My dziś koło 18. wróciliśmy ze szpitala, Dobrusia przeszła wreszcie drugą operację. Bardzo chciałem Wam napisać że wszystko poszło gładko ale niestety tak nie było. Od początku było źle. Zastrzyk do wenflonu dała taka idiotka z kucykiem i już po minucie

zaczęła nam zabierać jeszcze w pełni świadome dziecko na blok na którym jeszcze nie było chirurga. Efekt taki że jeszcze przez ok 10 minut słyszeliśmy jej wycie. Zasnęła więc totalnie rozstrojona co na pewno zaważyło na dalszym rozwoju wydarzeń (co za kontrast w porównaniu z poprzednią operacją.). Zabieg wyciągnięcia tytanowych prętów z prawej kości udowej trwał dłużej niż ich zakładanie

w sierpniu. Otwarły się drzwi i pielęgniarka wyniosła jęczącą Dobrusię i a za nią pojawił się pobudzony (spanikowany?) anestezjolog.
- Czy ona w domu się zanosi?
- Tak czasami.
- No bo nam się na bloku zaniosła
- ???

- ale nie groźnie, pilnujcie teraz żeby nie zasnęła i oddychała
- Dobra
Okazało się to fatalną radą, bo Dobrusia już w chwilę potem nie oddychała.
W tym stanie "zanoszenie" wygląda zupełnie inaczej niż zwykłe zanoszenie. Dziecko nie płacze tylko jęczy i nagle się uspokaja nam się wydaje że jest ok ale ono właśnie przestało oddychać.
Jagoda jak tylko zauważyła co jest grane zaczęła mała przedmuchiwać a ja kopnąłem się na blok po pomoc. Jak wróciłem z pielęgniarką Dobrusia właśnie złapała oddech. Za chwilę pojawił się spanikowany (teraz już na pewno) anestezjolog.
Zaczął sprawdzać czy jej się płuca nie zapadły

A potem uraczył nas opowieścią że jego syn też się zaniósł do siności. A w ogóle to mechanizm oddychania jest taki że dziecko przy zanoszeniu w końcu złapie oddech. Tylko w przypadku narkozy jest to groźne bo ten mechanizm jest osłabiony.
W efekcie przyniesiono monitor i podłączono Dobrusię do niego. Tętno na początku 160 spadło w głębokim śnie (bo to okazało się najlepszym rozwiązaniem, pozwalającym mechanizmowi naturalnego oddechu działać) spadło do 145.
Spałą około godziny. W czasie tej całej akcji Jagoda zauważyła u niej kropelki krwi na ustach.
Odkąd się obudziła, przed 12. do 17 był jeden wielki płacz "DOM" i cały czas na rękach. Przed 17. dostała flachę to się jej trochę nastrój poprawił. Odkąd się wybudziła dziwnie chrypiała. Przyszedł pan ordynator.
"Ale nas nastraszyła!" "Jak wszystko ok to możecie iść do domu"
Dobrusia zjadła jeszcze trochę szpitalnej bułki i wróciliśmy do domu.
W domu totalny apetyt ( no nie jada od 22. wczorajszego dnia). i poprawa humoru
W czasie śmiechu pokazało się że ma dziurę w podniebieniu.

Dziura w podniebieniu+chrypa = wychodzi na to, że była intubowana w panice!
Nie wiemy jak długo nie oddychała na bloku.
Czy teraz już wiecie dlaczego nie ufam lekarzom?
Zasnęła niedawno, nie chodzi. Kiedy zacznie? "Za parę dni"