Zazdroszczę wam tych kotów. Ja uwielbiam a nie mam szczęścia. W domu rodzinnym zawsze był kot ale często się zmieniały bo zaraz przy domie ruchliwa droga i większość kotów ginęła pod kołami. Jak się jakiś mądry kot trafił to sąsiad go tępił bo mu rybki z oczka wodnego wyjadał. Raz mieliśmy kotke, piękna była i kotna. Pewnego dnia znikła i myśleliśmy że też auto ja rozjechało. Ale pewnego dnia usłyszeliśmy mialczenie u sąsiada w szopie. Okazało się że zamknął ja tam bez jedzenia, oba się okocila. W nocy brat przeszedł przez płot, upilowal kawałek deski żeby mogła wyjść i przyszła z tymi młodymi. Wszystko w robactwie, chore cuchnące. Weterynarz coś tam przepisał ale młode wszystkie padły i ta kotka potem też. Jak po ślubie wyprowadziłam się do domu po dziadkach gdzie było dużo dalej od drogi pierwsze co to wzięłam od teściów kociaka bo się akurat u nich jakaś okocila. Mądry był, trzymał się podwórka ale raz jakieś dzieci szły pod płotem zobaczyly kotka i wołają a on taki był przytulasny że poszedł. Dzieci potem poszły a on aut się przestraszył i wybiegł na ulicę. Jakieś go stuknelo on się przyczolgal pod drzwi, ja bez auta, weterynarz we wsi był ale na jakimś wezwaniu był. Znikąd pomocy. W końcu jak się udało załatwić transport to było już za późno i musieli go uspac. Przez 4lata kota nie miałam aż w zeszłym roku znów znalazłam u teściów młode. Wybrałam sobie 2, jeden rudy, drugi rudo biały. Mieliśmy tylko dokończyć kącik dla nich i jechać je zabrać to przeszedł lis i zjadł zadusil. No pecha mam.