reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści Sierpnióweczek z porodówek- BEZ KOMENTARZY

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Jak wiecie ja do szpitala poszłam już 3 czyli 2 dni przed porodem ,byłam przygotowywana do tego dnia .5 razem z koleżanką wstałyśmy bardzo wcześnie obie byłyśmy na czczo ,od rana dopisywały nam humory dostałyśmy głupawki ponoć było nas słychać na całym oddziale .Zaraz po 6 zostałyśmy wezwane na ktg z tamtont moja koleżanka poszła na porodówke a ja wróciłam na sale i tam czekałam na męża ,jak przyszedł to chyba zaczełam sie ciut stresować bo wcale nie było mi tak śmiesznie jak wcześniej .Nikt po mnie nie przychodził wiec zaczełam sie martwić czy napewno mnie wezwą dzisiaj ,po jakimś czsie zostałam poproszona do zabiegowego siostry wwsadziły mi wenflon i dostałam kroplówke ,okazało sie ze na porodówce straszne zamieszanie i musze chwile poczekać ,z kroplówką zaczełam chodzić po korytarzu ,oboje z meżem dosaliśmy znów głupawki ,nasze śmiechy przerwała położna która kazała zabrać rzeczy i przejść na porodówke , tam kazali mi sie połorzyć i zaczeli wszystko przygotowywać dostałam drugą kroplówke ,chyba wyglądałam na zestresowaną bo wszyscy próbowali mnie zagadać aby odciągnąć moje myśli ,gdy wszystko było gotowe kazali mi usiąść dostałam znieczulenie w kręgosłup bolało jak diabli ,spowrotem sie połorzyłam a przed nos postawili mi parawan w miedzy czasie chciałam zejść wiec coś zostało mi podane ale nie wiem co ,przez cały czas położna wycierała mi pot z czoła .O godzinie 9 55 przyszła na swiat Maja jako pierwsze lekarze pokazali mi jej pipke dla udowodnienia ze jest dziewczynką odcieli pempowine i położyli mi ją na reku ,nimogłam sie na nią napatrzeć ,chwile potem zabrali ją do mierzenia i warzenia przygladałam sie temu bo wykonywali to na tej samej sali ,wtedy poczulam sie bardzo błogo jak po prochach :-pmoja błogosć jednak trwała bardzo któtko po sszyciu zabrali mnie na sale pooperacyjną a mała do noworodków ,zostałam przeniesona na łóżko i wtedy poczułam sie bardzo zmęczona ale szczesliwa na sali pooperacyjnej lerzałyśmy we trzy ,dotrzymywałysmy sobie towarzystwa zgłodu zaczeła nam sie marzyć pizza i piwko do popicia ale nie chcieli dać :-pwolno nam było tylko usta przemywać wodom morską .Moje szczescie nie trwało długo nastepnego dnia zaczeły sie łzy i rozpocz ale to już wiecie ,naszczescie teraz jestesmy już razem i cieszymy sie każdym dniem .
 
reklama
Teraz moja kolej :)
Aleksander przyszedł na świat w niedzielę o 7.52 Dzień wcześniej czyli w sobotę czułam się rewelacyjnie - zero skurczy, zmęczenia, nic co przepowiadałoby poród. Zresztą lekarze twierdzili, że "na dole" wsio pozamykane, więc i ja nastawiłam się już, że dostanę skierowanie na oddział i troszkę tam poleżę. Ponieważ energii miałam mnóstwo postanowiliśmy pojechać na piknik hipoterapeutyczny a wieczorem ruszyliśmy na koncert klezmerski. Jak stałam w tłumie to żartowaliśmy co by to było gdyby mi w tym momencie wody odeszły ;) ledwo wróciliśmy do domu po jakichś 15 min poczułam, że jakoś mi się robi dziwnie mokro; mówię do M., żeby się powoli zbierał, bo jedziemy na porodówkę. Zero paniki - raczej głupkowate poczucie humoru dla ukrycia zdenerwowania. Ten dobry humor nie opuszczał mnie nawet jak wjechałam na izbę - gin po badaniu stwierdził, że już są 4 cm rozwarcia. Położna pytała, czy będę chciała ZZO na co ja twardo, że spróbuję bez bo tu niby skurcze mam ale dają się przeżyć. I tu zrobiłam błąd.. W pewnym momencie skurcze stały się tak silne, że nie byłam w stanie ich znieść a tu dopiero 6 cm :/ wysłałam M. po położną, wrócił z papierzyskami do wypełnienia, pobrali mi krew do badania i kazali czekać. To czekanie było najgorsze. Byłam gotowa wstać i sama iść do laboratorium byle tylko dali mi ten cholerny zastrzyk... Anestezjolog nie mógł się wkłuć - próbował chyba ze 4 razy i nic. W końcu dostałam znieczulenie podpajęczynówkowe i poczułam w końcu niewyobrażalną ulgę:) raz byłam na haju i muszę przyznać, że to było fajne uczucie ;)
oczywiście to co dobre szybko się kończy. Jak zaczęły się parte gryzłam łóżko i darłam się w niebogłosy. M. powiedziałam, że nigdy więcej nie chcę rodzić dzieci, nawet raz ode mnie oberwał - z bólu ledwo się kontrolowałam :(
Położne były rewelacyjne - spokojne, radziły, odpowiadały na pytania, dawały ogromne poczucie bezpieczeństwa ale niestety urodzić za mnie nie chciały ;)
Końcówka bolała jak diabli, ale moment kiedy mały "wyskoczył" i położyli mi go na brzuchu jest nie do opisania :)
dla nas jest największym skarbikiem i najlepszym prezentem na pierwszą rocznicę ślubu :)
Teraz już jesteśmy w domu i uczymy się siebie. Tak sobie ostatnio pomyślałam, że odkąd Aleksander jest na świecie wszystko co było "przed" (praca, stresy itp.) straciło jakby na znaczeniu. Teraz liczy się On i nasza Rodzina :)
 
Jakoś dotąd brakowało czasu i okazji żeby i moją opowieść z porodówki tutaj wrzucić a dzisiaj korzystam z tego że potomstwo śpi i nadrabiam spokojnie necik
Z mną z nami było tak:
Jeszcze w środę popołudniu narzekałam ze nic się nie dzieje, bo i tak faktycznie było. Taka cisza przed burzą . Byłam jeszcze u rodziców i jak wróciłam to dostałam jakiegoś napadu sprzątania aż nawet poukładałam w szafce w przyprawami bo mi się wydawało że jakiś tam straszny bałagan. O 23 poczułam skurcz, ale pomyślałam, że za dużo rzeczy robiłam w ciągu dnia i to takie upomienie o odpoczynek. No, ale skurcze nie odpuszczały najpierw były co 20 minut potem co 15 10 a jak zrobiły się co 7-8 minut to już nie było innej opcji tylko, że rodzę. J cały ten czas spał a ponieważ rano szedł do pracy to nie chciałam go budzić póki nie byłam pewna że to nie jakiś fałszywy alarm.O 2 w nocy obudził się J jak mnie zobaczył w fotelu to zapytał czy mały tak mocno kopie że spać nie mogę bo i tak już czasem się zdarzało. Jak mu powiedziałam co się dzieje to myślał że żartuje. Nim dotarło do niego że się zaczęło i faktycznie trzeba będzie jechać do szpitala ja spokojnie wzięłam prysznic i dopakowałam resztę drobiazgów do torby do szpitala. O 3 zadzwoniłam do mojej mamy i J pojechał po nią żeby została z Majką. Pocałowałam tę moją jeszcze maleńką córcię i w deszczową noc pojechaliśmy do szpitala gdzie wypełnianie dokumentów zajęło tyle że nim mnie przyjęli była 4 . Trafiłam na oddział położniczy z 4 cm rozwarcia podłączyli mnie do KTG i tak sobie leżałam i obserwowałam skurcze i słuchałam tętna Michałka. Potem dostałam nakaz chodzenia co by bardziej rozbujać akcję porodową naliczyłam 1500 kroków i położna wysłała mnie pod prysznic. Po prysznicu znowu pod KTG a tam cisza nic zero skurczyków więc podpięto mi kroplówkę z oksytocyną. Z przerażeniem patrzyłam na ten spływający płyn bo miałam złe wspomnienia z oksytocną związane z pierwszym porodem niestety ten specyfik bardzo nasilał moje bóle dużo bardziej niż skurcze. O 10 rano poczułam pyk i że robi mi sie mokro okazało się że odchodzą mi wody. Położna mnie zbadała i stwierdziła że rozwarcie na 7-8 cm więc przeszłam na porodówkę. Najpierw nie chciałam znieczulenia, bo strach przed wkłuciem w kręgosłup i możliwymi skutkami ubocznymi znieczulenia był większy niż chęć uśmierzenia bólu no i żal mi było 150 zł. Jednak po paru masakrycznych skurczach przy których darłam się paskudnie zmieniłam zdanie o 180 stopni. Dostałam znieczulenie i odzyskałam kontrolę nad sytuacją bo wcześniej tylko wyczekiwałam bólu i tego żeby już minął a teraz mogłam się skupić na oddychaniu i słuchaniu poleceń położnej co zdecydowanie spowodowało posunięcie akcji do przodu. W końcu usłyszałam mamy pełne rozwarcie i rodzimy. Pomyślałam kto rodzi ten rodzi. Michała był jednak ciągle wysoko i dosyć to trwało nim udało mi się go zepchnąć na dół. Był taki moment, że myślałam, że ja już nie dam rady bo fizycznie po prostu brak mi sił jednak skurcze od 12 godzin i głód napewno energii nie dodają. W głowie gonitwa miliona myśli i ta jedna najważniejsza ze nie mogę zawieść mojego synka. Nie wiem jak i skąd ale zebrałam się cała w sobie wydałam jakiś nieludzki dźwięk i o 12.25 przyszedł na świat Michałek. Kiedy położyli mi go na brzuchu takiego brudnego od mazi i krwi, opuchniętego , bo przecież dla jego ciałka to też był ogromny wysiłek to dla mnie i tak był najcudniejszy najśliczniejszym maluszkiem pod słońcem. Urodziłam łożysko co było juz takim malusim pikusiem a potem połozna mnie pozszywała po nacięciu a ja nawet nie miałam siły oddychać ale myślałam że ja dla tego maleństwa mogę wszystko. Żałuję żę nie miałam z Majką tej chwili bo to chyba jedyna magiczna chwila narodzin. Cała reszta to to tylko niezbyt ładna fizjologia. Tak jak przy porodzie Majki żałowałam że nie ma ze mną J bo byłam zostawiona sama sobie to przy drugim porodzie była ze mną cały czas położna mojego męża nie wyobrażam sobie za nic pośród tej krwi i innych cudów wianków. Dwie ciąza całkiem rózne dwa rózne porody i napewno dwoje róznych dzieci. Teraz przede mną misja dziejowa wychowania mojego syna na porządnego faceta bo brak takich na tym świecie.
 
Wreszcie znalazłam chwilę czasu żeby napisac jak to bylo u mnie... I mam nadzieję że zanim malutki się obudzi to zdążę zdac relację :-D

Wszystko zaczęło się od tego że w niedzielę i poniedziałek (22 i 23.08) poszaleliśmy z mężem ... oczywiście w celu przyspieszenia porodu :-D Niestety nic to nie dało, tzn tak nam się przynajmniej wydawało bo odrazu nic nie ruszyło. Ale już we wtorek (24.08) zaczął mi odchodzić czop śluzowy... nie wiedziałam czy to dokładnie to ale kiedy pojawiło się więcej w środę (25.08),a w czwartek (26.08) już niteczki krwi to wiedziałam że coś jest na rzeczy :-) I tylko czekaliśmy na rozwój sytuacji. I właśnie w czwartek popołudniu zaczęło mnie tak jakoś dziwnie męczyć podbrzusze, biegałam do ubikacji jak szalona, bolały mnie plecy... jeszcze wtedy nie wiedziałam że to własnie zaczynały mnie brać skurcze. Wieczorem siedząc na forum pisalam Wam o tym że chyba mam skurcze i że zaczynam liczyć. Później wzięłam kąpiel myśląc że pewnie jednak mi przejdzie i jeszcze wpadłam na forum powiedzieć dobranoc i że odezwię się rano gdyby nic nie ruszyło. Ale okazało się inaczej :-D Położyłam się z mężem spać, ale sen nie chciał przyjść bo co chwilę czułam takie dziwne uczucie w plecach i dole brzucha, ale nie bolało wiec nie myślałam że to może być skurcz. Ale kiedy zaczęło się pojawiać regularnie to wtedy dotarło do mnie ze chyba się zaczyna. Mąż z wrażenia też nie mógł usnąć a nastepnego dnia miał iść rano do pracy na 7 i caly czas mu mówiłam że ma spać bo to na pewno fałszywy alarm. No i usnął... a po jakimś czasie i mnie zmorzył sen :-D Obudziłam się po 2 z jakimś takim dziwnym uczuciem ktorego do tej pory nie umiem opisac, nic nie bolało, ale czułam że musze do ubikacji. Poleżałam jeszcze trochę i nie zdążyłam jeszcze wstać jak poczułam że ... robi mi się mokro :-D Szybko wiec wstałam i wtedy wyleciało ze mnie jeszcze trochę wód i szybko przestało. Poszłam więc do ubikacji bo myślałam że to może jednak tyle śluzu, ale okazało się że to nie śluz a po prostu woda i że jednak się zaczyna :-D Wykapałam się jeszcze, zrobiłam ze spokojem włosy i dopiero poszlam obudzić męża. Tylko go lekko ruszyłam i powiedziałam że jedziemy do szpitala a on już był obok łóżka... a nigdy tak szybko nie wstaje bo to typ leniucha ;-) I tak o godzinie 4.10 zostałam przyjęta na oddział. Odrazu podłączono mnie pod ktg które wykazało skurcze ale niewielkie bo na poziomie 40 - 50, po chwili przyszedl ginekolog (murzyn :-) :-D ;-)) i zbadal mnie "od środka" pod kątem sprawdzenia czy to oby na pewno były wody. Okazało się że tak, ale pęcherz mi nie pękł tylko lekko puścił i to w dodatku bokiem a nie tak jak zwykle pękają. No i okazało się że mam tylko 3 cm rozwarcia. Po spisaniu wszystkich danych itp, po badaniach kazano mi się przebrać w koszulę i wysłano z mężem na salę porodową. Tam zostawiono nas już samych sobie... byla wtedy godzina 5.10. Co jakiś czas przychodziła położna żeby sprawdzac tętno małego i czy zwiększa mi się rozwarcie, ale ogólnie mieliśmy "walczyć" sami. Przy drugiej kontroli rozwarcia położna spytała czy chcę żeby mi pomogła... Nie wiedzialam o co jej chodzi ale powiedziałam ze tak i przebiła mi pęcherz mówiąc że to pomoże w powiększeniu rozwarcia. I od wtedy dopiero zaczęły się prawdziwe skurcze, tzn jeszcze wtedy praktycznie nie bolały ale już czułam je dosyć wyraźnie. Jednak rozwarcie powiększało się bardzo powoli. Skakałam więc na piłce, mąż masowal mi plecy (bo niestety dorwaly mnie bóle krzyżowe) i tak dobrnęliśmy do 7 cm. Wtedy niestety rozwarcie przestało się powiększać. Wezwali ginekologa który stwierdził że jeszcze czekamy i dopiero jak nic nie ruszy przez najbliższa godzinę (a była już 8.30) to wtedy dostanę kroplówkę na rozwarcie. Ginekolog wyszedl a położne (bo byly 2) wzięły mnie "w swoje ręce"... I nie pytając najpierw same zaczęly mi robić masaż szyjki... Bolalo jak cholera. Z tego wszystkiego powiedziałam do polożnej że ma zabrać ze mnie ręce bo mnie boli. Posłuchała i przestała. Ale po chwili spytała spokojnie czy mam zamiar się męczyć caly dzień czy chcę żeby mi pomogly szybciej urodzić. Wiec ostatecznie zgodziłam się na naprawdę długiiii masaż szyjki. Uczucie gorsze według mnie niż sam poród. I dopiero po tym masażu zrobiłysmy 3 podejścia do parcia. Okazało się że głowka już w kanale, wiec wezwały ginekologa i zaczęla się ostatnia faza porodu. Parlam kilka razy, aż w końcu zaczęło mi brakowac tchu i musieli mnie podłączyć do tlenu bo powiedzialam im że za chwilę zemdleję :-D Ogólnie moge powiedzieć że najgorszy w całym porodzie był wlasnie masaż szyjki i te ostatnie bóle parte. Ale uczucie kiedy malutki już ze mnie wyszedł nie do opisania. Poczułam taka dumę że nie da się tego opisać. Poza tym mina męża i radość w jego oczach też są nie do opisania. Niestety w tym szpitalu w którym rodziłam nie kłada maluszka na mamę tylko pokazują z góry. Ale za to mąż mógł być przy nim od pierwszych minut jego zycia. Mogę powiedzieć że piatek 27.08 zapamiętam do końca życia!!!!!!!! Dostaliśmy wtedy najpiękniejszy prezent.

Ufff zdążyłam. Mały jeszcze śpi. Trochę chaotyczny i niedokładny opis ale tak to już jest jak się wszystko robi na czas ;-)
 
To może ja postaram się opisać mój poród
Zaczęło się już w piątek wieczorem tj 27 sierpnia a termin miałam na 28.Około godz. 21 zaczęłam odczuwać skurcze i nie mogłam już zasnąć, były chyba co 10 mi i się stopniowo skracały, około 23-24 powiedziałam o tym mężowi i on już mi mierzył czas, tak chyba do godz. 3 w nocy, w tym czasie wzięłam kąpiel aby sobie ulżyć ale niewiele mi to pomogło. Nie chciałam jeszcze jechać do szpitala póki skurcze nie będą co 5 min dłużej niż godz. Całą noc nie spałam a mąż w sobotę miał iść do racy ale zadzwonił i powiedział ze nie pójdzie bo ja się źle czuje. W sobotę w dzień też miałam skurcze ale nieregularne, tak co 10 min dopiero wieczorem zaczęła się masakra, ból nie do zniesienia, wykąpałam się, leżeliśmy przed TV a ja zwijałam się wpół, w końcu ok. 1 w nocy mąż nie wytrzymał i powiedział że jedziemy do szpitala, dopakował torbę a ja ze łzami w oczach że to już ledwo dowlekłam się do samochodu.
W szpitalu najpierw ktg, masaż, odszedł dopiero kawałek czopu i słowa że przyjmują na oddział, rozwarcie na 2 albo 3 cm, mnóstwo formalności w ja przy każdym skurczu ściskam męża, lewatywa nie taka straszna jak to sobie wyobrażałam. Przebrałam się i na łóżko. Rodziłam na sali ogólnej ale nie było innej rodzącej, mogliśmy poczekać na salę rodzinną bo inny poród już się kończył ale nie chciałam, było mi wszystko jedno. Dawali mi przez kroplówkę jakieś środki na złagodzenie bólu, niezły odlot ale tylko przez chwile, na zmiękczenie szyjki i inne takie, już nie pamiętam. Mąż był cały czas przy mnie, podawał tlen choć ja nie chciałam, dawał wodę do picia.
Akcja postępowała bardzo powoli, w międzyczasie nabałaganiłam troszeczkę bo nie wypróżniłam się całkowicie po lewatywie;) przyszedł lekarz ale mnie olał bo nie byłam jego pacjentka a on był zmęczony bo miał cesarkę w nocy, dopiero nad ranem przyszedł jeszcze raz i zrobił masaż szyjki, do tego znowu jakieś środki w kroplówce. Po 6 na dyżur przyszedł inny lekarz, już trochę lepszy, milszy. Przyjechali też rodzice męża, przywieźli mu kanapki bo strasznie zgłodniał przez całą noc.
Wszystko strasznie mi się dłużyło, patrzyłam w okno a tu już widno. Około godz 9 powiedziałam że do 10 musze urodzić (bo ja urodziłam się o 10.32). Skurcze parte miałam zbyt krótkie i źle parłam, podczas nich dostawałam takiego ciśnienia że byłam istny burak, później okazało się że tak trudno mi to szło bo mały rodził się z rączką przy główce. Cały czas sprawdzali tętno na ktg ale było porządku i dlatego nie dawali mnie tak długo na cesarkę, sama nawet nie chciałam się zgodzić. Tyle godzin męczarni miałabym zakończyć cesarką. W końcu w niedziele 29 sierpnia o godz. 10.20 siłami natury na świat przyszedł Wojtuś, mój skarb, dostał 9 pkt za skórkę -1 bo jak się okazało wody były zielone. Szybko urodziłam łożysko, poszli mierzyć i ważyć maluszka a ja zostałam sama przez chwilkę ale widziałam wszystko. Mąż robił zdjęcia i kręcił filmiki. Mały obsikał wszystkie 3 położne J Lubi sikać na kobiety.
W sumie rodziłam ponad 11 godz, ja się nie zraziłam ale mąż owszem, widział że nie było łatwo, na razie nie myślimy o następnym dziecku, musimy wychować tego brzdąca bo daje popalić. Położne były ok, gorzej na noworodkach.
Nie da się tego wyobrazić, to trzeba przeżyć.
 
To moze i ja wreszcie opisze swoj poród choc to juz ponad dwa misiace.... ale jakos wczesniej czasu było brak. 27 sierpien- zggłosiłam sie na IP bo słabo czułam ruchy malego a i cisnienie miałam jakies wysokie tam mie połozna operdzieliła ze pod koniec ciazy przeciez to normalne ze jest mniej ruchów i takie tam. Ale podłaczyła pod KTG i kazała czekac na lekarza. Zapis ok mały sie rozchasała ale przyszedł lekarz zbadał wypytał i zostawił mnie na przedporodowej 28 sierpien po obchodzie z odrdynatorka zczeli mi wywyoływac poród bo mi cisnienia strasznie skakało- załozyli mi cewnik foleya do szyjki macicy na rozwarcie. Dostałam skurczy co 10 min wiec nie kazali juz nic jesc i pic... i chodziłam... chodziłam.... i skurcze przeszły ale ok godz 22 cos mi pociekło wiec sie przestraszyłam ze to wody. Połozna zbadała ale to jednak nie były wody. Poszłam spac. 29 sierpien pobudka o 6 rano na szybki prysznic i zaraz mnie przeniesli na porodówke gdzie dostałam OXY i lekarz przebił mi pecherz płodowy i sie zaczeło. Od godz 8 maiłam narastajace skurcze, ale jakos jeszcze do przezycia. Ok godz 10 przyszedł mój lekarz prowadzacy ciaze bo akurat miał dyzur, zbadał i mówi ze mam prawie poród za soba. Dostałam głupiego jasia i klapa.... skurcze sie nasliliły ale co stego jak były nieefektywne i dolej nie chciało ruszyc.... godz 14.30 nie było postepu porodu. I tak sie meczyłam- skurcze co kilka sekudn tak mocne ze wyłam zz bólu rozwarcie na 8cm. Juz połozne starciły nadzieje ze cos sie ruszy, chodziły do lekarzy zeby cesarke zrobic. A moj lekarz nic nie zrobił!!! Dupa a nie lekarz!!! Przyszedł jakis inny lekarz tak mie zbadał ze mnie porozrywało.... I niby rozwarcie juz na 10cm. I dalalej to juz była przyjemnosc:) trzy parcia i Alek wyszedł. Cudo moje kochane:) Wydał mi sie wtedy taki duzy i nie mogłam sie nadziwic ze jak on sie zmiescił w takim małym brzuchu:) z waga 3600 i 57cm. Najgorsze w tym wszystkim było to ze byłam tam całkiem sama.... nie wuscili ojca dziecka bo nie było warunków:( koszmar:( zawołali P. dopiero jak Olek lezał na moim brzuchu. Urodzenie łozyska poszło gładko. Zszywali mnie ok godz bo strasznie mnie porozrywało ale tak sobie lezałam a Alek obok mnie w łóżeczku i sobie na niego patrzyłam. Potem mnie przewiezli na taka niby obserwacje 2h. I wreszcie dali dziecko do nakarmienia iiii wiecie co sie stało? Zemdłałam na lezaco.... Alka zabrali.... Podłoczyli mnie pod kropłowki... Na połoznictwo mnie przewiezli dopiero po jakis 6h od porodu.... Uffff..... Koniec mojej opowiesci...
 
Dopiero teraz trafiłam na to forum, ale też mam ochotę podzielić się swoimi "wrażeniami" z porodu.
Uważam mój poród za bardzo ciężki. Termin miałam na 4 sierpień, ale ponieważ się nie składało na poród 9 miałam zgłosić się na oddział. Tak też się stało. Zrobili mi ktg z próbą oxytocynową, sprawdzili czy wody nie są zielone i kazali czekać na rozwój sytuacji. Zero rozwarcia, jeżeli do następnego dnia nie zrobiłoby mi się rozwarcie to zakładaliby mi cewnik Folleya. Dokładnie o godzinie 24 dostałam bardzo silnych skurczy. Co ciekawe moje skurcze od razu były co 4-5 minut. Poszłam do położnej, zbadała mnie i odesłała z powrotem na salę mówiąc, że to jeszcze nie to. Po około 2 godzinach wycia z bólu co 5 minut poszłam jeszcze raz do położnej. Niezadowolona zbudzona wredna małpa zbadała mnie i znów stwierdziła, że to jeszcze nie to i da mi zastrzyk rozkurczowy. Co mi dała tego nie wiem (bo nie było to odnotowane), ale skurcze po pół godziny ustały całkowicie. Rano podczas badania okazało się, że mam rozwarcie na 2cm (co oznacza, że jednak w nocy już zaczęłam rodzić, a ta s... mi wszystko zatrzymała). O 9 dostałam oxytocynę i się zaczęło. Skurcze co 4 minuty, kręcenie tyłkiem na piłce, wstawanie i kucanie, pół godziny siedzenia pod ciepłym prysznicem i nic. O godzinie 15 zaczęły mi się bóle parte. To była masakra, bo co wypychałam z siebie moją malutką a "coś" wciągało ją z powrotem. Położna rozkładała ręce, lekarz spokojnie obserwował a ja co kilka minut parłam. Płakałam, błagałam o cesarkę, krzyczałam, że nie dam rady, ale lekarz twierdził że nie ma "wskazań medycznych" do wykonania cesarki. O godzinie 19 byłam już tak wykończona i odwodniona, że lekarz stwierdził, że dadzą mi odpocząć, odłączyli mi oxytocynę i podłączyli glukozę i coś jeszcze. Na szczęście o 19 była zmiana położnych i trafiła mi się starsza doświadczona położna, która dokładnie ułożyła mnie do parcia, w tym czasie lekarz naskoczył mi łokciem na brzuch i mała w końcu weszła do kanału. Później potoczyło się bardzo szybko. Położna rozcięła mnie bardzo mocno, ponieważ (nic mi nie powiedzieli) malutka była obwiązana pępowiną.
I tak o 20.20 na świecie pojawił się mój największy skarb :)))
 
W końcu i ja mam dłuższą chwilę aby opisać swój poród. Zaczęło się o 2:30, oddałąm mocz z krwią i miałam skurcze dość nie regularne, pojechałąm do szpitala tam mnie zbadał lekarz, który stwierdził że to już i zabrali mnie na porodówkę. Po 3 godzinach chodzenia, skakania na piłce,leżenia pod ktg nie było rozwinięcia sytuacji,nawet twierdzili że nie ma akcji porodowej (więc doszłam do wniosku że ten co mnie badał na przyjęciu to chyba nie był lekarzem), chcieli mnie dać na patologie ciąży ale nie było miejsc, więc postanowili że muszę urodzić, w miedzy czasie lekarz który mnie badał zarządał pełnego zapisu ktg pod drugim aparatem, bo pierwszy jak sie wydawało był zepsuty bo pokazywał różne tętno, gdy tak leżałam pod ktg podłączyli mi kropłowkę z oksytocyną oraz lekarz przebił mi pęcherz w wodami i tu sie zaczął ruch gdyż odpłynęły mi zielone wody i prowadzący mnie lekarz chciał od razu cesarkę robić ale grono lekarzy,które się zebrało nad moimi wynikami stwierdzili że zaczekamy na rozwuj sytuacji z kropłowką, ponieważ mój organizm nie zareagował a tentno dzieciątka zaczęło skakać (raz niskie, raz bardzo wysokie) to w bardzo szybkim tępie zabrali mnie na salę operacyjną i w znieczuleniu ogólnym zostałam poddana cesarce i tak o 9:35 urodził się mój synuś...acha oczywiście zapomniałam dodać że podczas tego wszystkiego towarzyszył mi mąż i to on miał okazje usłyszeć pierwszy krzyk maleństwa, mi niestety nie było to dane czego bardzo żałuję...
 
Ja urodziłam synka dokładnie w dniu porodu wyznaczonym z ostatniej miesiaczki. Jednak ok. dwa tygodnie wczesniej trafilam na patolagie ciazy z ogolnie zlym samopoczuciem i nudnosciami. Okazalo sie ze nie widza nic niepokojacego, jednak w trakcie mojego pobytu na KTG zaczelo spadac tetno malego w granicach 100. Pielegnairki sie wkurzaly biegaly do lekarzy, lekarze mowili ze wszystko ok a ja umieralam ze strachu. Postanowili mnie wypisac tydzien przed terminem. Przy wypisie mialam rozwarcie na 2 palce czyli 4 cm i glowke bardzo nisko-lekarz powiedzial ze porod bedzie szybki. W ogole jak chodzilam to bylo mi bardzo ciezko bo mialam wrazenie ze Synus zaraz mi ''wypadnie''. W nocy z 24/25 mialam dziwne bole brzucha jakos dziwnie sie czułam. Prawie nie spałam. Wczesnie rano obudzilam M i powiedzialam zeby zawiozl mnie do szpitala bo sie zle czuje. Pojechaliśmy> Lekarz na izbie stwierdil ze porod rozpocznie sie wkrotce i ze mam juz rozwarcie na 3 palce(6cm!). Kazali mi isc na patologie ale na patologii na obchodzie kazali mi zejsc na dol na porodowke. Mialam malutkie, bardzo male skurcze na KTG. Zadzwonilam do M ktory pojechal do pracy i powiedzialam zeby sie zwalnial bo dzisiaj urodze. Zwolnil sie, pojechal do domu po rzeczy i przyjechal. W koncu ok. 15 podłaczyli mnie pod OXY. Moj M caly czas byl przy mnie. Mialam caly czas podlaczone KTG na ktorym bylo widac slabe skorcze i lekarka powiedziala ze pewnie nie urodze sama Ja czulam skurcze. Coraz czestsze i siniejsze. Podali mi dolargan czy jak sie to tam pisze. Niby na znieczulenie. Raz ze bolu to on raczej nie znieczula tylko chyba bardziej zobojetnia na bol a dwa ze zaluje ze sie na to zgodzilam bo to silnby lek morfinobodobny- nigdy wiecej( Antek jak sie urodzil to byl bardzo ospaly). Nagle zaczely sie bole parte wiedzialam z opowiadan ze to te i mowie ze cos mi wychodzi a lekarka spojrzala na KTG i do mnie: co ci wychodzi?( na KTG nie bylo zadnych skurczy po prostu prosta linia) dlatego pewnie nie wierzyla. Podeszla i sprawdila i mowi: O holera szybko glowa wychodzi. Szybko przygotowali łózko i dali antidotum na dolargan. Druga faza porodu trwala u mnie moze 10 minut, na dwa razy wyparlam Antka- boli partych moze ze 4. (ale sobie przy tym gardlo zdaralam! ale krzyk bardzo mi pomogl_ myslalam tylko oby jak najszybciej sie urodzil i sie udalo!). Malo co mojemu mezowi nie rozdarlam koszuli tak go za nia ciagnelam. Ale byl caly czas przy mnie, bardzo mnie wspieral i przez to bol nie byl tak silny, byl bardzo odwazny.., ciesze sie ze mogl mnie wspierac. I tak o 18:45 25.08.2010r. o wadze 3650 i 56 cm. przyszedł na swiat moj kochany synek Antoni Tomasz- moj Skarbek najdrozszy:-)
 
reklama
Juz sporo czasu minęło odkąd urodziłam Nikodema, ale chciałam się z Wami podzielić jak to było - rodziłam w Danii. Postaram się w kilku słowach :-)
Tak więc wszystko zaczęło się w nocy 29.08. Obudziłam się bo bolało mnie ... kolano. No nie mam pojęcia dlaczego akurat kolano, ale tak wyszło :-D stwierdziłam, ze skoro już nie spie, to pójdę tradycyjnie do toalety. No i zauważyłam, że coś się ze mmie powolutku sączy jednak nie byłam pewna czy popuszczam siuski czy to są wody. Brzuch mnie lekko pobolewał, ale to też juz był standard. Na wkładce zauważyłam troszkę krwi i sie przestraszyłam, że pewnie zaczyna się akcja. Bałam się wejść pod prysznic, bo jak tam by mi odeszły wody, to mogłabym tego nie zauważyć, ale stwierdziłam, że jak mam iść dzisiaj rodzić to nie wyjdę bez umycia włosów :-p Tak więc umyłam je sobie i czekam co się będzie działo dalej. Cały czas ze mnie coś leciało, więc obudziłam męża i mówię, że chyba zaczyna się akcja porodowa zadzwoniliśmy więc do szpitala (tutaj trzeba zadzwonić, że się jedzie) że przyjedziemy sprawdzić, wzięłam w końcu szybki prysznic, ogoliłam nogi, a mąż dopakował torbę. Jak wyszłam z domu to już całkiem ze mnie chlusnęło.
W szpitalu cisza, pusto - nikt nie rodził. Na porodówce byłam tylko ja. Jak mnie połozna przyjmowała to miałam 4 cm rozwarcia, skurcze jeszcze nie były najgorsze więc chciała mnie wysłać do domu (mieszkam 5 min od szpitala), ale ja się zaparałam że nie pójdę, bo boli coraz częściej. Podłączyła mnie więc do KTG i się okazało, że mam silne skurcze co 2 min. Tak więc zostałam. Dostałam jakiś środek na przeczyszczenie i poszłam sobie pod prysznic gdzie moczyłam się prawie godzinę, bo dawało mi to znaczną ulgę. W ogóle nastawiałam się na poród w wannie (wanna była na każdej sali porodowej), ale koniec końców rodziłam we wszystkich możliwych pozycjach tylko nie w wodzie. Po 3 godzinach od przyjazdu do szpitala miałam już pełne rozwarcie i zaczęłam mieć parte. Niestety tutaj cała akcja się zablokowała - nie mogłam wypchnąć młodego, więc męczyłam się kolejne 4 godziny. Koniec końców, mąż mi musiał podawać tlen, podłączyli mnie do kroplówki i KTG, a dziecku wbili w wychodzący czubek główki sondę, która pilnowała jego pulsu. Położna wezwała lekarza, który dał mi ostatnią szansę na samodzielny poród, a jeśli nie dam rady to będzie wyciągał próżniowo. To mnie chyba zmotywowało, bo się udało i nagle Nikuś był z nami. W Danii raczej nie nacinają, ja strasznie popękałam - szycie bolało mnie najbardziej. Rodziłam bez jakichkolwiek znieczuleń (oprócz szycia) - ale to było na moją własną prośbę (co tylko się chce bez problemu można dostać) Oprócz położnej na sali był mój mąż, bez którego sobie po prostu nie wyobrażam tam być. Położna miała dochodzącą pomoc no i w kryzysowej sytuacji jest wzywany lekarz. Nikodem urodził się o 9.47 z wagą 3270 i miarą 51 cm.
Jak mnie szyli to mąż już trzymał w ramionach synka. Wcześniej jeszcze weszła na salę położna z banku komórek macierzystych i pobrała krew pępowinową bo oddawalismy, ale to już się działo poza mną. Po wszystkim przeszłam na łóżko poporodowe i miałam tam leżeć aż do pierwszego siusiu. Położna potem zmierzyła i zważyła małego oraz dała w piętkę witaminę K, a mąż jako pierwszy ubrał Nikosiowi pieluszkę Ponieważ był już ranek, personel przyniósł nam śniadanie z duńską flagą i życzeniami, a położna przyniosła kosz czapeczek (robionych na szydełku przez "koło gospodyń wiejskich" ) , z których mąż wybrał jedną Nikodemowi.
Później zostalismy przeniesieni na oddział poporodowy. Dostaliśmy własny pokój. Rodziłam z soboty na niedziele, a wyszliśmy do domu w środę po południu i cały ten czas mieszkaliśmy w szpitalu we trójkę. Mąż jedynie płacił za wyżywienie. Tak jest gdy się rodzi po raz pierwszy. Ale gdy spodziewasz sie kolejnego dziecka to wypisują już nawet po 2 godzinach chyba że bardzo chcesz zostać.
Ani na moment dziecko nie było od nas brane, mały był zawsze przy nas.
Sama opieka w szpitalu super Przemiłe pielęgniarki, przychodziły na każde zawołanie, wszystko pokazały na każde pytanie odpowiedziały. Często nawet same wpadały zapytać czy czegoś nam nie potrzeba. Razem z mężem jesteśmy wegetarianami i szpital specjalnie dla nas zamówił na nasz pobyt catering wegetariański Bylismy bardzo pozytywnie zaskoczeni W szpitalu Nikodem dostał trochę żółtaczki, która w sumie mu się utrzymała 7 tyg. Nie sprawdzono jednak jaki jest poziom bilirubiny mimo iż był mocno żółty. Sprawdzomo mu ogólne odruchy, a po 2 dniach pobrano krew (nie wiem na co, bo pielęgniarka nie umiała mi odpowiedzieć) i sprawdzono słuch.
Podsumowując: Poród jak najbardziej chwalę, pobyt i opieka w szpitalu super. Ale jest duże ale - otóż razi mnie to, że nikt w szpitalu nie osłuchał Nikusiowi serduszka, płucek ani ogólnie nie przebadał Punktów w Danii dzieciom nie dają, ale to akurat jest nieistotne. Dla własnego spokoju jak bylismy w PL to go przebadaliśmy i sprawdziliśmy tę bilirubinę.
Na szczęście wszystko jest w porządku, ale byłam pełna niepokoju póki się tego nie przekonałam. Tak więc pod względem medycznym duży minus.

Po całym tym doświadczeniu kolejne dziecko planuję urodzić też w Danii. Za rok mamy w planie zacząć starania.

A miało być w kilku słowach To się chyba nie da :-)
 
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry