Cześć dziewczyny.
Jestem tu nowa. Chciałam się z wami podzielić moją historią. Myślę że dla niektórych będzie to niezły zastrzyk pozytywnej energii.

Mam 28 lat. Z endometriozą borykam się od 10 lat. W 2015 doszła mi adenomioza (siostra endometriozy) Od 5 lat staram się z M o dzieciaczka. Jestem po 4 laparoskopiach, 2 laparotomiach, łyżeczkowaniu. Ostatnia operacja (laparotomia) w październiku 2015- operowana przez profesora Kuczyńskiego w Białymstoku. Wycieli mi mięśniaka i zalecili bym poszła na wizytę do profesora. Na wizycie dowiaduję się że macica była w tak opłakanym stanie że nadawała się tylko do usunięcia. Jednak dostałam szanse od losu. Zaczęłam intensywna terapie dużym decapeptylem ponieważ po miesiącu od operacji miałam już nowego mięśniaka o wielkości 4x5cm. Zaczęłam przygotowanie do IN VITRO. Byłam zapisana na styczeń. Gdy doszło do podpisania papierów okazało się że moje zmiany są tak duże że nie nadaje się do in vitro i nie powinnam być zakwalifikowana do refundacji jednak los znów się do mnie uśmiechnął i dali mi szansę. Miałam punkcję odbarczającą i 2 lutego zaczęłam stymulacje . Jechałam na największych dawkach. Profesor postawił wszystko na jedną kartę mówiąc że drugiej szansy nie będzie. 15 lutego punkcja pobrane 10 jajeczek, zapłodnili 6, przeżyły tylko 3. 20 luty mój pierwszy w życiu transfer. Oczywiście z lekkimi komplikacjami ponieważ mam macice tyłozgiętą i musieli użyć szczypiec (koszmar). Po tygodniu kazali mi zrobić test ciążowy- 2 kreski. Po 2 dniach beta potwierdzającą. Jestem teraz w 12 tygodniu ciąży. Byłam w bardzo złej sytuacji a teraz za tydzień idę na badania prenatalne.

Cuda się zdarzają. A profesor co wizyta nazywa mnie szczęściarą i chyba tak jest. Pozdrawiam. Mam nadzieję, że za mocno się nie rozpisałam.