Dziewczyny, poradźcie czy jest sens mieć jeszcze nadzieję.
Wg ostatniej miesiączki jestem w 6t4d ciąży. Ostatnia @ 26.10, stosunek "ciążowy"

09.11. Test zrobiłam 26.11, była bladziutka kreska. Pierwsza wizyta u gina 29.11, na usg nic nie było, bhcg 137.
Potem w sobotę 1.12 zaczęły się plamienia, bóle brzucha (takie podobne do miesiączkowych). We wtorek 4.12 zaczęłam brać Duphaston, ale poprawy nie widzę.
Dzisiaj byłam w przychodni przyszpitalnej, na usg jest tylko pęcherzyk i ciałko żółte, ale niestety nie wiem, jakiej wielkości (w środę 5.12 pęcherzyk miał 4mm). Zarodka brak. Lekarz rozłożył ręce, zarówno w temacie plamien jak i braku zarodka. Kazał uzbroić się w cierpliwość i zrobić usg na tydzień.
Beta hcg z soboty to ledwie 1669, poniżej normy na 6 tydzień. Dodam, że zrobiłam na własną rękę badanie progesteronu, wyszło ledwie 5.46 ale lekarz kazał je wyrzucić, bo ponoć taki jednostkowy pomiar jest nic nie warty.
Myślicie, że przy krótkich, równych cyklach ta ciąża może być po prostu opóźniona? Czy raczej trzeba przyjąć, że nie rozwija się prawidłowo i czekać na poronienie?