Dorotka - wspaniałe wieśći, będzie dobrze, musisz w to wierzyć, my wszystkie wierzymy

Aisa - dziękuję, dla mnie też te objawy są jak dotąd nowością, więc nadzieję mam, ale z drugiej strony nigdy nie brałam takich dawek leków, więc mogą być one troszkę ich "sprawką"

Calineczka, już ci wszystko mówię. Przed punkcją miałam wizyty co drugi dzień na ocenę pęcherzyków, wraz z badaniami krwi (ja szłam krótkim protokołem, 10 dni stymulacji). Brałam menopur i cetrotide (czy jakoś tak) na wstrzymanie pękania. Jak stwierdzono, że są już dobre (a stwierdzono to gremialnie, bo aż dwójka lekarzy się przyglądała), to kazano mi wziąć wieczorem zastrzyk na pęknięcie pęcherzyków i dokładnie po 36 godzinach na punkcję.
Na punkcję przychodzisz z mężem, bo gdy pobierają komórki, mąż musi oddać nasienie. Kładą cię w wygodnym łóżeczku w miłej salce, zakładają wenflon i troszkę czekasz. Położne są moim zdaniem naprawdę miłe, cały czas towrzyszy ci też anestezjolog. Kiedy nadejdzie Twój czas, zabierają Cię na salę. Najpierw podają głupiego jasia a po jakiejś minucie lek, po którym zasypiasz. Budzisz się po wszystkim z powrotem w wygodnym łóżeczku i leżysz sobie przez jakieś dwie godzinki, aż minie efekt znieczulenia. Potem przychodzi lekarz i mówi, ile komórek udało się pobrać i umawiają cię na transfer i dają informację na temat leków na najbliższe dni.
Położna mnie poinformowała, że z reguły jeśli nic się nie dzieje złego z komórkami, w sensie że się zapładniają i rozwijają, to nikt nie dzwoni, zadzwonią jeśli będzie działo się coś złeo, alebo jeśli wyrazisz taką chęć, to następnego dnia, żeby powiedzieć, czy się zapłodniły komórki. Więc spędziłam dwa dni wpatrując się w telefon, który na szczęście nie zadzwonił. W dniu transferu najpierw odbywa się rozmowa z lekarzem, który mówi Ci, ile zarodków powstało i jakiej są jakości. Mimo że telefon nie zadzwonił i byłam po relanium, to serce biło mi jak oszalałe. Na szczęście lekarz powiedział, że wyhodowali aż 5 blastoscyst i wszystkie są dobrej jakości, a ta którą mi podadzą, jest jak od dwudziestoletniej dziewczyny

Resztę zamrożono, ponieważ w rządowym podają tylko jedną, aby zmniejszyć ryzyko ciąży bliźniaczej. Przez pierwszy rok przechowywanie zamrożonych zarodków jest opłacane przez ministerstwo, potem 800 złotych rocznie.
Na transfer trzeba pojawić się z pełnym pęcherzem (lekarz wyjaśni co i jak - to po to, żeby na usg macica była lepiej widoczna), i po relanium i flamexinie. Po chwili proszą cię na salę, gdzie po sprawdzeniu wszystkich danych lekarz wprowadza zarodek do jamy macicy - masz możliwość oglądania wszystkiego na ekranie.
No i potem weryfikacje - w programie rządowym są płatne, ale jak widać na moim przykładzie, lepiej się na nie zdecydować. Jeśli się nie zdecydujesz, to po dwóch tygodniach beta z krwi i wizyta u lekarza.
Acha - zarówno przy punkcji, jak i przy transferze musi towarzyszyć ci dorosła osoba. Przy punkcji dlatego, że po znieczuleniu muszą cię wypuścić pod opieką osoby pełnoletniej. Po transferze- jesteś pod wpływem relanium i też nie jesteś w pełni sprawna

Jeju, rozpisałam się, ale mam nadzieję, że objaśniłam ci, jak to wygląda w invikcie.