Witam się już z domku!
Udało nam się wczoraj wyjść ze szpitala, choć dziś znowu wrócilismy na badania. I w piątek znowu jedziemy... Strasznie nam się pokomplikowało wszystko. Mieliśmy wyjść w sobotę, potem w niedzielę, poniedziałek, wtorek... W końcu nas wypuścili w ten wtorek, ale ciężko było. Misia zaczęła od niedotlenienia przy porodzie, potem miała za niski cukier, nie tyła (i nadal nie tyje i marudzą) i do tego ma żółtaczkę. Jedyne co nam szpital "darował" to zapalenie płuc, którego cudem chyba tylko uniknęliśmy (zielone płody wodowe ponoć wywołują właśnie jakiś typ zapalenia płuc, a to nas dopadło niestety). Tak więc po wielkich bojach o zdrowie malutkiej i tysiącach badań (rączki i nóżki ma pokłute jak poduszki do igieł

) jesteśmy w domu. W piątek znowu idziemy sprawdzić bilirubinę, bo maszyną ma za wysoką a z krwi wychodzi w miarę w porządku. Już powoli nie mam siły...
Do tego nałożyły mi się jeszcze pewnego rodzaju pretensje Taty, który przyjechał poznać wnusię i w efekcie spędził z nią tylko wczorajszy wieczór, bo dziś już wylatywał. Miał być z nią od soboty a był od wtorku i to jest wina całego świata, w tym moja. Zupełnie jakbym specjalnie siedziała w tym szpitalu, jemu na złość... :-(
No i pokarm - moja zmora :-( Misia powinna wypijać co najmniej 60 ml jednorazowo a ja miałam w piersi 5-10 ml... Teraz się powoli rozkręcam i "wydajam" jakieś 20-30 ml (dziś padł rekord - 100 ml po całej nocy i połowie dnia czekania!) za to Misia nie chce jeść z piersi tylko z butli. I nie jesteśmy jej w stanie zmusić do zjedzenia więcej niż kilku łyków z piersi :-( Już się poddaję powoli. Będę odciągać do pojemników i dawać jej z butli moje, bo nie jesteśmy w stanie wytrzymać afer w środku nocy :-( Jak widzi, że ja podchodzę ją karmić to wpada w taki płacz, że nie można jej uspokoić :-( To przecież nie ma sensu :-( A najważniejsze jest żeby jadła, bo bez tego nie wyjdziemy z żółtaczki i w końcu nas znowu zamkną w szpitalu



! Tak więc jest ciężko, ale dajemy radę.
Nie mam siły na razie Was nadrabiać, bo moje ostatnie regularne czytanie skończyło się na stronie 3690, więc zostało mi jeszcze bagatela 300 stron...
Jak tylko Mama pojedzie za tydzień i będę już w miarę regularnie działać w domu to postaram się nadrobić jak najwięcej... A na razie będę dawać znać co u nas i w między czasie spróbuję się dowiedzieć co u Was.
Zmykam, bo Mała zaczyna marudzić.