reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści Sierpnióweczek z porodówek- BEZ KOMENTARZY

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Wreszcie i na mnie przyszła kolej :)
więc jka wiecie we wtorek 11.08 byłam na wizycie i umówiłam sie na planowaną cc na czwartek 12.08.
W ten sam dzien w nocy, zachciało mi sie siusiu wiec wstałam, a tu ..... wody mi odeszły. W pierwszej chwili zaczęłam panikowac bo byłam sama w domu, mąz na nocce, zadzwoniłam szybko do niego i mówie co i jak, naspenie telefon do mamy aby po mnie przyjezdzała bo rodze. W jednej chwili zaczęły sie skurcze, oj bolesne. W drodze do szpitala były juz co 4 min. Dotarłyśmy na izbe, tam papierki i mnustwo pytan, po czym kazano mi sie przebrac i udac na ktg. Tam poprosstu masakra, bolało strasznie, skurcze o mocy 40 silniejsze od tych pow. 100. Dziwne, ale tak własnie to czułam. Za chwile przyjechał mąż, poczułam ulge, ze jednak bedzie ze mna. Po chwili słysze ze niestety musze przepuscic jedna panią bo ona ma 5 cm rozwarcia a ja tylko 2,5 wiec ją muszą najpierw pociąc. Wkurzyłam sie strasznie, bo tak bardzo bolało a ja mam to jeszcze znosic przez godzine. Nagle jakas pani przychodzi i oznajmia ze jednak wezmą mnie pierwsza, ufff. Mąż poleciał po przebranie, a ja szybko na sale. Wszystko działo sie w takim tempie ze momentami nie ogarniałam tego co ze mna robia. Znieczulenie podpajęczynowkowe bolało ze szok, dziwne uczucie spływania tego specyfiku w dół kręgosłupa, ble. Za chwile pytają czy czuje cos, ja ze tak zeby jeszcze nie cieli bo wszystko czuje, jak sie potem okazało, to własnie w tym momencie miałam juz dziure w brzuchu i malutka miałą juz głowke poza mną. Po chwili czuje szarpania, jakby z zeber, okropne, nie umiem tego wytłumaczyc, ogolnie nie bolało ale czułam coś, wiec dziwne to wszystko było. Leże przestraszona, z rurkami w nosie i nagle słysze najpiekniejszy dzwiek w moim życiu, płacz naszego upragnionego dziecka, naszej kochanej Juleczki. Pokazano mi ją i przystawiono twarzyczkę do ust abym mogła ją pocałowac, była taka cieplutka i umazana, poprostu cudowna. Po chwili widze jak mój mąż trzyma ja na rączkach, nie poznałam go w pierwszej chwili bo wyglądał jak lekarz w tych ubraniach :) Był taki dumny, szczęsliwy. W tym całym zamieszaniu udało mu sie podejsc z coreczka do mnie i widział całe moje wnetrznosci :) za chile było juz po wszystkim. Dzidzia zdrowa i cudowna. Pojechalismy na pooperacyjna i dali mi malutka na chwilke do cyca, przyssała sie jak szalona :) a oni mi ja zabrali :( bo była noc.
Takze 11.08 o godz 1.56 urodził sie nasz piękny skarbek, kochamy ją ponad wszystko bo jest naszym całym życiem :):):)





ticker.php




ticker.php
 
reklama
to teraz kolej na moja opowiesc z porodowki.
Jak wiecie połozyli mnie 27 lipca na patologii ciazy z powodu makrosomii i wielowodzia. nie chcieli wywolywac. powiedzieli ze beda obserwowac a po terminie porodu( ktory mialam na 6 sierpnia) zaczna wywolywac.
5 sierpnia wyspalam sie jak nigdy- zadnych skurczow az w szoku bylam bo tak to ciagle cos czulam- nieregularne ale zawsze. lezalam sobie jak zwykle na lozku , nagle poczulam ze cos mi polecialo- jakby sluz. wstalam i wtedy odeszly mi wody- chlusnely strasznie. w pierwszej chwili nie wiedzialam co robic. poprosilam kolezanke zeby zadzwoonila po polozna, po chwili przyszla i mowi ze idziemy na porodowke. ja najpierw chcialam jeszcze wejsc pod prysznic i poprosilam o lewatywe- zgodzila sie.
zaprowadfzila mnie na porodowke- wody lecialy i lecialy a skurczow brak. byla godzina 13.15. zadzwonilam do meza ze wody mi odeszly ale zeby sie nie spieszyl bo to jeszce potrwa. okolo 14 poczulam skurcze- delikatne ale zaczely sie rozkrecac. zbadali mnie- rozwarcie na 2 cm. kazali polozyc sie na prawym boku bo glowka wysoko. tak tez lezalam. kolo 15 przyjechal maz- nareszcie. poprosilam ze chce isc do toalety i troche pochodzic- zgodzili sie ale tylko 15 minut. wtedy skurcze byly juz bolesne.
potem juz tylko lezalam na prawym boku bo glowka schodzic nie chciala. podlaczyli mi oksytocyne i skurcze staly sie nie do wytrzymania. lezalam, plakalam i co jakis czas jeczalam z bolu.chcialam pochodzic ale polozna sie nie zgodzila. nie pozwolili mi pic bo moze bedzie ciecie. takze nie pilam- maz zwilzal mi tylko usta i przemywal twarz zimnym recznikiem. dostalam cos przeciwbolowego- zaczelam wymiotowac, bylo mi slabo i duszno. polozna robila co mogla- spowodowala ze rozwarcie postepowalo. w pewnym momencie juz naprawde nie dawalam rady i zaczelam krzyczec ze juz nie wytrzymam i chce ciecie- jakos tak bezwiednie to mowilam. rozwarcie mialam na 4. 5 palca i zaczelam czuc delikatne popieranie. przyszla pani doktor, zbadala mnie i powiedziala ze glowka wysoko a mala wstawia sie nieprawidlowo i musza zrobic mi ciecie cesarskie- byla godzina 21. zgodzilam sie oczywiscie. podpisalam wszytskie dokumenty, zaczeli mnie przygotowywac do ciecia. znieczulenie podpajeczynowkowego prawie w ogole nie poczulam- robil mi je znajomy lekarz bo rodzilam w szpitalu w ktorym pracuje. gdy podal mi znieczulenie czulam sie bosko- nic nie bolalo !!!!!!!!!!!!!!
po chwili pokazali mi mala i zobaczylam mojego meza ktory szedl do stanowiska pediatry zeby zobaczyc mala- byl taki starsznie przejety. bylam szczesliwa ze mala jest juz z nami na swiecie.- o godzinie 21.30.
 
Cześć kochane znalazłam czas na opis mojego porodu.

Zatem jak wiecie mój poród nie zaczął się tak jak pragnęłam i kolejny raz przekonałam się, że Bóg "śmieje się z planowania".

Moje skurcze trwały już od 26 lipca, każdego dnia nieustannie modliłam się, aby każdy koleny stał się mocny. Czekałam na "ten", który, jak zapewniały koleżanki, zwali mnie z nóg. Mimo silnych skurczy, które dokuczały każdego dnia i nocy nic nie zapowiadało tego czegoś. 4 sierpnia otrzymałam telefon od lekarza prowadzącego, że mam niezwłocznie stawić się w szpitalu, gdyż jest już po terminie według OM (31 lipiec), a ponadto mam problemy z anemią. Nie chciałam nawet myśleć o szpitalu, bo przecież wszystko miało wyglądać inaczej-odejście wód, dopakowywanie torby, ciepła herbata, poskakanie na piłce i wyjazd do szpitala.
Pełna nadziei, ze skurczami udałam się do parku z mężem na długie spacery. Ku mojemu zdziwieniu wszystko na jakiś czas wycichło. Po długim spacerze znowubyło mi smutno, że nic się nie dzieje.
Rankiem następnego dnia otrzymałam smsa od mojego lekarza, że nie ma mnie w szpitalu i mam natychmiast tam się pojawić bo jeżeli coś się stanie to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Ze łzami w oczach dopakowałam torbę i udaliśmy się do szpitala wojewódzkiego. Zapis KTG wskazywał skurcze co 6 minut na siłę 80, ale ja czułam, że to jeszcze nie to.
Od razu przyjęli mnie na przepełniony maluszkowym zapachem - oddział położniczy, widok maleństw z mamusiami oczywiście tak mnie wzruszył, że płacz w rękaw męża był nieodzowny. Na sali podglądałam starania i zmagania świeżo upieczonych mamuś - płacz, trudności z karmieniem pojawiały się niemal u każdej.
Nazajutrz zapis KTG i ponowne skurcze co 5 minut na 90 i tak niestety utrzymywało się do wieczora. Wieczorny zapis wskazywał skurcze na 130 i lekarze dziwili się czemu nie rodzę, dlaczego szyjka się nie rozwiera, że taka ładna akcja porodowa. Myślałam już, że może to ze mną jest problem tak jak mówiła mi położna.......
Ósmego sierpnia modliłam się w kaplicy szpitalnej, aby nasze szczęście przyszło na świat dzisiejszego dnia, byłaby to najpiękniejsza niespodzianka z okazji rocznicy naszego ślubu. Wieczorem dostałam piękne kolczyki od męża i razem spędziliśmy wieczór.
9.08. rano zapis KTG był bardzo nieregularny, ale lekarze stwierdzili, że wyślą mnie na próbę oksytocynową. Zebrałam wszystkie rzeczy niezbędne na porodówkę i udałam się do tego wymarzonego odcinka szpitala. Na porodówce najpierw wykonano mi kolejny zapis i okazało się, że skurcze są na siłę 60, ale co 9 minut. Przyznam szczerze, że ten ból był inny, bardziej miesiączkowy. Lekarze niesamowicie zdziwili się dlaczego mam mieć próbę z oksy skoro ja mam swoją akcję porodową (tylko jakoś tak nieskuteczną:)). Postanowili, że nie będą mi nic podawać, że mam sobie chodzić. Po godzinie spędzonej na porodówce zapadła decyzja, że wracam na oddział i położne wróżyły mi, że dziś w nocy, albo jutro rano zobaczę na świecie upragnione szczęście.
Zachęcona słowami kobiet poprosiłam męża, aby przyjechał, żeby pospacerować po szpitalnym parku. Po jego przyjeździe rozpłakałam się, że chyba nigdy nie urodzę bo każdy dziwi się dlaczego przy tak rozwiniętej akcji moja szyjka stoi w miejscu. Tak zasuwaliśmy po parku, że prawie kapcie pogubiłam: śmialiśmy się, rozmawialiśmy, było nam bardzo dorze....tak mocno kocham mojego męża za to, że jest przy mnie w każdej trudnej chwili. Około 18 tej poczułam dziwne bóle, takie typowe jak na miesiączkę tylko połączone z krzyżem, jak tylko poczułam coś takiego zaczęłam się cieszyć jak dziecko, że to chybba to:D No i wtedy to prawie zaczęłam biegać i liczyć co ile są te skurcze i ku naszej uciesze były co 3 minuty gdy chodziłam, a na siedząco co 5 minut. Po takich harcach zgłodniałam i udaliśmy się do szpitalnej stołówki na mega zapiekankę:)
Około 19:30 stwierdziłam, że może warto sprawdzić jak postępuje akcja. Udałam się do znienawidzonego pokoju "grzebania" i po badaniu okazało się, że jest 6 cm rozwarcia. Pełna radości usłyszałam:"idziemy Pani Karolino". Dla mnie tak proste słowa były czymś na podobieństwo "wygrała Pani w toto-lotka". Zebrałam jeszcze swoje rzeczy i ok. 20 byłam na porodówce. Tam tylko zapis KTG wskazujący skurcze na 100 tak co 2 minutki, położna sprawdziła rozwarcie i słowa: 8 cm, szyjka piękna, bardzo podatna. Po odpięciu od maszynki poszłam sobie chodzić pod pachą z mężem, gdy nadchodził skurcz schodziłam do parteru i starałam się oddychać. O 21 poszłam na kolejny zapis KTG, po którym stwierdziłam, że już mi ciężko i nie zbieram się z łóżka, które było baaardzo wygodne. Pomoc położnej była niezastąpiona, widocznie Wiktorek czekał na nią bo była to Pani, która prowadzi szkołę rodzenia. Czułam się przy niej niezwykle bezpiecznie. Jej rady niezastąpione: krótki wdech nosem, długi ustami, język swobodnie, uśmiechamy się (mięśnie krocza są połączone nerwami z mięśniami ust), rozluźniamy barki, rozluźniamy biodra.......te słowa towarzyszyły mi przy każdym skurczu. Najlepsze było to, że przy bólach starałam się uśmiechać - musiało to wyglądać niezwykle komicznie:) Gdy jej na chwilę zabrakło te same kwestie powtarzał mój mąż. O 21:40 położna stwierdziła, że przebije mi pęcherz, żeby szybciej poszło, gdyż cały napierał na moje krocze i rozwarcie nie postępowało. Po przebiciu pęcherza poczułam błogie ciepło między nogami i tym samym silniejsze skurcze...czułam, że maluszek schodzi sobie niżej i niżej, ja oddychałam i ani razu nie kwiknęłam. Ok 22:00 miałam lekki kryzys ból zabierał mi oddech, czasami miałam ochotę panikować, uciec, udusić się, ale położna i mąż pomagali mi całym sercem. O 22:20 rozwarcie już na 10 cm i słowa: "Spróbujemy poprzeć". Pierwsze parcie było chaotyczne, pełne lęku i obaw, ale słowa: "Pani Karolinko robimy olbrzymią kupkę" nakierowały mną co i jak....Zatem kolejny skurcz sprowadził główkę mojego Wiktorka prawie na wylot, dzięki czemu mogłam dotknąć jego włosków, a następny uwieńczony został urodzeniem główki. Położna stwierdziła, że jestem bardzo elastyczna i nie trzeba mnie nacinać, niestety te słowa zostały wypowiedziane za wcześnie i kolejne parcie było bezskuteczne gdyż maluszek zaklinował się barkiem....tętno jego zaczęło spadać, gdyż był owinięty pępowinką...i delikatne nacięcie spowodowało ujrzenie mojego skarba, którego od razu dostałam na brzuszek. Dla mnie poród był bajeczny...cudowne uczucie. To jak maraton ukończony złotym medalem...Najważniejsze jest, aby nie panikować, słuchać położnej, odpoczywać w trakcie skurczów. Przerwy pomiędzy nimi były cudowne.....nawet się śmiałam i stwierdziłam do męża, że to jazda bez trzymanki:) Wiem, że z nieba wspierała mnie moja mamcia i chyba dlatego było tak pięknie...Każdej z was życzę takiego porodu - no może bez tych wcześniejszych skurczybyków.
 
A oto jak na świat przyszedł Karolek:

Rodziłam w "Feminie" w Lubinie. Jest to mały szpitalik (15 miejsc) nastawiony tylko na porody. W lipcu byłam tam u lekarza, który wyznaczył mi datę cc: 09.08, poniedziałek. CC miałam z powodu posladkowego ułożenia Karolka (jak to spuentowała położna wykazał od razu "prawidłowy stosunek do rzeczywistości" czyli wystawił pupkę ) :-)

Na odział zgłosilismy się o 8 rano w poniedziałek. Już na IP było bardzo sympatycznie, wypełniające tysiące papierów położne starały się rozładować atmosferę. Chyba musiałam wyglądać nieszczególnie ;-). Przebrałam się w operacyjną koszulkę, założono mi venflon i poszliśmy na salę. Miałam sporo szczęścia, bo jedna z dwóch sal jednoosobowych była akurat wolna. Salka super, z własną łazienką i prysznicem. Kazano mi się połozyć, podłączono kroplówkę i KTG. Była 9ta, a ja byłam druga w kolejce na salę operacyjną. Mój A. siedział ze mną, gadaliśmy sobie starając się nawzajem nie okazywać strachu. Odwiedziła nas pani anastezjolog, która wytłumaczyła na czym polega znieczulenie. Potem z kroplówką wywędrowałam na badanie lekarskie, lekarz stwierdził, że wszystko OK.
O 11 przyszli po mnie. Przeszłam na salę operacyjną, kazali sie położyć na boku i pani anastezjolog zaczęła walczyć z moim kręgosłupem. Bolało, bo wciskała mi kręgi bardzo mocno usiłując znaleźć odpowiednie miejsce. Zaliczyła 2 złe wkucia i usłyszałam, że mam usiąść, bo jej „sadełko” przeszkadza i nic nie widzi. Usiadłam, kazali mi zrobić koci grzbiet, ciekawy pomysł, jak się ma brzuch jak bania… Już miałam wizję narkozy pełnej, ale udało się w końcu. Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zaroiło się od ludzi, personel, dwóch lekarzy, wetknięto mi rurki do nosa i monitoring EKG. I właśnie w tej chwili poczułam, że zacznę mdleć. Od razu dostałam strzykawe w venflon i przeszło. Zasłonili mi widok parawanem, przedtem sprawdziłam, czy znieczulenie działa – chciałam poruszyć nogami, ale nóg nie było. Widziałam, jak lekarze się uwijają, nagle poczułam szarpnięcie, jakby mi coś wyrywali z brzucha. Usłyszałam „Pupa idzie!” i za kilka sekund rozległ się płacz mojego Synka. Zaczęłam w kółko pytać „Zdrowy? Zdrowy?”, jedna z Pań szepnęła mi do ucha „Wszystko w porządku”. Za chwilę pokazali mi Go i mogłam Go pogłaskać po główce. Był fioletowy i strasznie płakał. Wzięli go ode mnie na badanie pediatryczne, ja się popłakałam z emocji i szczęścia. A lekarze w tym czasie czyścili mnie od wewnątrz, czułam, jakby mnie odkurzali . Usłyszałam głos pediatry: „Pani Syn urodził się o godz 11.30, stan ogólny dobry, 9/10 punktów”. Ja w jeszcze większy ryk… Nagle koniec wszystkiego, przełożyli mnie na wózek. Jak jechałam do sali wyszedł mój A. i powiedział, że zeraz do mnie idzie, bo jest teraz z Karolem. Potem dowiedziałam się, że asystował przy całym badaniu Synka. Na Sali przenieśli mnie na łóżko, przyszedł A., opowiedzieliśmy sobie co się z nami działo. Spojrzałam na zegar, była 11.45, wszystko trwało tylko 45 min! Za następną godzinę przywieziono nam Synka i odbyła się pierwsza próba karmienia piersią…
To tyle jeśli chodzi o poród. Powiem Wam, że była to najbardziej intensywna godzina w moim zyciu. I oczywiście najszczęsliwsza.
A „Feminę” polecam każdej kobiecie, jest to fantastyczne miejsce. Dzięki wielkim sercom personelu można się tu skupić na cudzie narodzin i nowego życia, nie trzeba walczyć z obojętnością i dopraszać się czyjejś uwagi. Miałam cudowny poród i idealną opiekę poporodową. Aż się oczywiście wyjeżdżając do domu popłakałam… (hormony jak nic :-D).
 
No to teraz ja :)

16.08 o godzinie 1 w nocy poczułam 3 mega mocne skurcze, ale ustały wiec poszłam dalej spać. Rano się obudziłam, ale skurcze były , ale bardzo nieregularne.
O godzinie 15 miałam gdzieś skurcze jedne co 7 minut drugie co 25 minut więc zero regularności. O 17 zadzwoniłam do M, że ma skurcze co 7 minut i żeby powoli zbierał sie z pracy bo chyba sie zaczęło a denerwuje sie, ze Sebka nie czuje wiec chce jechac na ktg. M szybko przyjechał spakowalismy sie i w droge. Od domu do szpitala mam 15 km więc w miedzyczasie jadąc w samochodzie skurcze z 7 minut zrobiły sie co 4 minuty wiec nie miałam juz wątpliwości, ze to to, aczkolwiek w duszy sie modliłam, ze moze to nie to:-p
Przyjechałam na IP zrobili przyjęcie i przyszedł lekarz zbadał na fotelu i mowi, Ze mam rozwarcie 4 cm i zrobił mi masaz szyjki po którym zrobiło się 7 cm. Po usg wyszło, ze Sebus waży ponad 3500 (załamałam sie). Wiec szybko na porodówke. Poszłam a tam od razu podpięli mnie do ktg skurcze mocne i regularne. Przyszła położna - super babeczka wiec ja sie jej pytam, ze chce lewatywe , a ona kochaniutka teraz?? nie ma szans.Ja jej to chce znieczulenie a ona oj kochana bedzie problem bo anestezjolog jest na cc :-D a ja jej mowie noo zapowiada sie super:-) no i sobie wykrakałam.
Przyjęcie na IP było 19:15 o 19:50 dostałam zastrzyk na przyśpieszenie akcji. No i zaczęła sie jazda skurcze mega mocne, ale nieregularne wiec połozna kolejny masaż szyjki (bolało jak cholera) no i okaząło się, ze Sebuś źle ułożony tzn buzią nie w tą strone co powoduje brak regularnosci w skurczach. Lek zaczął działac (oczywiscie wczesniej antybiotyk na paciorka dostałam) iod 20:00 miałam skurcze parte a nie mogłam przec. Radek o boże jakie on mi dał wsparcie oddychał ze mną trzymał za rękę obcierał pot z czoła podawał pic. Widziałam, ze się męczył razem ze mną. Ja mowiłam,z e nie dam rady a on mi mówił dam jestem z Ciebie dumny i to dodawało mi sił.
O 21:00 położna zadecydowała isc do lekarza bo mały nadal się nie ustawił prawidlowo , skurcze nieregularne, ja wykończona partymi przy których nie moge przec, na dodatek stało sie to czego sie obawiałam niestety brak lewatywy zadziałał, ale powiedziałam sobie trudno co zrobie?? nic ważne, zeby Sebkowi nic nie było. Podpięli mnie do tlenu bo sił nie mialam, kolejny party i słysze Marlena nie przyj. Przychodzi lekarz o 21:30 zleca ktg na którym mega nieregularne skurcze i hasło przy tym ułozeniu dziecka i takich beznadziejnych skurczach nie urodzi SN. Co robimy?? Pyta drugiego lekarza. Stoją i się zastanawiają a ja powstrzymuję parte.Radek ma sine ręce od mojego uścisku.
Pada hasło podajemy oxy na szybkie skurcze (miałam nieregularne i jeden mocny dwa słabe - zagrożenie dla dziecka ududzeniem się w kanale)
Podają oxy po 10 minutach skurcze jeden za drugim ja pod tlenem ledwo żywa, mowie męzowi , że nie dam rady on dzielnie mnie masuje, zmieniam pozycie to na boku to na plecach to na klęczka (każda zmiana pozycji powoduje skurcz party, przy którym nadal nie moge przec - mysle Boże kiedy oni mi pozwolą przec to juz prawie 2 h kiedy je powstrzymuje) Robi mi się słabo, ledwo widze na oczy Radek okłada mi cialo zimnymi okładami, zeby mi ulżyc.ekarze obserwują akcje co chwile robią masaż szyjki,z eby mały się ustawił prawidłowo:-(boli, ale to nie jest dla mnie ważne, ważny jest syn i to, zeby wyszedł zdrowy.
Podchodzi lekarz jeden z drugim i pada hasło "Albo pani rodzi przy tym ustawieniu dziecka, ale bedzie bolec i bedzie długo, albo jak sie nie uda tniemy" wiec ja resztkami sił mowie SN jak sie nie uda tniemy. Lekarze widzą, ze dzidzia ma sie dobrze wiec zaczynamy.
Idzie party leże na plecach (inna pozycja nie wchodziła w gre) moja kiszka stolcowa jest tak wykończona, ze rozrywa mi kręgosłup:-(jeden lekarz kladzie mi sie na brzuchu zaciska ręce na rączce gdzie ciężarna moze sie trzymać i mowi Marlena mów mi kiedy party a ja mowie idzie on ok to zaczynamy : On wygniata mi małego, drugi lekarz przyciska maxymalnie z Radkiem kolana do mojego brzucha ja pre maxymalnie połozna robi masaż szyjki 4 parte i odpoczynek dla wszystkich. Przychodzi druga połozna. Kolejna seria partych i kolejny taki sam przebieg zdarzeń (zaczynaliśmy od 21) po trzeciej serii widze mine lekarza który mowi widzę włoski Radek mowi Lenka 5 cm wystaje dasz rade jestem z Ciebie dumny. I wszyscy mówią no Marlena kolejne parte idą dajesz rade nie poddajesz sie wiec kolejna seria kilku partych i znowu główka się ruszyłamoże o 1 cm. I kolejna partia i kolejna i kolejna wszyscy spoceni zmęczeni a ja im damy rade - wiec lekarz mowi jak Lena mowi damy rade to do roboty. No i kolejna seria partych lekarz maxymalnie wycisja dziecko szystcy sie staramy no i pyk naciecie, główka przeszła i ulga słyszę płacz mojego dziecka, kładą mi go na ciele, ale nie moge plakać bo nie mam na to sił:-( widzę radość męża, położne no urodzilismy syna, lekarze oddychają z ulgą. Mąz idzie przeciąć pępowinę jak to robi połozna nie zabezpieczyła z drugiej strony i wszyscy ochlapani krwią :-Dleży moja kruszynka na moim ciele a ja rodze łozysko - jak dla mnie pestka w porównaniu z tym co się tam wczesni9ej działo. Przychodzi lekarz a ja żartuje i mu mowie panie doktorze za to, ze byłam taka dzielna proszę o ladne szycie:sorry:Tak mnie zszył, ze na drugi dzien mogłam normalnie chodzic i nawet siadac dzisiaj juz nie mam z tym problemu. I mowie mu jestem z siebie dumna - a on mi hasło - nie wierzylismy, ze da pani rade urodzic - ma pani z czego byc dumna to są najtrudniejsze porody i w 99% kończą się na cc. Ale jak zobaczyłam łzy mojego M nic nie było w stanie przekreslic tej chwili nawet te 3 h męczarni z partymi.

Teraz jak patrze na mojego cudnego synka stwierdziłam, ze warto było cierpieć, aby mieć przy swoim boku takie dwa Skarby Sebka i mojego męża :)
 
Kolej na mnie!

W piątek trzynastego na świecie pojawił się Lulek:)
O 15:00 jak Wam pisałam postanowiłam dopomóc szczęściu i łyknęłam olejku rycynowego i nic się nie działo więc czułam się zawiedziona... Chciałąm, żeby mnie przeczyściło ale nic takiego się nie stało. Jakoś po 17:00 doszłam do wniosku, że idę na drzemkę. Położyłam się i poczułąm "pyk" więc zerwałam się na równe nogi i chlusnęło ze mnie jak z wodospadu! Zaczęłam krzyczeć, że mi wody odchodzą. Podbiegła moja mama z ręcznikami,które wsadziłąm między nogi. No i dostałam zastrzyk adrenalinki. Poszłam pod prysznic, umyłam włosy, żadnych skórczy nie czułam. Zadzwoniłam do Jasia, któy akurat wtedy wyskoczył do Bydgoszczy na zakupy fotograficzne. Biedak zestresował się strasznie, że weźmie taksówkę- taaa juz widzę ten rachunek! Powiedziałąm mu, żeby się nie spieszył, bo nie mam bóli i niech spokojnie czeka na autobus, ktory jest za godzine i za dwie będzie na miejscu.
Ja natomiast pojechalam z mamą i kuzynką na IP. Po drodze zaczęły się skórcze- co 3 min. Na izbie wywiad szybki , ciśnienie i na wózek mnie na porodówkę. u góry dalsza częśc wywiadu- a ja wymiękam...bóle jak diabli z krzyża, kręce tyłkiem i nie pomaga. Przyszedł lekarz i mówi na fotel- wlazłam, a on mówi 8,5 cm- na wyrko porodowe!!!
No to poszłam i się zaczęło! Cały czas była za mną moja mama, która na rozluźnienie atmosfery zartowala z lekarzem i poloznymi- ja się zwijam z bolu, a ona zartuje! w koncu ostatnimi silami, sina krzyknęłam- kur**** zamknij się ja tu rodzę! lekarz mówi, że to chwilę potrwa, bo główka schodzi do kanału. O 19:50 wpada na porodókę Jasio- jednak wziął taksówke- może i dobrze, bo zdążył! zaczęły się właśnie parte! Parłąm, parłam, krzyczałam jak szalona, parłam i poczułam jak odpływam... potem wyprosili jasia i lekarz wsadził mi kleszcze i nimi wyciągnął małego- wybiła 20:12.
Jak się okazało- dopiero dzień później - nagle małemu spadło tętno i zaklinował się główką w kanale- nie było wyjścia- pocięli mnie na wszystkie strony byle małego wyciągnąć! Może i dobrze. Dla mnie nie było ważne czy mi tyłek rozwali czy nie byle był zdrowy. Dostał 9 punktów.
A potem to już szycie tylko i lekarz, któy chciał ze mną zartować, a ja nie miałam sił mu odpowiadac.
No i dostałam Lulusia, żeby nauczył się ssać. Potem przejście na salę i razem do tej pory byliśmy.
W niedzielę mieliśmy wyjść wieczorem po dwóch dobach- no ale w niedziele rano mały zaczął się wyginać jakby miał kolkę- pediatra opieprzła mnie, ze wypiłam sok winogronowy i rozwalam malego- płakałam jak bóbr, bo nie wiedziałam....:(
wieczorem zrobili mu badania i wyszło, że ma żółtaczkę i infekcję wewnątrzmaciczną- trzeba antybiotyku i naświetlań. No to ja znowu w płacz....
Dni mijały, kobiety wychodziły z dziecisaczkami,a ja płakałam i leżałam. Miałam kryzys za kryzysem... ostatni wczoraj, na całe szczęście na sali miałam fajne kobietki, które pomagały mi i pocieszały mnie.
Dzisiaj rano pediatra orzekł, że możemy wyjść- więc znowu płakałam ale ze szczęścia.
I tak teraz jesteśmy w domu i zaczynamy naukę wspólnego życia. Lulek jest dzieckiem cholernie wymagającym- jak cos chce, to musi dostać to już natychmiast!!! I nie interesuje go, że wyjęcie cycka trochę czasu mi zajmuje, a zmiana pieluchy, to koszmar- drze się niemal- "zostaw mój tyłeczek w spokoju! ma być czysto ale bezdotykowo!" :D jest raz wesoło a raz tragicznie- normalka :)
 
To teraz kolej na mnie:tak:
5.08-byłam na wizycie u mojej ginki-ta sprawdziła szyjkę i rozwarcie i powiedziała, że szyjka 4 cm, nic się nie skraca, rozwarcia brak i żadnych oznak porodu-czyli to co za pierwszym razem:sorry2: Powiedziała, że czekamy do 40 tygodnia, żeby mała trochę podrosła, a jeżeli nie będzie akcji porodowej to cesarka:tak: W nocy zaczęłam czuć pierwsze mocniejsze skurcze, ale pojawiały się co 2 godziny, więc jeszcze mnie nie męczyły...
6.08-w dzień kilka skurczy, za to w nocy nieregularne nawet co 13 minut, uspokoiły się w sobotę 7.08 rano:tak:
7.08-od 13-tej znowu skurcze, ale co 13-15 minut, więc nawet nie zwracałam na nie uwagi, za to w nocy 8.08 od godziny 1.30 nie śpię, bo skurcze już bardzo bolą, zaczynam notować, co jaki czas się pojawiają-15, 13, 10 minut, ale czasami też dłuższa przerwa-biorę je więc za przepowiadające:tak: Nie przechodzą jednak po prysznicu, ale też nie wzmagają się...
8.08-Rano przygotowuję śniadanie dla Basi i M i mówię M, że pojedziemy zawieźć Basię do dziadków, a sami skoczymy na IP sprawdzić, czy akcja się rozwija, czy znowu skurcze są nieefektywne i potrzebne będzie CC...
Zawozimy Basię, M jeszcze je obiad, a ja od soboty wieczór nie mam nic w ustach, bo wiem, że jeżeli będzie CC to muszę być na czczo-zresztą nie chce mi się jeść... U teściów skurcze robią się regularniejsze co 7-8 minut-bolą-klękam na kolanach przy krześle-to przynosi mi ulgę:tak: Dopiero koło 14.30 jedziemy na IP, tam mówię o swojej sytuacji-robią mi badanie i okazuje się, że rozwarcie jest na 2 palce i szyjka zaczęła się skracać-zapraszają mnie na porodówkę:tak: Mówią, że nie mogą mi dać oksy po cc, więc muszę sobie poradzić z własnymi skurczami, jeżeli coś będzie nie tak to biorą mnie na stół:sorry2: O 16 jestem na porodówce-przypinają mnie do ktg-skurcze tak co 5 minut-jeszcze do wytrzymania:tak: O 17 przychodzi położna i na mega skurczu robi mi badanie-okazuje się, że jest już 6 cm-mówi, że może do 19 nie urodzę (do końca jej zmiany), ale do 21 na pewno-patrzę na zegarek-to jeszcze 4 godziny:szok::sorry2: Dalej sobie chodzę, idę pod prysznic-trochę pomaga:tak: Nie mam bóli krzyżowych, tylko te z brzucha, trochę tylko pobolewa kręgosłup, ale najbardziej biodra:sorry2: Zaraz po prysznicu zaczynają się skurcze co 2 minuty-tracę świadomość-czuję się jakbym była w jakimś transie-cała spocona, bez sił, jęczę z bólu, klęczę na podłodze i trzymam za kolana M-nie mam na nic siły:sorry2: M podnosi mnie na duchu-chce masować kręgosłup, ale mówię mu, że nie on mnie boli, tylko biodra... Przychodzi druga położna o 19 i sprawdza rozwarcie-mamy 10 cm:tak: Pyta czy czuję parte-ja mówię, że nie:no: Sprawdza-okazuje się, że mała nie wstawiła się do kanału-jest za bardzo z prawej strony, później za bardzo z lewej-każe mi leżeć z nogą podniesioną do góry i przeć na skurczu-nie wychodzi mi to:no: Wymyśla inną pozycję-mam kucnąć, mocno się zaprzeć, M trzyma mnie z tyłu i prę z całej siły-po 40 minutach się udaje-w końcu mała się wstawiła i czuję parcie na odbyt:tak: Idę na łóżko i tam prawie 20 minut prę-mam bardzo duże przerwy między skurczami-nawet do 4 minut-maksymalnie staramy się wykorzystać każdy skurcz i udaje się o 20.10 rodzę moją kruszynkę Małgosię:-) Niesamowite uczucie-szczególnie, że pierwsza cesarka wyglądała inaczej:tak::happy: Dostaję ją na brzuch-później zabierają ją na ważenie i badanie, a następnie idzie z M do kącika poporodowego:tak: Mnie czeka rodzenie łożyska-co trwa pół godziny-nie mam już w ogóle skurczy, dają mi kroplówkę z glukozą i oksy i w końcu się udaje:tak: Później zostaje już tylko szycie i o 21 jestem po wszystkim razem z moim M i małą córeczkę-jestem przeszczęśliwa:-):happy2:
 
Gabrysiowy poród

Mój poród zaczął się porannym, wtorkowym plamieniem. Tego dnia przypadał mój termin wg USG. Od kilku dni schodził mi czop. Tego dnia zauważyłam na wkładce dużo brązowawego śluzu i małe skrzepy krwi. Poza tym od rana dawały się we znaki bóle jak na @. Zaczynały się w podbrzuszu promieniowały w kierunku krzyża, ale nie były bolesne. Zauważyłam kilka takich skurczybyków, ale na początku były nieregularne, tak co 20 -30 minut, więc myślę „To nie to:/”. Od około 16:00 pojawiły się bardziej regularne co 15 – 10 minut. Mąż przyjechał z pracy ok. 18:00 i nagle spokój… przez pół godziny nic :/, potem kolejne 3 regularne, więc stwierdziłam „jedziemy na IP! Najwyżej zrobią KTG i wrócimy do domu”. Tak też uczyniliśmy. Dopakowałam torbę, wsiedliśmy do auta i jazda, trochę bez przekonania. Totalny luzik. Do szpitala jechaliśmy jakieś 25 minut a tu niespodzianka, regularne spięcia co 5 minut
Ok. 20:30 spisali mnie na izbie przyjęć, kazali się przebrać i przeszliśmy na blok porodowy. Mąż musiał czekać w sali dla gości, zostawił niepotrzebne rzeczy w specjalnej szafce, a ja czekałam na korytarzu przed salami narodzin, był tłok, poród za porodem. Akurat czekałam przy dyżurce położnych gdzie wisiał zegar… dalej regularne co 5 minut, ciut mocniejsze. W końcu dostaliśmy salę, przydzielono nam położną. W pierwszym momencie pomyślałam, że to jakaś nieprzyjemna babka, ale potem byłam mile zaskoczona. Podpięli mnie pod KTG, zbadali, przyszedł mąż. Skurcze bardzo słabe na odczycie, ale dla mnie mocniej odczuwalne…rozwarcie 1 cm :/ Pierwsze hasło „Panią raczej na przedporodową skierujemy, mąż niech jedzie do domu pospać, w razie czego będziemy dzwonić”. Myślę sobie…”masakra”, bo już było boleśnie, nieprzyjemnie na tych skurczach. Lekarz postanowił podać mi przeciwbólowo Dolargan i jak nic nie ruszy to na salę przedporodową. Było około północy. Zrobiłam się senna i dziwnie rozluźniona :p przespałam się, mąż również i zaczęło mnie wykręcać na tym łóżku. Chwilę później przyszła położna, sprawdziła szykję; 2 cm. Przyszedł lekarz, powiedziała, że 3 cm rozwarcia ;) Stwierdzili, że coś ruszyło, więc kontynuujemy. Potem położna powiedziała, że musiała trochę naściemniać, bo pewnie by nas cofnęli, a może coś się jednak ruszy ;) Miała nosa! Poprosiłam, żeby odpięła mnie od KTG, bo już nie mogę na tym łóżku wytrzymać. Pochodziliśmy z mężem, skakałam na piłce, pokręciliśmy biodrami, porobiłam jakieś dziwne przysiady, nawet podskakiwałam :p Po prostu robiłam to co wydawało mi się, że przyniesie ulgę. Po godzince fikania lekarz stwierdził, że są 4 cm. Postanowili mi podać coś na rozluźnienie szyjki, żeby rozwarcie poszło szybciej (nie oksytocynę, nie pamiętam nazwy). Skurcze były moooocne a ja od początku na łóżku pod KTG. Wykręcało mnie na wszystkie strony. Znowu poprosiłam, żeby mnie odpięli, bo muszę do wc i chcę pochodzić. Na kibelku odszedł mi czop, duże to ustrojstwo! Bleh! Znowu trochę pokręciłam się po Sali. Potem znowu na łóżko, KTG i zaczęło się ostro, silne bóle krzyżowe, jak na mega zatwardzenie :p Było już po 4:00. Położna przyszła na kontrolę szyjki… aż sama zrobiła wielkie oczy…8 - 9 cm! „PANI ANIU, ZA CHWILĘ URODZIMY!”. . Yyyy? …a z mężem myśleliśmy, że co najmniej do południa będziemy się męczyć, już miała taką wizję :p Od tego czasu wpadłam w jakiś trans. Nie pamiętam jak bolało, totalny automat. Wiem, że krzyczałam, ale nie głośno. Pamiętam, że w „Leksykonie ciąży” na kanale Planet mówili, żeby nie piszczeć tylko wydawać z siebie niskie tony, bo przy piszczeniu gorzej się oddycha i miej boli. Przyszedł lekarz, jeszcze jedna położna, małżona wyprosili na badanie. Wszystko pięknie. Kazali położyć się na bok, złapać nogę, ciągnąć do góry i przeć i tak na 4 skurczach ale nie z całej siły. Na jednym z nich położna wsadziła mi rękę i rozszerzyła mi szyjkę, żeby była równomiernie rozwarta. Po chwili mąż znowu wrócił. I w tym momencie o godzinie 5:00 rozpoczęła się II faza porodu. Najpierw kilka skurczy jeszcze leżąc na boku z uniesioną nogą, nie pamiętam ile…może z 3. Potem szybciutko rozłożyli łóżko (jakieś takie wypaśne, automatyczne było) i już byłam w pozycji do rodzenia. Dostałam znieczulenie w krocze. Dwa skurcze „Już główka wychodzi”. Położna cały czas mnie wspierała, mówiła „Ślicznie Aniu. Za chwilkę kończymy, pięknie rodzisz”. Byłam z siebie taka dumna. Jak już prawie wychodziła główka położna spojrzała na lekarza, on tylko kiwnął głową i zobaczyłam jak babka bierze nożyczki :/ ciachnęli…na szczęście nic nie poczułam. Od razu wyszła główka, jeszcze jeden skurcz i zobaczyłam mojego malutkiego człowieczka. i tak o 5:07 urodził się mój synek Gabriel Paweł, 55 cm, 3790 g.
Ja byłam bardzo podekscytowana, myślałam, że będę płakać ale czułam bardziej jakąś taką euforyczną radość. Mężowi oczy się zaszkliły. Przeciął pępowinę. Położyli mi malutkiego na brzuch, od razu wtulił się i zaczął szukać cyca. W tym momencie byliśmy tylko my, nasza rodzinka :) Ja, mąż i Gabryś.

Chwilkę później położna powiedziała, że mam jeszcze poprzeć bo łożysko jeszcze. Spięłam się raz a porządnie i wyskoczyło, poczułam to jak smarknięcie ;) no ale niestety, okazało się, że coś tam w środku zostało, więc mąż musiał wyjść, bo czekało mnie łyżeczkowanie. O dziwo też nie było to jakoś bolesne, trochę tylko mną szarpnęło kilka razy jak mi tam jeździli w macicy łychą. Zabolało tylko raz jak czyścili mnie przy nacięciu. W tym czasie druga położna tuż obok mnie zważyła i zmierzyła Gabrysia. Jak skończyli mnie łyżeczkować mąż wrócił i tak siedzieliśmy sobie z syniem na moim brzuchu, gdy „piętro niżej” byłam zszywana. I tu bolało, bynajmniej źle wspominam ten moment, szczególnie ostatnią, skórną warstwę :/ W sumie wyszło 20 szwów, z czego 7 na zewnątrz :/ Mocno mnie ciachnęli, ale z drugiej strony sama czułam jak szybko mały wychodził. Cieszę się, że nie popękałam samoistnie… Ogólnie tempo było ekspresowe, zaledwie 7 minut II fazy.
W trakcie szycia druga położna zabrała synia i męża na kąpanie i szczepienie. Podobno Gabryś był bardzo grzeczny. Na dodatek okazało się, że pani, która się nim zajmowała ma na imię Gabrysia :p Po powrocie chłopaków jeszcze dwie godzinki poleżeliśmy na sali narodzin. Później przyjechali z wózkiem i łóżeczkiem dla małego. Gdy wstałam z łóżka myślałam, że zemdleje. Mąż i położna pomogli mi usiąść. Bolało …na szczęście szybko dojechaliśmy na drugi koniec korytarza gdzie były sale poporodowe. Trafiliśmy do dwuosobowego pokoju. Mąż posiedział z nami jeszcze chwilkę i pojechał do domu odespać noc. Potem przyjechała moja mama z kołem ratunkowym zamiast kwiatka ;) bez tej dziurawej poduszki nie wyobrażam sobie teraz życia. Pamiętam, że byłam okrutnie słaba. Ledwo dałam radę wziąć prysznic. Rana strasznie bolała, nie wiedziałam jak mam się ułożyć. W dodatku po łyżeczkowaniu dosłownie ciekło ze mnie. Nie potrafiłam zasnąć, w ciągu dnia przespałam może godzinę. Po południu wpadł w odwiedziny mąż mojej kuzynki, który jest neoneatolgiem na noworodkowym. Powiedział, że jeżeli chcemy to możemy na noc już wrócić do domu, jednak położna zaleciła, żebyśmy zostali te pełne 24 h na obserwacji. Bałam się trochę tak szybko wrócić, aczkolwiek perspektywa nocki we własnym łóżku była kusząca. Zostaliśmy. Wieczorem wszelkie przeciwbóle, które dostałam w trakcie porodu przestały zupełnie działać. Dostałam zastrzyk i lód na krocze. Dobrze, że mały tylko raz w nocy rozpłakał się na kupę, a tak ślicznie przespał 6 godzin. Następnego dnia w południe wróciliśmy do domu :)

Przepraszam, że tak długaśnie się rozpisałam. Generalnie poród wspominam bardzo dobrze. Szczerze polecam Szpital Miejski nr 2 w Bydgoszczy! Jestem z siebie dumna, że dałam radę. Malutki jest wspaniały. Pobyt w szpitalu też był ok. Trafiłam na spoko położną zarówno na porodówce jak i na sali poporodowej. Tylko rana nadal mocno doskwiera. Minęło 10 dni a ja mam wrażenie jakby ktoś mnie z całej siły kopnął z glana w prawy pup…ale to nic w perspektywie skarbu jakim jest mój synuś. No i jeszcze nie mogę nie wspomnieć o moim kochanym mężu. Był przy mnie przez te 9 godzin pierwszej fazy, był wytyrany po pracy a dzielnie siedział na krześle przy moim łóżku. Chwilami przysypiał ze zmęczenia. Dzielnie pomagał mi w ćwiczeniach, trzymał za rękę gdy bolało, pomagał przycisnąć nogi podczas parcia, nawet usta szminkował :). Myślę, że dzięki wspólnemu rodzeniu jesteśmy milion razy bliżej siebie. Teraz widzę go jako tatę. Pomaga mi we wszystkim, kąpie, karmi i przewija małego, wstaje w nocy za każdym płaknięciem Gabrysia. Sprząta, gotuje, dzielnie znosi i przegania moje smuty. Kocham go! Jest wspaniały :)
 
Ostatnia edycja:
No to teraz kolej na mnie..

16 sierpnia poszłam na USG do swojej ginki i niestety znow wyszło za mało wód płodowych (AFI-7) rozwarcia brak.. mówi do mnie ze pisze skierowanie do szpitala, ja oczywiście panika.. znów szpital, pytam cy nie da sie jakoś tego uniknąć.. oczywiscie odpowiedziała mi ze miałam całą ciąże prawidłową i zakończmy ją z sukcesem.. wiec pojechałam do domu po torbe (M był w pracy) i zawiozłam sie do szpitała.. poszłam na oddział położniczy przyjął mnie bardzo fajny lekarz.. wziął mnie na usg i wód wyszło jeszcze mniej bo AFI-6, przepływy dobre i powiedział ze prawdopodobnie na nastepny dzień będzie cięcie.. zbadał przy okazji na fotelu i rozwarcie juz na 1 palec, mały maksymalnie waży 2600 i potem jeszcze mierzył mnie centymetrem i z jakiegos wzoru wyliczał i wyszło mu 3100.. wróciłam z USG to podpieli mnie do KTG (zero skurczy - moze 2 na 30%), pobrali krew i mocz do badania bo musi to byc przed CC. poszłam leżeć na sale.. na wieczór przyszła pani doktor powiedziała, że potną mnie w środe aby mały jeszcze ciut podrósł i zalecila diete od nastepnego dnia od obiadu.. mogłam zjesc tylko sniadanie i zupe..
17 sierpnia miałam wizyte u pani anestezjolog, która wytłumaczyła mi co z czym się je itd, pytałam ją o wszystko co i jak, bardzo miła osobą i na wszystkie pytania konkretnie odpowiadała.
18 sierpnia po 6 rano położna zrobiła mi lewatywe potem po 8 poszłam na sale do przygotowania.. podali mi pare kroplówek, jakiś leki (nie wiem dokladnie co) ubrali rajstopy załozyli cewnik i przewieżli mnie o 8:35 na blok operacyjny. Pani aneztezjolog mnie zaczeła przygotowywać, niestety 15 minut próbowała podac znieczulenie w kręgosłup.. cięzko było, bo jak z takim brzuchem zrobić koci grzbiet.. w kazdym razie jak juz podali mi znieczulenie tak mi sie błogo ciepło w nogach zrobiło ze mogłabym iść spać.. cały czas miałam mierzone tętno, monitorowane miałam takze serce, zeby wsio było w porządku i cały czas miałam mówić jak sie czuje.. jak juz mnie ucieli to zapytala czy coś czuję a ja ze nic.. a ona do mnie ze juz jestem otwarta.. ja oczywiście w szoku.. po chwili usłyszałam najcudowniejszy krzyk na świecie.. mój Kacperek wydał pierwszy okrzyk.. dostał 10 pkt, pokazali mi go a on ułożył paluszki w literke V (jakby chciał pokazać pokój mamusia) ja oczywiscie rozryczałam się jak tylko go usłyszałam.. potem mnie zszyli i powiedzieli ze waży 3000gram i mierzy 53cm..
Przewieźli mnie na sale przyjechał mój M bo powiedziałam mu o ktorej dokladnie ma być ze ja już będę po.. poszedł zobaczyć Kacperka, cyknał fotke i przyszedł mi pokazać.. potem on pojechał do domu a ja poszłam spać w wykończenia.. (nie spałam prawie całą noc) o 14 jak przyjechał M poszedł po małego i siedzielismy (w zasadzie ja leżałam) sobie w trójke..
Na nastepny dzień pionizowali mnie.. pierwsze co jak wstałam to zbladłam i mi sie nie dobrze zrobiło.. po parunastu minutach próbowałam jeszcze raz i potem znowu.. poszłam juz do WC.. i jakos juz potem coraz lepiej.. w piątek juz ostro smigałam po korytarzu..
 
reklama
a u mnie - skurcze wlasciwie 24h przed porodem, w trakcie pojechalam na kawke z qmpelami. wieczorem ok. 22 co 8 minut i zaczely niezle dokuczyc wiec pojechalismy na IP. lekarz po ktg kazal mi zostac, ale zbyt wczesnie spanikowal, bo na gorze polozna stwierdzila, ze przed rankiem nie urodze i mam isc spac. rozwarcie mialam male, skurcze ponoc slabe, choc bolalo naprawde kurewsko. dali mi oxytocyne. męża wyslalam na noc do domu, zadzwonilam po Niego 4.08 po 8 rano, byl przed 9 akurat jak szlam na lewatywe. strasza ta lewatywa, a to ani nie boli ani nie jest specjalnie nieprzyjemne wg mnie, a dalo mi pewnosc, ze nie osram za przeproszeniem personelu, co wiele dla mnie znaczylo :p
bolalo coraz mocniej, nie moglam juz ani stac, ani lezec, nic. masowanie szyjki tez koszmar. lekarz pyta czy chce znieczulenie. pytam czy bedzie duzo gorzej, on ze to dopiero poczatek, to ja czy to moze zaszkodzic, on ze teoretycznie tak, ale nigdy nie zdarzyly sie zadne powiklania w tym szpitalu. wzielam bez zastanowienia. nie zaplacilam ani zeta :)) a pomoglo napraaaaaawde baaaaardzo. skurcze czulam, ale nie bolały, dopiero pod koniec. zdązylismy na 1 dawce (dziala 2h) i o 12:35 Sara byla na swiecie :)) no i mila niepsodzianka - faza II czyli parcie to byl pikus w porownaniu z tym co przed (gdyby nie hemoroidy ktore pozniej niezle dokuczaly :/). naciecie nie bolało wcale, goilo sie tez krociutko (polecam Tantum Rosa). nikt mnie nie uprzedzil, ze bedzie tyle krwi, troche sie przerazilam, a polozna stwierdzila, za ta ilosc jest zupelnie normalna. wyciskanie macicy tez nieeeezle bolało, ale dalam rade. niestety porod wykonczyl mnie strasznie, wyniki krwi spadly o polowe w stosunku do ciążowych i chcieli mi robic transfuzje, ale obylo sie bez po konskich dawkach zelaza i sporej ilosci jedzonka. pierwsze 2 dni myslalam ze umre, pierwszy prysznic o malo nie skonczyl sie dla mnie na podlodze, a pierwsze wyproznianie (po 5 dniach!) to byl koszmra, myslalam ze rodze i mialam drgawki i gesia skorke na calym ciele. ma-sa-kra!!! ogolnie cholernie duzo rzeczy mnie w tym wszystkim zaskoczylo, choc myslalam ze jestem przygotowana.. przed kilka dni na slowo 'porod' łzy stawały w oczach (bynajmniej nie ze szczescia..), ale juz jest ok i nikomu nie oddalabym tego przezycia, uwazam, ze warto :))
rodzilam w szpitalu Brodnowskim i szczerze polecam - personel pełna profeska, wszystkie uslugi za free i jedzenie w miare, tylko troche mało. sale dobrze wyposazone, max. 4 osobowe, choc jak ja rodzilam na oddziale panowaly pustki.
pozdrowionka i udanych porodow zycze :))
 
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry