Dzieciaczki zasnęły. Dziś wcześnie, bo już przed 20.
Trochę "cyrku" jest przy usypianiu, bo niestety nie nauczyliśmy Roberta (a tymbardziej Ani) zasypiać samodzielnie. Kładziemy się więc całą rodziną w łóżku (podzielonym na stronę męską i żeńską) i czekamy, aż dzieci zasną. Robert leży spokojnie, bawiąc się włosami taty. Ania przy cycu, ale zanim zaśnie, jeszcze swoje musi "odtańczyć" - przytulić się do brata, wsadzić mu palec do nosa, albo buzi, uszczypnąć, przypomnieć sobie co się nauczyła (pa-pa, koci-koci, kokoszka...) Jest przy tym taka komiczna, że z mężem co chwila parskamy śmiechem. Dobrze, że Robert leży niewzruszony.
I leżymy tak pół godziny, godzinę... I wbrew pozorom nie jest to czas zmarnowany. Tłumaczymy sobie, że tyle lat już zmarnowaliśmy, że teraz każda chwila spędzona razem jest dla nas droga.