacjach z byłą teściową miałam co do nich obawy. Teść traktuje mnie jak "równego chłopa" (cóż, mam typowo męskie poczucie humoru i jestem jedyną znaną mu osobą, która tak jak on może dużo wypić i nie ma kaca
), a teściowa to wspaniała kobieta, chociaż czasem delikatnie próbuje się wtrącać w nasze życie i na siłę nas ogarniać. Na szczęście mąż szybko sprowadza ją na ziemię. W każdym razie oboje zdecydowanie nie wpisują się w typowy obraz "teściów-zrzędów", więc pod tym względem nie mogłam lepiej trafić.