reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Jak przyszły na świat nasze szczęścia...

a wiec nareszcie moge i ja opisac nasza historie :)


do szpitala trafilam 8 listopada - mialam wysokie cisnienie 140/90 po raz kolejny i nie czulam malej przez caly dzien... nie sadzilam ze zostane w szpitalu... liczylam ze zrobia tylko ktg i jak bedzie w porzadku to wypuszcza... w koncu termin porodu z miesiaczki mialam na 15 listopada a z usg na 13.... niestety powiedzieli ze standardowa procedura szpitala jest zatrzymanie ciezarnej na obserwacje min. 3 dni.. wiec albo sie decyduje na badanie i zostaje w szpitalu albo nici z badania... ze lzami w oczach ze ja jeszcze gotowa psychicznie na szpital nie jestem, zgodzilam sie... zrobili mi KTG wszystko wyszlo dobrze i badanie „dowcipne”. nadal zero rozwarcia i zero skracania sie szyjki.... tym samym w niedziele o godzinie 18-19 wyladowalam na sali na patologi ciazy.... co wtedy mnie najbardziej zdziwilo to to ze kolacja juz byla - o 16tej... a ja zero prowiantu strasznie glodna itp... a mala jakby nigdy nic o 20tej zaczela znowu wyrabiac... tu narzekalam ze przez wlasna panike wyladowalam w szpitalu.
Liczylam pocichu ze wyjde na 11 listopada...Wszystkie dni mijaly tak samo codziennie ktg, 3xdziennie mierzenie cisnienia, i co dwie godziny (rowniez w nocy) detektor tetna malenstwa. Dostawalam również lekarstwa na obnizenie cisnienia... a i jeszcze co 3 dni usg z przepływami.... wszystko bylo w porzadku wiec szykowalam sie na wypis 10 listopada... a tu po przerwie cisnienie znowu zaczelo brykac wiec uslyszalam ze jedynie na wlasne zadanie moge wyjsc... na co sie nie zgodzilam... potem czekalam kolejne dni ze zwiekszona dawka lekarstwa na cisnienie (+aby przyspieszyc porod spacery po korytarzu wkolko, prysznice, sok malinowy, masaze brzucha, piersi itp) ... do upragnionego 15tego liczac na wywolywanie porodu... jednak z tego byly nic... nadal zero rozwarcia nadal szyjka nieskrocona... powiedzieli czekac... no i czekalam kolejne dni ... wreszcie w piatek 20 listopada ok godziny pierwszej w nocy dostalam silnych skurczy - od razu zegarek w reku i liczyłam czestotliwosc... bol duzy - spac nie mozna... skurcze co 10 minut... i tak do rana ciagle - polozna powiedziala brac prysznic.. to bralam 4 razy... i jak przyszlo do badania to okazalo sie ze nadal zero rozwarcia i zero skracania szyjki i ktg rowniez nic nie wykazalo :( polozna mowi to pewnie skurcze przepowiadajace ale nie dalam jej wiary zbyt silnie bolalo i bylo regularnie.... choc odstep czasowy sie nie zmienial... ale tez nie przechodzily.... cala noc nie spalam w dzien 21.11 rowniez nie bylo o tym mowy.... w sobote zglosilam ze skurcze nadal co 10 minut ale coraz bardziej bola... badanie przez jednego lekarza wykazalo w sobote kolo 17 jedynie cm rozwarcia a szyjka nadal cala (w ciagu dnia bralam prysznic 6 razy aby przyspieszyc)... tu myslalam ze bede juz plakac ja chce rodzic!!!! na szczescie mialam wspaniala Pania doktor ktora poznalam w szpitalu - podczas dluuugiego pobytu i powiedziala ze jak o godz. 20 cos sie zmieni to wezmie mnie na porodowke... dostalam wiec jakis czopek co mogl przyspieszyc akcje....

w miedzyczasie od poloznej uslyszalam ze na pewno nie rodze bo mam twarz usmiechnieta a inaczej bym wyla z bolu a nie sie usmiechala...

o 20 bylo nadal 1 cm rozwarcia ale szyjka sie skrocila!!!!! dostalam zgode na zjazd na porodowke po wczesniejszej lewatywie...mialam byc gotowa z mezem o 21 :) na porodowce po badaniu bez zmian - jedynie ktg wykazalo skurcze 50-60, przy czym wytrzymac w pozycji lezacej bylo strasznie ciezko.... potem dostalismy przykaz maszerowania po korytarzu.... wypracowalismy pozycje aktywnego rodzenia - maz w pozycji stojacej ja wygieta wiszaca na nim... i non stop latalam sikac.... po badaniu uslyszalam mamy 3 cm rozwarcia i dostalam zastrzyk rozkurczowy :D wiec marsz pod prysznic... siedzialam i lalam wode na siebie strumieniami.... po prysznicu badanie - mamy 5 cm.... wiec marsz do wanny tu jeczalam na 7 cm rozwarcia.... potem byl worek sako doszlismy do 9 - tu juz wylam pocichu chyba z pol godziny - godzine - nie moglam przeskoczyc na 10 cm :( worek caly zasliniony przeze mnie a zeby w niego wgryzione...w polowie drogi wykrzyczalam ze musze przec a rozwarcia pelnego nie ma - zapytalam czy moge pokrzyczec i plakac ... na lzy okazalo sie ze nie mam sil ale troche sie podarlam... Tu polozna zapytala czy chcemy z mezem glowke dotknac bo juz widac :) jednak nie mielismy na tyle odwagi.... Dostalam zezwolenie na parcie...

Jeszcze przeszlam przez koziolek do rodzenia – ten jednak niestety nie spelnil u mnie zadania i nie pomogl :(

widzac ze nie moge tego centymetra pokonac polzona wziela mnie juz na fotel do rodzenia... tu akcja nadal sie slimaczyla... az w koncu podjeto decyzje o nacieciu mnie – czego mi nie powiedziano – mialo sie odbyc podczas parcia... jednak moje parcie bylo a) nieregularne i b) o roznej czestotliwosci – wiec w polowie naciecia skurcz sie skonczyl a ja poczulam ciecie na zywo... tu w szpitalu uslyszeli ryk lwa :D ale dzisiaj jestem straaasznie wdzieczna za to bo tego durnego centymetra sama nie dalabym rady pokonac... potem juz w miare szybko sie potoczylo – pamietalam ze mam zamykac oczy jak prze – po wskazowkach na bb ;) – i przy jednym z takich zamknietych momentow poczulam jakby „rybke” przesuwajaca sie pomiedzy moimi nogami i uslyszalam przepiekny krzyk :) po chwili polozono mi Zuzie na brzuszku i od razu sie uspokoila :) potem tatus cykal zdjecia i obserwowal mala trzymajac ja na rekach po wczesniejszych pomiarach i zabiegach pielegnacyjnych ;) a mnie zszywano :) Tak wiec Zuzia urodzila sie 22.11.2009 r. o godz. 00.46 :) potem bylismy na obserwacji do 3 rano a potem na sale poporodowa nas wywieziono :)

Z ciekawostek do kononu dowcipu przejdzie u nas wjazd na porodowke z kosmetyczka w torbie :D a w niej m.in. woda ktora moj malzonek mial mi pryskac twarz dla odpoczynku i ochlody hihih – chyba bym zabila gdyby ktos mi czyms psikal :)
W torbie mialam tez stroj do kapieli w wannie :) jednak jak bolalo to w zyciu nie chcialam czekac na to az sie przebiore tylko w stroju Ewy od razu wskakiwalam do wody :)))
Poza tym zycie zweryfikowalo jeszcze fakt iz chcialam miec wykupiona sale komercyjna – kosztowala 500 zl za 5 noclegow a w szpitalu dowiedzialam sie ze regula jest wypuszczanie drugiego dnia po porodzie i w sumie polozne odradzaly – ze lepiej maluszkowi potem cos kupic i racja... dwa dni szybko minely choc do latwych nie nalezaly i we wtorek juz wyszlysmy ze szpitala :)))


Ps rola mezczyzny – mezusia mojego w naszym porodzie bezcenna :)



Mam nadzieje ze niezadługie opowiadanko strzelilam :D
 
reklama
pzyszła kolej na mnie :))
30 listopada (poniedziałek) stawiłam się o szpitala bo byłam już 7 dni po terminie. We wtorek badanie i okazało sie że rozwarcie na 1 palec. W środę rozwarcie już na 2 palce. Zrobili mi amnioskopie i wody były w normie, przepływy dzieciaczka też więc kazali czekać aż coś się zacznie. W środe w nocy skurcze co 15 minut a później co 10 przez całą noc. Nastepny dzień skurcze co 7 i co 5 minut. Każą czekać aż będą co 3 minuty. Więc całą noc czekałam ale nic się nie zmieniło.
W piątek o 7 rano wzięli mnie na porodówkę żeby wywołać. Rzwarcie 4 cm. Podali oxytocynę i skurcze pojawiły się co 3 minuty. Poszłam pod prysznic i skakałam na piłce. skurcze ustały więc z pwrotem pod kroplówkę i skakałam na piłce. była godzina 12 podali mi następną oxytocynę. Skurcze były częste ale krótkie. O 14 podali mi glukoze na wzmocnienie. ok 16 odeszły wody zielone. Skurcze ciągle takie same, rozwarcie na 7 cm. ok 18 kolejna kroplówka i rozwarcie na 9cm. Tak się męczyłam jeszcze d godziny 20. Skakałam na piłce, kucałam na łóżku i robiłam co mogłam. O 20 przyszły parte a szyjka jeszcze nie miała pełnego rozwarcia więc nie mogłam przec, bo by mnie rozerwało. Bolało jak diabli, zaczęłam krzyczeć i opadać z sił. O 20.30 szyjka puściła i o 21 urdziłam córeczkę.
To nie koniec przygód bo łożysko nie chciało się urodzić więc lekarz ze mnie je wycisnął, ale nie wyszły wszystkie błony i musieli mi czyścić macice. masakra to chyba tyle
 
00.30 3 grudnia zaczely sie lekkie skurcze, pojechalismy do szpitala w ktorym chcialam rodzic ok.3.00, okazalo sie ze nie ma miejsc i tylko moge rodzic poza warszawa:-( wybralismy wołomin, cos tam o nim slyszalam dobrego, ale kawal drogi od domu, no nic pojechalismy autem, dosyc dlugo bladzilismy zeby znalezc ten szpital:-D na miejscu okazalo sie ze porodowka pusta wiec chodzilismy i wybeiralismy sale:-D wybralismy z wanna (nic nie pomogla), pilka (tez do bani), i drabinkami (ble), podali mi oksytocyne zeby przyspieszyc, potem jakies jedzonko w kroplowce bo bylam blada jak sciana, potem znowu oksy i o 14.35 zaczely sie parte:tak: po pol godzinie wyskoczyl ignas:cool2: przetrwalam skurcze dzieki mezowi ktory dzielnie mnie masowal i jednoczesnie ogladal na laptopie film:-) chcialam znieczulenie ale w tym szpitalu akurat nie dawali, porazka, ale dalam rade bez:sorry: jednym slowem nie taki diabel straszny:-D
 
u mnie wszystko zaczeło się ostatniego listopada rano tzn skurcze co 7 minut ale po kilku godzinach przeszły , po południu wizyta u położnej no i po badaniu powiedziała że szyjka ok gotowa ale rozwarcia brak , spokój do wieczora i ok 20 zaczeły się skurcze co 30min i tak całą noc , a 1grudnia się zaczeło o 14 byłam już w szpitalu podpięta pod ktg i skurcze miałam już co 4-5 min i były coraz mocniejsze ok 18 wylądowaliśmy z mężem na porodówce no i się zaczeło ale nie było tak łatwo , bo skurcze były coraz mocniejsze a rozwarcie nie postępowało i było na 4cm , zaliczyłam oksytocyne ,potem prysznic , potem wanne gdzie skurcze miałam już tak mocne że rzucało mnie na kolana , ale najgorsze było dopiero przede mną niestety
następnie przebito mi worek owodniowy a w końcu przyszły skurcze parte i rozwarcie lewdo na 8 cm , przyszedł gin zbadał ponownie rozwarcie i po tym zdecydowali że skoro mam już parte to mnie natną i przy skurczu tak też się stało , tak męczyłam się jeszcze wiele godzin aż ok godziny 7 rano następnego dnia przyszedł ponownie gin i przy użyciu próżnociągu wyciągnął mojego synka jak tylko główka się pojawiła , muszę dodać że moje dziecko nie chciało wyjść i przy każdym parciu przesuwał się do przodu 5 mm a jak przestawałam żeby zaczernąć powietrza to się cofał o 4mm i tak cały czas
na szczęście po ciężkich 17 godzinach o 7 07 drugiego grudnia pojawił się na świecie mój synek , jakby nie mój mąż który cały czas coś do mnie mówił to nie wiem jakbym dała radę
 
Do góry