Sylwia1985
Mamusia Sierściuszka
kasik36 na pewno kochana nie zaszkodziłaś pracując. Znasz swoją pracę, możesz sama regulować sobie czas i intensywność pracy co jest olbrzymim atutem takiej opcji. Nie myślisz cały czas o tym, co się w Tobie dzieje, czy maluszek się zadomowił. Nie popadasz w obłęd i nie nakręcasz się różnymi myślami. Stresującej pracy zapewne nie masz i to właśnie praca w takim przypadku daje większy komfort psychiczny.
Ja dzięki pracy odrywałam się od tematu "ciąża". Gdyby nie praca, to pewnie już dzisiaj miałabym swoje M1 w Tworkach (dla osób nie z mazowieckiego - jeden z największych szpitali psychiatrycznych). Doskonale pamiętam jak sama popadałam w obłęd kiedy ktoś napisał, że brał takie tabletki/miał akupunkturę/nacięcie otoczki czy jeszcze coś innego co miało pomóc w zaciążeniu. Moje 3 podejście takie było - zrobiłam wszystko co mogłam. Akupunktura, urlop w domu do czasu testu, garściami przyjmowałam różnorakie tabletki, leżałam plackiem po transferze, etc. Mimo że zarodki były piękne, to się i tak nie udało. Ja po tym wszystkim nie mogłam zrozumieć co robiłam źle, w czym zawiniłam, co poszło nie tak? Przecież wszystko miało być dobrze...
Czwarty transfer z moim synkiem był zupełnie inny. Ostatni zarodek z 4 odmrożonych przeżył, endometrium najgorsze (tylko 6 mm w najgrubszym miejscu). Jak lekarz mi to mówił, to na myśl nasuwało mi się jedno - wkładajcie te zarodki i kończmy tą farsę. Nie wierzyłam ani ja ani mój mąż. W sobotę miałam transfer, w niedziele na pełnych obrotach sprzątałam, gotowałam, a w poniedziałek byłam już w pracy. Żyłam normalnie i jak moja mama pytała się kiedy testuję, to stwierdziłam że nawet chyba nie ma sensu robić badań. A jednak los się uśmiechnął do mnie i z ciekawości 6 dpt zrobiłam sikańca. I wyszła blada druga kreseczka.
Może pomogło to, że odpuściłam i nie nakręcałam się, a może to wszystko nie miało znaczenia? Może tak miało być, że mój synek ukrył się w ostatniej probówce i zaskoczył mnie.
Wiem jedno, że nie wolno się nakręcać postami innych. Wiem - łatwo mi to powiedzieć, bo jestem na innym etapie. Pewnie jakby jakaś ciężarówka weszła na to forum za czasów moich starań i zaczęła pisać, że dużo jest dziełem przypadku, to pewnie żyłka by mi pękła na widok jej nicku :-). Ale coś w tym jest, z perspektywy czasu widzę jaką loterią jest in vitro. I nie mówię, że nastawienie ma znaczenie, bo u mnie bywało różne. Przy podejściu do świeżego transferu byłam przekonana że jestem w ciąży bliźniaczej. Ojjjj, jakie było moje zaskoczenie kiedy wynik był 0. Drugie podejście - "no przecież teraz musi mi się udać, przecież wszystko jest ok", trzecie podejście z full opcją leczniczą - :"no teraz to na pewno jestem w ciąży", a podczas czwartego - "a mam wszystko w d.... i tak się nie uda".
Mam nadzieję, że dla każdej z Was to kolejne podejście okaże się szczęśliwe i grono ciężarówek zacznie szybko się powiększać.
kasik trzymam kciuki za majowe podejście i wierzę, że właśnie ono okaże się tym szczęśliwym. W końcu statystyki mówią jasno, że najwięcej in vitro udaje się na wiosnę. Przesyłam moc fluidków Wiktorkowych, bo pewnie już niedługo opuści mnie magiczna moc zarażania ciążą. Ale póki co mam kumulację :-)
Ja dzięki pracy odrywałam się od tematu "ciąża". Gdyby nie praca, to pewnie już dzisiaj miałabym swoje M1 w Tworkach (dla osób nie z mazowieckiego - jeden z największych szpitali psychiatrycznych). Doskonale pamiętam jak sama popadałam w obłęd kiedy ktoś napisał, że brał takie tabletki/miał akupunkturę/nacięcie otoczki czy jeszcze coś innego co miało pomóc w zaciążeniu. Moje 3 podejście takie było - zrobiłam wszystko co mogłam. Akupunktura, urlop w domu do czasu testu, garściami przyjmowałam różnorakie tabletki, leżałam plackiem po transferze, etc. Mimo że zarodki były piękne, to się i tak nie udało. Ja po tym wszystkim nie mogłam zrozumieć co robiłam źle, w czym zawiniłam, co poszło nie tak? Przecież wszystko miało być dobrze...
Czwarty transfer z moim synkiem był zupełnie inny. Ostatni zarodek z 4 odmrożonych przeżył, endometrium najgorsze (tylko 6 mm w najgrubszym miejscu). Jak lekarz mi to mówił, to na myśl nasuwało mi się jedno - wkładajcie te zarodki i kończmy tą farsę. Nie wierzyłam ani ja ani mój mąż. W sobotę miałam transfer, w niedziele na pełnych obrotach sprzątałam, gotowałam, a w poniedziałek byłam już w pracy. Żyłam normalnie i jak moja mama pytała się kiedy testuję, to stwierdziłam że nawet chyba nie ma sensu robić badań. A jednak los się uśmiechnął do mnie i z ciekawości 6 dpt zrobiłam sikańca. I wyszła blada druga kreseczka.
Może pomogło to, że odpuściłam i nie nakręcałam się, a może to wszystko nie miało znaczenia? Może tak miało być, że mój synek ukrył się w ostatniej probówce i zaskoczył mnie.
Wiem jedno, że nie wolno się nakręcać postami innych. Wiem - łatwo mi to powiedzieć, bo jestem na innym etapie. Pewnie jakby jakaś ciężarówka weszła na to forum za czasów moich starań i zaczęła pisać, że dużo jest dziełem przypadku, to pewnie żyłka by mi pękła na widok jej nicku :-). Ale coś w tym jest, z perspektywy czasu widzę jaką loterią jest in vitro. I nie mówię, że nastawienie ma znaczenie, bo u mnie bywało różne. Przy podejściu do świeżego transferu byłam przekonana że jestem w ciąży bliźniaczej. Ojjjj, jakie było moje zaskoczenie kiedy wynik był 0. Drugie podejście - "no przecież teraz musi mi się udać, przecież wszystko jest ok", trzecie podejście z full opcją leczniczą - :"no teraz to na pewno jestem w ciąży", a podczas czwartego - "a mam wszystko w d.... i tak się nie uda".
Mam nadzieję, że dla każdej z Was to kolejne podejście okaże się szczęśliwe i grono ciężarówek zacznie szybko się powiększać.
kasik trzymam kciuki za majowe podejście i wierzę, że właśnie ono okaże się tym szczęśliwym. W końcu statystyki mówią jasno, że najwięcej in vitro udaje się na wiosnę. Przesyłam moc fluidków Wiktorkowych, bo pewnie już niedługo opuści mnie magiczna moc zarażania ciążą. Ale póki co mam kumulację :-)