Och, a u nas przerwany dłuuugi weekend. W sobotę wybraliśmy się do moich rodziców, mieliśmy tam pobyć do niedzieli (7.05.), ale niestety Mikołajkowi strasznie zaczęło ropieć oczko, wczoraj zaczerwieniło się w kąciku, więc zadzwoniłam wieczorem po Mirka i przyjechał po nas. Moi rodzice mieszkją 80 km od Białegostoku, więc byliśmy w domu o 23.30. Dzięki Bogu mały dobrze spał. Dziś byliśmy u okulisty, okazało się, zę mIkołąj ma zapalenie woreczka łzowego i dostaliśmy skierowaie do szpitala, strasznie mnie to przeraża, ale zdrowie malucha jest najważniejsze. Mamy jechać jak tylko się pogorszy, chyba poczekamy do jutra, jak nic się nie zmieni to wylądujemy w szpitalu :-[.
A miało być tak pięknie - wieś, czyste powietrze i piękna pogoda. A tu proszę, nawet babcia się nie nacieszyła wnukiem.
Mój mąż jakby nieobecny, prawie wogóle nie rozmawiamy ze sobą, prawie wogóle nie zajmuje się małym, jak mu powiem żeby go wziął lub wstał i się zajął synem, to wsatje ale zero własnej inicjatywy. Jest bo jest, nic go nie obchodzi, snuje się po domu, załatwia swoje sprawy, sam podejmuje decyzje, buuuu smutno mi, czuję się bardzo samotna.
Dziś np. mi oznajmił, że w jutro idzie na wieczór kawalerski, oczywiście nie uzgadniając tego ze mną.
oto parę zdjątek: